Świat zamyka się na bezdomnych, w tej chwili są już nawet wykluczani z przestrzeni publicznej. Mają być niewidoczni. Tymczasem jak pokazuje polski przykład, w walce z bezdomnością można przyjąć zupełnie inną taktykę.
Przykładów zerowej społecznej empatii mieliśmy ostatnio pod dostatkiem. "Hitem" są na przykład kolce i inne utrudniacze montowane na całym świecie, które mają sprawić, że bezdomni się w przestrzeni miejskiej nie położą. W Warszawie, na nowych przystankach montowane są wypukłe ławki, nikomu nie uda się na nich zasnąć. W Japonii na stacjach metra działa nieprzyjemne, ostre światło, by nikt tam za długo nie przebywał.
Mieszkanie zamiast kolczatek
Miasta na całym świecie mają swoją "obronną architekturę", ale ona problemu nie rozwiązuje. Traktowanie członków społeczeństwa jako zagrożenia nic w życiu wspólnoty nie zmieni. W USA zdarzało się, że bezdomni byli aresztowani za zły zapach i dostawali mandaty za spanie na zewnątrz, mówił o tym w styczniowym reportażu program "The Daily Show".
Salt Lake City w USA szukanie rozwiązań poszło w inną stronę, skorzystało z wzorca realizowanego w Polsce, zaczęło budować dla nich mieszkania i pomagać stanąć na nogi.
Poznańska Fundacja Barka uczy w tej chwili inne kraje, jak skutecznie wyciągać ludzi z bezdomności. Założyciel fundacji, Tomasz Sadowski tłumaczy w rozmowie z naTemat, że rozwiązaniem nie jest lokal, tylko trwająca długo, bo od roku, do dwóch lat reintegracja ludzi do społeczeństwa. Sam w pierwszym domu Barki przez 7 lat mieszkał z bezdomną rodziną. Tym ludziom udało się z bezdomności wyjść.
Dlaczego nie posypał ich wapnem?
Sadowski często spotyka się z argumentem, że lepiej pieniądze państwa przeznaczyć na pomoc młodym i obiecującym. Jego zdaniem jednak wspólnota rodzinna czy terytorialna odpowiada za wszystkie obszary życia: za życie młodych, starych, bezdomnych, uzależnionych czy wybitnie utalentowanych. Inaczej to jest tylko wybiórcze odbieranie rzeczywistości.
Polska ma bardzo silne tradycje wspólnotowe. Silne więzi międzyludzkie istniały w czasie zaborów, w PRL-u, to zaczęło się trochę zmieniać dopiero po 1989 roku. Tomasz Sadowski dodaje też, że gdyby sam nie spędził przed założeniem Barki kilkunastu lat pracując w poprawczakach i w ciężkich więzieniach, może nie potrafiłby też problemu wykluczenia dobrze zrozumieć.
– Działamy od 1989 roku – mówi. – Na początku mojej pracy zaprosił mnie do siebie bogaty przedsiębiorca. Powiedział mi, że nie ma sensu się tymi ludźmi zajmować, że lepiej ich zepchnąć do rowu, posypać wapnem i zapomnieć o nich. Pytał, po co zajmuję się śmieciami, jeżeli można młodymi?
W tej chwili Barka działa nie tylko w Polsce. Ma swoje centra także w Wielkiej Brytanii, w Holandii czy w Kanadzie. Tylko w ciągu 7 ostatnich lat organizacja pomogła 7000 bezdomnym emigrantom wrócić do polskiego społeczeństwa.
Doceniani są naprawdę na całym świecie. Tomasz Sadowski przypomina sobie na przykład, że pracownicy socjalni z Afryki chwalili, że polska wspólnota bardzo kojarzy im się z ich organizacjami plemiennymi. Niedługo za swoją pracę ludzie działający w Barce odbiorą w Brukseli nagrodę Parlamentu Europejskiego i w Bombaju nagrodę Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Opieka
Ci, którzy w Barce pracują, często sami wcześniej wyszli z bezdomności. Stanowią większość kadry, bo psycholodzy, socjolodzy, nawet pracownicy socjalni nie potrafią tak dobrze problemu bezdomności zrozumieć.
Barka buduje m.in. farmy ekologiczne dla wykluczonych społecznie, stawia tanie i dostępne budownictwo dla ludzi, którzy chcą do społeczeństwa wrócić i jednocześnie tworzy spółdzielnie socjalne dla długotrwale bezrobotnych. Pracuje w nich kilkanaście tysięcy ludzi.
– Fundacja Brata Alberta, Stowarzyszenie MONAR zapewniają przetrwanie, my pytamy co dalej? W naszych ośrodkach stawiamy na samodzielność. Bezdomni od początku pracują. Terapie prowadzone są w innych miejscach, u nas są po prostu pełnoprawnymi członkami wspólnoty – mówi Tomasz Sadowski i odsyła mnie do Tomasza Flinika, prezesa Stowarzyszenia Integracyjnego Wspólnoty Barka w Chudobczycach. Flinik, teraz aktywny społecznik, zanim trafił do Barki spędził osiem lat w zakładach poprawczych. Był tam od 13 do 21 roku życia.
Tomasz Flinik
Psycholog w zakładzie poprawczym mnie tu skierował. Początkowo nie chciałem przyjeżdżać, ale wiedziałem, że jeżeli tego nie zrobię, to jak skończę 21 lat, mogę trafić do aresztu. Planowałem uciec po paru dniach. Ale nie uciekłem. Coś mnie zatrzymało. Pierwszy raz w życiu czułem się bezpiecznie. Nikt mnie nie postrzegał jako bandytę. Zaufano mi i powierzono pracę.
Flinik mówi, że przede wszystkim pomogła mu obecność ludzi.
– Wszyscy mogą pójść do góry. Rozprzestrzeniamy to w Polsce i na świecie – dodaje jego opiekun, a teraz współpracownik Tomasz Sadowski. Oby tak dalej.