Francja popełniła błędy. Ściągnęła miliony Algierczyków, przekonując ich, że są Francuzami, a kiedy przyszedł kryzys, pierwsi stracili pracę, zostali zepchnięci na przedmieścia, gdzie nie ma dobrych szkół, szans na awans socjalny. Stąd radykalizm, a w końcu i terroryzm*. Oto historia porażki francuskiego modelu imigracji.
Francuzi mają długą tradycję przyjmowania przyjezdnych z innych krajów. Sięga ona XVIII wieku, kiedy industrializacja i niedobór rodzimej siły roboczej spowodowały, że Paryż stał się europejskim rekordzistą imigracji. Tyle że w tamtym okresie nie przyjeżdżali "obcy kulturowo", ale m.in. Polacy, Włosi czy Belgowie. Za ich sprawą jeszcze w latach 30. ubiegłego wieku Francja była drugim po USA krajem z największą liczbą imigrantów (2,7 mln osób - 6,6 proc. populacji).
Proces "budowy multikulti" rozpoczął się po II Wojnie Światowej, kiedy upadła francuska potęga kolonialna. Wojna w Algierii lat 1954-1962 (w 1962 roku Algieria uzyskała niepodległość i niezależność od Francji) spowodowała, że zarówno francuscy osadnicy, jak i profrancuscy Algierczycy, zaczęli masowo sprowadzać się nad Sekwanę.
Władzy było to na rękę, bo potrzebowała rąk do pracy. Dlatego nie stawiała barier, przeciwnie – sprowadzała pracowników - także z Maroka i Algierii - na potęgę. Nawet w latach 70., kiedy ograniczono programy rekrutacyjne za granicą, imigrantów przybywało, bo następowała "reintegracja rodzin". Do Francji sprowadzali się krewni tych, którzy wyjechali kilka lat wcześniej.
Jak jest dziś? We Francji mieszka co najmniej 5 milionów przyjezdnych, głównie muzułmanów, którzy według różnych szacunków stanowią od 6 do 10 proc. populacji (oficjalnych danych nie ma). Islam to druga religia w kraju, a jej wyznawców jest więcej niż w sumie żydów, protestantów i buddystów.
Imigracja to nie jedyny powód takiego stanu rzeczy. Chodzi też o współczynnik dzietności, który u przyjezdnych jest wyższy niż u rdzennych Francuzów. W latach 80. na jedną Tunezyjkę we Francji przypadło np. czworo dzieci. Teraz mniej (niewiele poniżej 3), ale wciąż więcej niż u Francuzek.
ETAP II - KRYZYS I BEZROBOCIE
Bardzo wielu imigrantów, którzy przyjechali nad Sekwanę w drugiej połowie XX wieku, spotkał ten sam los. Najpierw nisko kwalifikowana, ale pewna praca w przemyśle, potem bezrobocie wynikające z kryzysu gospodarczego, który dotknął Francję w latach 70.. Kryzys ten okazał się praprzyczyną kłopotów z integracją, bo najpierw rodzice, a potem dzieci, trafiali w spiralę bezrobocia, które miały daleko idące konsekwencje społeczne.
Stopa bezrobocia u imigrantów jest dwukrotnie wyższa niż francuska średnia. 2/3 z nich to pracownicy bez kwalifikacji, którzy najczęściej podejmują pracę dorywczą – w budownictwie czy usługach.
Problem jest szczególnie widoczny wśród młodych. I nie chodzi tu wyłącznie o brak wykształcenia. Antyrasistowska organizacja SOS Racisme przyjrzała się jakiś czas temu danym agencji pośrednictwa pracy. Wyszło, że ci, którzy wpisywali w formularzu "nieeuropejskie imiona", mieli 1,5 raza mniejszą szansę na otrzymanie zatrudnienia. A więc nietolerancja też robiła i robi swoje.
ETAP III - GETTOIZACJA
Głośno mówi się dziś o "strefach szariatu" we francuskich miastach i o izolowaniu się muzułmanów od reszty. Ten problem też ma korzenie w latach 60. i 70., kiedy powstawały pierwsze domy dla imigrantów. Państwo budowało dla nich całe osiedla ("banlieues") na przedmieściach metropolii. Jedyny warunek – miało być tanio, by pensja przeciętnego Algierczyka czy Tunezyjczyka mogła udźwignąć czynsz.
Dziś w takich skupiskach mieszka kilka milionów osób – 33 proc. poniżej 20. roku życia. Jedna czwarta z nich zlokalizowana jest w sąsiedztwie Paryża. Dobry przykład to Département 93 na północnych przedmieściach stolicy. 250 tys. imigrantów żyje w dawnej strefie przemysłowej, 18 proc. poniżej granicy ubóstwa, blisko jedna piąta bez ciepłej wody, jedna czwarta nawet bez łazienki. Bieda, rozbite rodziny, przestępczość, gangi – tak tam i w wielu innych miejscach wygląda codzienność.
Z raportu francuskiej policyjnej agencji z 2004 roku wynika, że połowa osiedli z wysokim odsetkiem muzułmanów zagrożona jest podobnym zjawiskiem trwałej izolacji. To, że sami imigranci często sami chcą zamykać się w "gettach", nie zmienia faktu, że odpowiedzialność za taki stan rzeczy trzeba zrzucić przynajmniej częściowo na władze i ich decyzje sprzed lat. Francja sprzyjała gettoizacji i dziś ponosi za to konsekwencje.
ETAP IV – WYKLUCZENIE SPOŁECZNE
Obrazu zaklętej imigranckiej spirali dopełnia sytuacja edukacyjna. Bo przecież bezrobocie bierze się stąd, że dzieci nie odbierają należytego wykształcenia. I tak np. według niektórych źródeł w latach 90. tylko 15 proc. dzieci algierskich imigrantów ukończyło uniwersytet, a 23 proc. nie miało żadnego dyplomu. Marnym pocieszeniem jest fakt, że ze statystyk wynika, iż wyniki w edukacji zależą od klasy społecznej, a nie od pochodzenia. Nieimigranckie dzieci z klasy robotniczej szkoły kończą z podobnymi rezultatami.
W przypadku muzułmanów, którzy są na świeczniku, widać jednak szczególnie, jak destrukcyjne są tego skutki. To m.in. przestępczość i wszelakie patologie, jak np. alkoholizm. 2/3 nieletnich skazywanych przez sądy ma ojca obcego pochodzenia (50 proc. - pochodzącego z północnej Afryki). W wielkomiejskich więzieniach większość osadzonych to wyznawcy islamu.
5. EKSTREMIZM
Pierwsze zdania tego artykułu o tym, że "Francja popełniła błędy", pochodzą z wywiadu, jakiego "Rzeczpospolitej" udzielił przewodniczący Francuskiej Rady Religii Muzułmańskiej. Jak stwierdził, wszystkie zjawiska, które opisałem powyżej, to elementy łańcucha zwieńczonego przez ekstremizm. "W takich warunkach powrót do religii daje poczucie tożsamości, siły, a w niektórych przypadkach sięga tak daleko, że prowadzi do tragedii" – powiedział, odnosząc się do wczorajszego zamachu w Paryżu. To tło, na które w morzu antyislamskich komentarzy rzadko zwraca się uwagę.
Tymczasem prawda jest taka, że tak jak poprzednie pokolenie imigrantów z północnej Afryki widziało we Francji szansę na lepsze życie, tak dla kolejnego pokolenia kraj ten jest symbolem zawiedzionych nadziei, beznadziei i życiowej porażki. Dżihad jest więc często dla nich najłatwiejszym wyborem. A Francja ponosi za to sporą odpowiedzialność.