Większość kobiet nie cierpi stylizować włosów, zwłaszcza za pięć ósma. Gwyneth Paltrow właśnie otworzyła Blo Blow Dry Bar w Londynie. Wcześniej stworzyła sieć takich miejsc w Kalifornii i cieszyły się ogromnym wzięciem. Nic dziwnego. To remedium dla tych kobiet, które nie cierpią spędzać poranków ze szczotką wkręconą we włosy, z suszarką rozgrzaną do najwyższych obrotów i zegarkiem na ręku przed wyjściem do biura. Codzienna stylizacja włosów też kończy się u ciebie porażką i czymś w rodzaju strzechy na głowie? Sprawdzam czy takie miejsce, jak to pomysłu Gwyneth Paltrow przydałoby się u nas.
Tapirowanie, spanie w wałkach na głowie, czyli jak dawniej kobiety się czesały
Oglądając zdjęcia mojej babci i cioci za młodu, dochodzę do wniosku, że kiedyś kobiety bardziej przywiązywały wagę do tego, jak wyglądają ich stylizacje. Także te na głowie. A raczej przede wszystkim. Bez zadbanej fryzury nie pokazałyby się nawet w sklepie po pieczywo. Na każdej fotografii z lat 60. czy 70. babcia Jola i ciocia Ola są przepiękne. Mają idealnie dopracowane włosy i makijaż, choć jak wiemy w głębokim PRL-u szału nie było zarówno pod względem asortymentu kosmetyków do makijażu, jak i tych do stylizacji. Jak one to robiły?
I z tego co widzę na ulicach i w kawiarniach, starsze panie i kobiety w średnim wieku nadal o wizerunek swoich włosów dbają. Być może robią to w sposób retro i nadal sięgają po stare sprawdzone przez lata metody, jak sypianie w wałkach i siatce na głowie czy układanie wałka pod kark, żeby fryzura była zawsze w ładzie. Ale trzeba przyznać, że to działa. Być może ich stylizacja trąca myszką jeśli chodzi o aktualne trendy. Bo tak zwane tapiry (włosy utapirowane przy skórze grzebieniem to zdecydowanie jedno z gorszych zniszczeń jakie możemy zafundować włosom - powoduje uszkodzenia mechaniczne łusek) i hełmy (mam na myśli fryzury, w których włos ani drgnie na żadną stronę ponieważ stoi od ilości lakieru) na głowie nie wszystkim się podobają. Ale są pewną konsekwencją w stylizacji zadbanych kobiet.
Jak to wygląda dziś: nieład artystyczny czy włos wyciągnięty na szczotce?
Współczesna fryzura, od której wszystkich bolą już oczy. Mówię oczywiście o węzełku, który sama przeciętnie noszę 2-3 razy w tygodniu niezależnie od pory dnia, roku czy misternego cięcia i starań fryzjera. Przy długich włosach i wolnych zawodach węzełek to oczywiście najwygodniejsze i najszybsze z uczesań (a raczej upięć, bo z uczesaniem przeciętny supełek ma niewiele wspólnego). I noszą je niestety kobiety w wieku od 12 do 50 lat.
Ale kiedy do wyboru mamy poranek, który zaczyna się o pół godziny wcześniej, żeby zdążyć wyciągnąć włosy na szczotce, wygładzić żelazkiem lub zakręcić na lokówce, czasami węzełek wydaje się najlepszą alternatywą dla siana, które zapewne osiągniemy, jeśli pozostawimy włosy samym sobie do wyschnięcia. Ja wówczas wyglądam jak Mikołaj Kopernik i naprawdę lepiej mi w czapce-uszatce.
Zapytałam więc kilka młodych kobiet, o to jak sobie radzą z włosami na co dzień, co w nich lubią, a czego nie znoszą i czy bar, w którym szybciutko mogą przed pracą włos uczesać byłby dla nich atrakcyjny?
Natalia lat 29, projektantka mody:
- Po umyciu głowy irytuje mnie to, że moje włosy długo schną. Myję głowę co rano, bo mam przetłuszczające się włosy, więc niestety codziennie też narażam je na suszenie suszarką, której nie lubię używać. Jedyna jaką toleruję, to taka z opcją zimnego powietrza, bo strasznie mnie drażni gorące, które bucha w twarz. Włosów nie układam nigdy. Ostatnio staram się chodzić w miarę regularnie, tzn co miesiąc do fryzjera na cięcie i kolor, i wybieram dobrego fryzjera właśnie po to, żeby nie musieć włosów układać, dla mnie rozczesywanie to już jest maks! Bo moje włosy rozczesuje się około 15 minut. Strasznie się plączą.
Jeśli wstanę na tyle późno, że muszę wyjść z brudną głową, to mam murowany bad hair day! Na ten wypadek kupuję suchy szampon, ale używam go tylko w sytuacjach kryzysowych. No i jeżeli wypada mi nieplanowany wieczorny wyjazd, mam tego dnia bardzo tłustą cerę, co wpływa na tłustość włosów (to oczywiście zależy od dnia cyklu) wówczas też używam do modelowania suchego szamponu. Modeluję włosy tylko jeśli wychodzę wieczorem. Wtedy dopasowuję fryzurę do stylizacji całej sylwetki. Na co dzień noszę rozpuszczone, kiedy tylko się da, a do pracy związuję w wysoki kucyk.
