Work-life balance robi w Polsce wielką karierę, ale dla pracodawców zawsze najbardziej liczą się wyniki. Każdy szef chciałby, aby jego pracownik oddawał się pracy w pełni i traktował ją, jak ważną część swojego życia. Ideałem okazują się być przyjezdni, którzy chcą jak najszybciej osiągnąć sukces w dużym mieście. – Biorą na siebie więcej obowiązków, bo jako osoby spoza miasta, nie mają tak dużej ilości kontaktów prywatnych. To, co nazywamy work-life balance, jest u nich lekko zaburzone – mówi Krzysztof Inglot, dyrektor działu rozwoju rynków w Work Service.
Pociąg do sukcesu
W ubiegły weekend po raz kolejny sprawdziło się twierdzenie, że podróże kształcą. W pociągu relacji Warszawa - Kraków (tym tańszym, nie Pendolino) zasłyszałem ciekawą rozmowę. Jeden ze współpasażerów, zmierzający do Małopolski na rozmowę o pracę stwierdził, że jego szanse są dość duże, bo pochodzi z Olsztyna. Jego zdaniem, pracodawcy chętniej zatrudnią osobę spoza Krakowa.
Dwudziestokilkulatek przekonywał, że słoiki są zdecydowanie lepszymi pracownikami niż rdzenni mieszkańcy Warszawy, Gdańska, Poznania czy właśnie Krakowa. Jak wyjaśniał, przyjezdnym o wiele bardziej zależy na zdobyciu pracy, utrzymaniu jej oraz jak najszybszym awansie. Są w stanie dać z siebie więcej, bo nie opuścili swoich rodzinnych domów dla przyjemności. "Są tam po to, aby zap...." – stwierdził mój współpasażer.
To nie pierwszy raz, kiedy usłyszałem o niebywałej ambicji "słoików". Kilka tygodni wcześniej koleżanka tłumaczyła mi nadgorliwość swojego kierownika regionalnego faktem, że nie pochodzi on z Warszawy. – Wiesz, to jeden z tych którzy przyjechali tu z Podkarpacia, awansowali i chcą się wykazać – stwierdziła. Jak się okazuje, to pozornie stereotypowe myślenie potwierdzają eksperci.
Muszą się wykazać
Krzysztof Inglot, dyrektor działu rozwoju rynków w Work Service zauważa, że osoby które przyjechały do dużego miasta na studia, a po nich budują w nim swoje kariery, przywożą ze sobą silną motywację, aby osiągnąć jak najwięcej. – Mają podwyższone cele, bo budują swoje przyszłe życie. Chcą szybciej i więcej się dorobić – słyszę od swojego rozmówcy.
Życie "słoika" poza pracą bardzo często ogranicza się do znajomych właśnie z pracy. – Przyjezdni dopiero budują sobie wspólnotę społeczną i z tego powodu są otwarci na pracę w nadgodzinach – mówi Krzysztof Inglot.
Nadambitni
Tezę, że "słoiki" to osoby ambitne potwierdzają statystyki. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, do dużych miast migrują osoby z wcale nie najbiedniejszych regionów kraju. Jak informuje GUS, jedna trzecia Polaków to "słoiki pracujące", z czego największą grupę w Warszawie stanowią osoby pochodzące z bogatego Śląska. To, że nie jest źle, nie oznacza, że nie warto walczyć o więcej.
23-letni Piotr z Podkarpacia mówi mi, że "słoiki" są nie tylko lepszymi pracownikami, ale radzą sobie lepiej także w innych sferach życia. – "Słoik" jest generalnie bardziej zaradny życiowo od rówieśników, którzy żyją w mieście, najczęściej przy rodzicach. Bardzo wcześnie musi się usamodzielnić, wyjść ze strefy komfortu, walczyć z problemami, które nie dotyczą tych żyjących "pod kloszem" – słyszę od mieszkającego od 5 lat w Warszawie, pracującego "słoika".
Krzysztof Inglot potwierdza, że przyjezdni "mogą więcej", przez co popadają bardzo często we własne sidła. – To osoby, które mają niepewność życiową. Po studiach zaczynają pracę, muszą zarobić na utrzymanie, przez co szybko się wypalają. Pracują bardzo ciężko i długo, mają zbyt ambitne podejście do pracy, co nie wytwarza w nich dobrych cech jako menadżerów – mówi Inglot.
Ukierunkowanie na zawodowy sukces powoduje, że przyjezdni bywają niewystarczająco empatyczni w stosunku do podwładnych. – Oni pracowali ciężko, przez co bardzo często odreagowują swoją trudną sytuację na starcie pracy, w relacji z podwładnymi – mówi Krzysztof Inglot.
To nie koniec konsekwencji wynikając z konieczności poradzenia sobie w dużym mieście. Gdy po 3- 6 latach "słoiki" poczują się bezpiecznie finansowo, mają kredyt hipoteczny, ich motywacja finansowa gwałtownie spada. – Oni są już wtedy przepaleni. Motywacja pozapłacowa sprawia, że znacznie dłużej niż inni pracownicy utrzymują się pod wpływem tego "dopalacza". Momenty wypalenia zawodowego przychodzi nagle i zaskakuje – zauważa dyrektor działu rozwoju rynków w Work Service .
Żyć, nie orać
Zdecydowanie lepiej postrzegani przez pracodawców są osoby dowożone lub też dojeżdżające do dużego miasta. – Przykładowo, w Radomiu trudno o pracę. Gdy pojawia się okazja pracy w Warszawie, wymaga ona poświęcenia dużej ilości czasu dojazdu. Ale za to dostaje się dużo wyższe wynagrodzenie niż w rodzinnym mieście. Ten handicap finansowy sprawia, że robię dużo więcej – wyjaśnia Inglot.
Prof. Andrzej Blikle – jak sam mówi – nie jest już pracodawcą od czterech lat, ale był nim przez całe życie. Pojęcie "słoik" nie miałoby dla niego teraz znaczenia. Przez całe swoje życie zawodowe starał się patrzeć na pracowników holistycznie, a nie jedynie przez pryzmat tego, skąd pochodzą i jak bardzo można ich wyeksploatować.
– Wolałbym mieć pracowników, którzy poza chęcią zarobienia pieniędzy mają jeszcze jakieś ambicje życiowe i szanse na zaspokajanie tych ambicji. Człowiek musi żyć pełnią życia, a nie być wyłącznie na dorobku – mówi mistrz cukierniczy Andrzej Blikle.
Ludzie ci są zdecydowanie bardziej dyspozycyjni, mimo że są przyjezdni. Biorą na siebie więcej obowiązków, bo jako osoby spoza miasta, nie mają tak dużej ilości kontaktów prywatnych. To, co nazywamy work life balance, jest u nich lekko zaburzone.
23-letni Piotr z Podkarpacia
Myślę, że tak jak powoduje to wyjątkową determinację w pracy, tak wpływa na radzenie sobie w trudnych sytuacjach życiowych. Ciężka choroba, jakaś nagła losowa sytuacja – "słoik" jest do tego po prostu lepiej emocjonalnie przygotowany.
Krzysztof Inglot
Ci pracownicy są bardzo fajni, a pracodawcy są z nich zadowoleni. Nie wypalają się, bo wykonują najczęściej proste prace produkcyjne. Ich szansa na awans nie jest duża, ale są bardzo wysoko zmotywowani do wykonywania żmudnych czynności. Oni mają wszystkie cechy bardzo dobrych pracowników.