Prezydent Chin Xi Jinping zacieśnia kontrolę ideologiczną na uniwersytetach i wzywa do studiowania marksizmu. Studenci, i tak indoktrynowani, zostaną otoczeni ściślejszą „ideologiczną opieką”, by przypadkiem nie zachłysnęli się zachodnią ideologią. Nie brakuje głosów, że to nowa rewolucja kulturalna, prowadzona przez prezydenta, z którym wiązano nadzieje na liberalizację systemu.
Po mediach i internecie przyszedł czas na instytucje kształcące młode pokolenie.
Zachodnie agencje informacyjne piszą, że decyzja Xi dotycząca uniwersytetów to najnowszy sygnał realizacji przez niego konserwatywnego planu.
Nie liberał, nie konserwatysta, tylko cesarz Tyle tylko, że stosowanie zachodniej nomenklatury w odniesieniu do Chin nie ma większego sensu. – Myśląc o Chinach musimy pozbyć się naszego zachodniego spojrzenia – zawsze, kiedy pojawia się tam nowy przywódca, próbujemy zaszufladkować go jako konserwatystę czy liberała. Trzeba odrzucić ten sposób myślenia jeśli chodzi o Azję. Tam są carowie i cesarze, dlatego nasze terminy trafiają w próżnię – wyjaśnia Pyffel.
– Uniwersytety muszą wziąć na swoje barki brzemię nauczania i upowszechniania marksizmu – powiedział Xi, dodając jednocześnie, że muszą „ulepszyć i umocnić swoje ideologiczne i polityczne działania”. – Kampusy uniwersyteckie muszą w swoim nauczaniu kultywować podstawowe wartości socjalizmu – dodał chiński „cesarz”.
Szkolenia z marksizmu Z ich „kultywacją” i tak nie ma w Chinach większego problemu – polityczna indoktrynacja jest częścią programu nauczania na uniwersytetach. Jak donosi agencja AP, niedawno dziennikarze otrzymali nakaz odbycia szkolenia z marksizmu, by „lepiej podkreślać dominację partii rządzącej”. Profesorowie są czujnie obserwowani – w ubiegłym roku dwaj z nich, którzy mówili o wolności słowa, zostali wydaleni z uniwersytetów w Pekinie i Szanghaju.Zhang Xuezhing i Xia Yeliang powiedzieli, iż uważają, że powodem ich usunięcia były ich poglądy. Na wykłady wysyłani są reporterzy rządowej gazety, którzy mają uważać na wykładowców, którzy „pogardliwie” wypowiadają się o Chinach oraz zaszczepiają w młodych umysłach zachodnie pomysły.
Tymczasem skala ostatnich protestów w Hong Kongu pokazuje, że młodzi ludzie wymykają się rządowej kontroli.
Ekspert dodaje, że jeśli to się nie uda, to za Wielkim Murem mogą powtórzyć się wydarzenia z Hong Kongu i placu Tian'anmen, a może nawet to, czego najbardziej obawiają się chińskie elity – czyli powrót rewolucji kulturalnej, gdy młodzi ludzie wyjdą na ulicę i będą rozliczać starszych, choć w Hongkongu świadoma tego lęku młodzież robiła wszystko, by pokazać wszystko, że protest ma charakter pokojowy.
Paradoks w Hongkongu – To co dzieje się w Hongkongu, to zresztą paradoks, bo obecnie to autorytaryzm jest we współczesnym świecie popularniejszy od demokracji. Wiele krajów niezachodnich, w Afryce, czy Ameryce Łacińskiej, zaczyna nawet mówić o naśladowaniu modelu chińskiego i uważa go za atrakcyjny. Tymczasem w Hongkongu, obszarze cywilizacji chińskiej, młode pokolenie chce klasycznej zachodniej demokracji. To gorzka pigułka, ale i ogromny problem, jak wygrać poparcie młodych, którzy pomimo dobrej koniunktury globalnej dla Chin i ich modelu, zerkają okiem w stronę modelu zachodniego– mówi Pyffel.
