“Ludzie przestają ten chaos rozumieć” - powiedział Włodzimierz Czarzasty z SLD o kryzysie wokół umów z lekarzami. I rzeczywiście jest tak, że zarówno Porozumienie Zielonogórskie, jak i Ministerstwo Zdrowia okopały się na swoich pozycjach, epatując emocjami, a nie argumentami. Dlatego wyjaśniamy, dlaczego drzwi do kilku tysięcy przychodni w kraju są zamknięte.
Po dwóch stronach barykady stanęli minister zdrowia Bartosz Arłukowicz i lekarze. Najpierw na warunki nowych kontraktów nie zgadzali się medycy z Porozumienia Zielonogórskiego. To swoisty związek zawodowy, który skupia ok. 13 tys. doktorów zajmujących się ok. 12 mln pacjentów. Jednak w poniedziałek lekarzy wsparli też członkowie Porozumienia Pracodawców Ochrony Zdrowia, którzy już w połowie grudnia osiągnęli porozumienie z resortem. Zdaniem dziennikarza Jana Osieckiego ministerstwo nie ma szans w starciu z takimi siłami
O co walczą?
Kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze. Immanentną cechą każdego publicznego systemu opieki zdrowotnej jest brak pieniędzy. Bo chociaż środki na leczenie wzrastają (w 2007 roku 41 mld zł, w 2015 - 67,5 mld) zapotrzebowanie na usługi zawsze będzie większe. Dlatego Ministerstwo Zdrowia i Narodowy Fundusz Zdrowia muszą jak najlepiej rozdysponować tort, którego nie wystarcza dla wszystkich. Od lat po macoszemu traktowani byli traktowani lekarze podstawowej opieki zdrowotnej, czyli ci, do których idziemy z przeziębieniem i innymi drobnymi dolegliwościami.
Od nowego roku Ministerstwo Zdrowia obiecało im więcej pieniędzy, ale też nałożyło nowe obowiązki. W zamian za dodatkowe 1,1 mld zł w 2015 roku lekarze mieliby m.in. przeprowadzać badania tarczycy i prostaty, robić spirometrię i USG. Lekarze stwierdzili, że dodatkowe środki nie wystarczą, bo nowe badania są czasochłonne. Nie podoba im się też obowiązek wysyłania comiesięcznych sprawozdań. Dlatego nie przedłużyli kontraktów z NFZ na 2015 rok i 2 stycznia zamknęli przychodnie.
Szantaż
To jedno z najczęściej padających w ostatnich dniach słów. Bartosz Arłukowicz zarzuca lekarzom z Porozumienia Zielonogórskiego, że szantażują jego i rząd, by wymóc więcej pieniędzy. Z kolei lekarze przekonują, że minister zdrowia robi z nich wrogów publicznych, którym chodzi tylko o kasę. I jedna i druga strona ma rację, bo i Arłukowicz i lekarze próbują grać na emocjach i obwiniają się za kłopoty pacjentów.
Minister na kolejnych konferencjach mówi o nadzwyczajnych środkach, które wprowadza ministerstwo: wzmocnienie szpitali wojskowych i MSW, wywieszenie list otwartych przychodni w szkołach, na komisariatach policji i na dworcach. Otwarcie mówi też, że negocjatorzy z Porozumienia Zielonogórskiego pracują w prywatnej spółce, o czym wiadomo od dawna. Jednak użyte w tym kontekście pokazuje, że Arłukowicz idzie na starcie.
Pacjenci niestety mieli okazję już przyzwyczaić się do patologii, jaką jest zamykanie gabinetów na początku roku. Bo to w grudniu lekarze podpisują nowe kontrakty z NFZ i wtedy próbują ugrać jak najwięcej - kłopoty z nimi mieli i Marek Balicki, i Zbigniew Religa, i Ewa Kopacz. Dlatego może warto rozważyć, czy odnawianie umów z lekarzami nie powinno się odbywać w połowie roku, poza sezonem grypowym.
Kto traci, kto zyskuje?
Poszkodowanymi są pacjenci, to oczywiste. Ale przez całe zamieszanie spada zaufanie do lekarzy, bo skąd można mieć pewność, że następnym razem znowu nie pocałuje się klamki. Traci też Arłukowicz, którego pacjenci obarczą za kłopoty, wszak to on jest ministrem i on powinien się wszystkim zająć. Trudno sobie wyobrażać, że emeryci będą wchodzić na stronę internetową ministerstwa, by sprawdzać gdzie mogą się leczyć, jeśli ich przychodnia jest zamknięta.
Zyskuje za to konkurencja polityczna PO. PiS zaproponował mediacje w rozmowach rząd-lekarze. Nie tylko pokazuje, że PO sobie nie radzi, ale też wskazuje, że ma swój pomysł na rozwiązanie sytuacji. Indywidualnie mogą zyskać też politycy uchodzący za ekspertów od rynku zdrowia: Bolesław Piecha z PiS czy Marek Balicki z SLD.
Co zrobić, by to się nie powtórzyło?
Ministerstwo Zdrowia próbuje reformować system, który jest z natury niewydolny. Zmiany powodują opór materii, tym bardziej, że są wprowadzane szybko. Co prawda ministerstwo przekonuje, że rozmowy rozpoczęły się już w połowie roku, ale protokół rozbieżności był tak duży, że nie udało się zamknąć negocjacji. Normalnie jest na to więcej czasu, ale tym razem sytuacja była wyjątkowa, bo nad głową Arłukowicza wisiał miecz - minister musiał wywiązać się z obietnicy Donalda Tuska, który obiecał wprowadzić pakiet onkologiczny.