27 stycznia, w 70-lecie wyzwolenia przez Armię Czerwoną niemieckiego kompleksu obozowego Auschwitz, nie ujrzymy w Polsce Władimira Putina. Polska strona nie wystosowała oficjalnego zaproszenia na Kreml, bo - jak tłumaczy - nigdzie takowych nie wysyłała. Niezależnie od okoliczności, Putin powinien się jednak w naszym kraju pojawić.
– W Europie myślą, że Auschwitz wyzwolili nie radzieccy, a amerykańscy żołnierze lub "Bękarty wojny" z filmu Tarantino – pisze, z dużą dozą ironii, "Komsomolska Prawda". Idąc o wiele za daleko, odpowiedzialnych za niewysłanie zaproszenia Putinowi ta sama gazeta nazywa "bękartami bez honoru i bez pamięci”. Czyżby czerpała z sowieckiego komisarza spraw zagranicznych Wiaczesława Mołotowa, który w 1939 roku nazwał Polskę "pokracznym bękartem traktatu wersalskiego"?
Rosyjska prasa tłumaczy przewidywany brak obecności Putina w uroczystościach napiętym grafikiem i brakiem dobrej woli ze strony Polaków, choć nieoficjalnie mówi się o tym, że rosyjski prezydent zwyczajnie nie chce pojawiać się w towarzystwie tych, którzy go nie lubią. A to było widać już podczas niedawnego szczytu G20 w Australii.
Tymczasem Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau, jeden z głównych organizatorów obchodów 27 stycznia, poinformowało o nich łącznie 43 państwa, w tym oczywiście Rosję. Specjalnych zaproszeń, jak podkreśla, nie wysyłało. Do tej pory wiadomo, że reprezentowanych będzie co najmniej 31 państw. Nie ma jeszcze pewności, kto przyjedzie z USA i Izraela.
Niezależnie od tego, czy Putin jest obrażony za brak zaproszenia (choć chyba nie ma tylu powodów, co żołnierze Polskich Sił Zbrojnych, których, co absurdalne, Brytyjczycy nie zaprosili na paradę zwycięstwa w Londynie w 1946 roku), czy zwyczajnie nie chce jechać do Polski, jego brak nie będzie dobrym znakiem. Bo do "nowej" zimnej wojny niewiele brakuje, a współczesnej politycznej miary nie powinno się przykładać do wydarzeń z historii. Choć tego nie unikniemy zapewne nigdy.
Putin powinien pojawić się na małopolskiej ziemi choćby dlatego, że w kraju, w którym rządzi, II wojna światowa to wydarzenie święte, choć tragiczne. Mit tzw. Wielkiej Wojny Ojczyźnianej kształtuje tam umysły milionów, bo nie można pominąć wielkiej ofiary żołnierzy sowieckich i zwykłych obywateli, złożonej dobrowolnie lub nie. Często przypomina o niej sam Putin, czasami piszący historię na nowo, a już na pewno tęskniący za dawną świetności imperium.
27 stycznia będzie być może ostatnią okrągłą rocznicą wyzwolenia Auschwitz dla sporej liczby byłych więźniów tego niemieckiego obozu. Ukraina Ukrainą - wiadomo, że tamtejszy konflikt to zamach na wolną Europę - ale tak, jak Polacy defilowali (idąc za pododdziałem wojska ukraińskiego) na Placu Czerwonym 9 maja 2010 roku, z okazji 65. rocznicy zwycięstwa w II wojnie światowej, tak Putin powinien pochylić się nad ofiarami niemieckiej, nazistowskiej fabryki zła. Nawet jeśli w 2010 roku o kryzysie ukraińskim jeszcze nie słyszeliśmy, a Putin ma teraz o wiele więcej na sumieniu. Być może powinien przyjechać do Polski właśnie dlatego.
Dzisiejsza Rosja odziedziczyła po Związku Sowieckim cały bagaż historii - przeważnie naznaczonej terrorem i zbrodniami. Ale wtedy, 70 lat temu, czerwonoarmiści byli dla więźniów Auschwitz wybawieniem. Ci, ubrani w pasiaki, skrajnie wygłodniali i wyniszczeni psychicznie, na widok Armii Czerwonej, odetchnęli z ulgą.
Każdą wieść o zbliżającym się wyzwoleniu przyjmowano z nieskrywaną radością, jednak wolności doczekało jedynie ok. 7 tysięcy osób - więźniów macierzystego obozu Auschwitz I, obozu zagłady Auschwitz II-Birkenau i obozu pracy Monowitz. I tak - według niemieckiej wykładni - żyli "za długo".
– Przyjechaliście tutaj nie do sanatorium, tylko do niemieckiego obozu koncentracyjnego, z którego nie ma innego wyjścia jak przez komin. Jeśli komu się to nie podoba, to może zaraz iść na druty. Jeżeli w transporcie są Żydzi, to nie mają prawa żyć dłużej niż dwa tygodnie. Jeżeli są księża, mogą żyć jeden miesiąc, reszta tylko trzy miesiące – "witał" pierwszych więźniów obozu jego kierownik Karl Fritzsch.
Więźniowie Auschwitz mieli przed sobą niewiele życia, a jednak niektórzy z nich przetrwali. Mimo tego, że na krótko przed wyzwoleniem, w miarę zbliżania się frontu, Niemcy próbowali zacierać ślady swej zbrodni, niszczyli dokumentację, organizowali marsze śmierci. Część załogi jednak pozostała i do końca broniła obozu. W walkach o Auschwitz, a także o samo miasto Oświęcim i okolice, życie straciło ponad 230 żołnierzy sowieckich. W większości pochowano ich na oświęcimskim cmentarzu.
Wyzwolonym z ratunkiem od razu pośpieszyły pielęgniarki i lekarze Armii Czerwonej. Gdyby nie ta pomoc, wielu więźniów zmarłaby w radosny dzień wyzwolenia. Bo mimo ogromu zbrodni, 27 stycznia, zapisał się w pamięci siedmiu tysięcy oswobodzonych jako dzień radosny. Żołnierzy sowieckich z nadzieją witano przy drutach kolczastych.
70 lat później Europa żyje innymi problemami, ale te - choć o fundamentalnym znaczeniu - nie powinny wpływać na obraz przeszłości. Żołnierze Armii Czerwonej wyzwolili obóz, więc naturalną tego konsekwencją byłby przyjazd Putina do Polski. Ale on też powinien tego chcieć. Tak jak chcą tego chociażby władze Niemiec, które lepiej od swych odpowiedników na Kremlu odrobiły trudną lekcję z historii.