W większości przypadków nie cierpię moich włosów po wyjściu od fryzjera! Dlaczego? Bo są bardzo cienkie i niezależnie od jakości produktów, które salony fryzjerskie stosują, zawsze po „fryzjerze” mój włos jest tak obciążony, że wyglądam fatalnie! Dopiero jak umyję i rozczeszę po swojemu, zrobię swój przedziałek, czuję się dobrze… Generalnie najbardziej lubię w moich włosach to, że są błyszczące, więc dużo więcej czasu poświęcam pielęgnacji (odżywkom i maseczkom), niż stylizacji. Ktoś, kto ma cienkie włosy, ten wie, że ciężko się je stylizuje, wystarczy że poruszy je wiatr i pozamiatane - po fryzurze!
Alicja lat 32, pr-owiec:
- Męczy mnie to, że muszę układać moje falujące włosy, aby realnie były falami, a nie lokami jak afro, które super prezentuje się u Tiny Turner, ale nie do końca u mnie. I to, że kosmetyki do mojego typu włosów: albo obciążają, albo natłuszczają, a rzadko dają zarazem blask i lekkie fale. Natomiast z kolei bez umycia głowy, ze względu na mój typ włosów nie wychodzę z domu:) Mogę być nieumalowana, ale włosy muszą być zawsze czyste, bo kucyki „odpadają” przy kręconych włosach.
Hanna, lat 30, dziennikarka:
- Myję włosy codziennie, więc gdybym miała chodzić do fryzjera za każdym razem, to bym zbankrutowała! Chociaż po fryzjerze wyglądam sto razy lepiej – mam dużo włosów, ale cienkich i niezdyscyplinowanych; jak się budzę, każdy jest w inną stronę. Dlatego mam obsesję na punkcie kosmetyków "po" – balsamów, mgiełek i past wygładzających. Mogę wyjść bez makijażu, ale brudne włosy to katastrofa. A mój ulubiony sposób modelowania: głowa w dół i suszymy!
Ola, lat 40, trenerka jogi
- Jak każda blondynka (albo przynajmniej większość) mam tzw. higroskopijne włosy, czyli takie, co pęcznieją pod wpływem wilgoci. Ani nie są proste, ani się nie kręcą, więc jak je umyję, ale nie wysuszę, albo nie wyprostuję, to wyglądam - jak to się na Śląsku mówi: jakby piorun w szczypiorek uderzył. Nieważne, czy po wyjściu od fryzjera czy nie... Moim największym odkryciem jest olej sezamowy, który pomaga mi moje suche pukle ujarzmić. Raz w tygodniu nakładam przed snem, a rano myję włosy. Są miękkie i się mniej puszą.
Najgorsze wspomnienie, to wizyta u pewnej znanej warszawskiej stylistki fryzur, która wycięła mi „schodki” i grzywkę i efekt był taki, że zaraz po wyjściu - wyglądałam super, a później to… słów mi brak. Niestety skutki uboczne tej wizyty odchorowuję do tej pory, więc najczęściej włosy spinam, a jak mam rozpuszczone - to suszę i szybko prostuję.
Teraz mam super fryzjerkę i rzeczywiście po wyjściu i w sumie jeszcze przez 2 miesiące włosy się bardzo dobrze układają. A gdybym miała fryzjera pod domem, to bym z niego nie korzystała, bo mam bardzo ograniczone zaufanie w tej materii.
A ja, z uwagi na moje stylizacje a la Mikołaj Kopernik lub wzburzony Chopin, bardzo chętnie bym razw tygodniu z takiego stylizacyjnego baru skorzystała. Bo za każdym razem po wyjściu od fryzjera czuję się piękniejsza i mam lepszy humor. Jeżeli cennik byłby o tyle przystępny co w nail barach, to myślę, że takie miejsce miałoby rację bytu. Tak w Poznaniu, jak i na Śląsku.
Przez całą młodość mama myła nam włosy żółtkiem lub szarym mydłem (rzadko, ale zdarzało się, że dostawałyśmy szampon od wujka z Ameryki, bo w Polsce nie były one wówczas dostępne) i płukała - mi, ponieważ byłam brunetką w korze dębowej, a mojej siostrze - blondynce, w rumianku. I te włosy były miękkie, miały głęboki intensywny kolor i połysk.
W latach 60. lekko tapirowałyśmy włosy na szczycie głowy. A kiedy w latach 70. przyszła moda na koki, raz w tygodniu, w piątek lub sobotę chodziłam do salonu fryzjerskiego, gdzie miałam włosy myte, modelowane i upinane. Ponieważ w piątki i soboty chodziłam na dancingi, a w niedzielę na „five'y”, to moja fryzura musiała być perfekcyjna. W związku z czym spałam przez dwie noce w fotelu, żeby nic się nie zniszczyło. A kiedy się już wytańczyłam i byłam po imprezach, wyciągałam wsuwki i szpilki z włosów, przeczesywałam je palcami i do następnej wizyty u fryzjera nosiłam rozpuszczone.
Natomiast moja siostra, która jest bardziej cierpliwa i dokładna, koki czesała sama okręcając długie włosy kilka razy wokół głowy i upinając.