Czy Xi, pod rządami którego zacieśniono kontrolę nad mediami i internetem, a dysydentów poddano represjom, które aktywiści praw człowieka określają jako najsilniejsze od lat, jest zamordystą? – Xi z niejednego pieca chleb jadł, bo aby zostać władca Chin trzeba sprawdzić się jako menadżer i gubernator. Do tej pory dał się poznać jako pragmatyk i człowiek elastyczny, który potrafił dogadać się z Tajwańczykami, by przyciągnąć stamtąd inwestycje do prowincji Fujian którą rządził, zwalczać korupcję w Zhejiangu, czy stojąc na czele komitetu organizacyjnego zorganizować Igrzyska w Pekinie, tak, by uniknąć wpadek jakie trafiały się w czasie Igrzysk w Soczi. Obecnie Chiny są drugą, a według niektórych danych nawet pierwszą gospodarką świata – wyjaśnia polityczną drogę chińskiego prezydenta Radosław Pyffel.
(Nie)spełnione marzenie Jednak rozwój ekonomiczny nie rozwiązuje problemów, ale je tworzy. – Korupcja, ogromne różnice między biednymi i bogatymi, Wschodem i Zachodem kraju, czy wsią i miastem, a także fascynacja pieniądzem i w związku z tym upadek wszelkiej etyki to problemy, których nie rozwiązuje dalszy wzrost gospodarczy. Dlatego Xi ma dwie opcje: albo zliberalizuje system, albo będzie próbował narzucić ściślejszą kontrolę. Bardziej prawdopodobne jest to drugie rozwiązanie, bo w Chinach wciąż żywe jest wspomnienie tego, co stało się w ZSRR, kiedy Gorbaczow zaczął liberalizować system. ZSRR się wówczas rozpadł, a kraj pogrążył się w chaosie– mówi Pyffel.
Dodaje, że posunięcia chińskiej administracji mogą być postrzegane nie tylko jako próba założenia kagańca studentom, ale także panaceum na powszechny w Chinach kult pieniądza. – Być może zacieśnianie kontroli na uniwersytetach ma być takim lekarstwem na mamonizm – mówi ekspert.
Każdy przywódca Chin wychodził z jakąś propozycją nowej drogi – Jiang Zemin zaproponował teorię trzech reprezentacji, Hu Jintao z kolei - harmonizację. Obecnie w Chinach dominuje "chińskie marzenie" – tak jak Amerykanie mieli i mają "American dream", tak Chińczycy mają "Chinese dream". Okazuje się jednak, że nie wszyscy chcą to chińskie marzenie spełniać. Xi chce ich do tego zmusić.
Radosław Pyffel, prezes Centrum Studiów Polska-Azja
Czy to nowa "rewolucja kulturalna"? Sądzę, że to za mocne słowa. Rewolucja kulturalna w Chinach zdarza się co kilkaset lat, z reguły wtedy, gdy nastaje nowa dynastia. Ostatnia, która miała miejsce w latach 60., była jednym z najstraszniejszych wydarzeń XX wieku, pamięć jest o niej wciąż żywa, a elity chińskie, które same bardzo w tym czasie ucierpiały, mówią że robią wszystko, aby ta rewolucja się nie powtórzyła. Od zwiększenie kontroli na uniwersytetach do rewolucji jeszcze daleka droga. Niespodzianką jest, że Xi odnosi się do marksizmu, bo Chiny od długiego czasu są krajem aideologicznym.
Radosław Pyffel, prezes Centrum Studiów Azja-Polska
Decyzję chińskiego prezydenta można łączyć z wydarzeniami w Hong Kongu, gdzie na ulice wyszli głównie licealiści i studenci, dla których "chińskie marzenie”, czyli układ, że rezygnujemy, czy uznajemy swobody obywatelskie za element kultury zachodniej, a nie chińskiej i "siedzimy cicho, ale będziemy najbogatsi i najpotężniejsi", najwyraźniej nie jest atrakcyjne. Starsi ludzie zostali w domach, oni są po stronie Pekinu, bo z integracji z Chinami mają ekonomiczne korzyści. Młode pokolenie akcentuje potrzebę wyboru władz i swobód obywatelskich, więc Pekin musi wpaść na pomysł, co zrobić, by tych młodych ludzi również zachęcić do "chińskiego marzenia", tzn. modelu w którym jesteśmy bogaci i potężni, ale nie interesujemy się wyborem władz czy życiem politycznym i godzimy się z tym że mamy na to ograniczony wpływ.