Przez lata zabudował biurowcami i hotelami Donieck, Ługańsk i Mariupol. Przez wojnę wszystko obraca się w gruzy. - Może kiedyś tam wrócę i zarobię na odbudowie - mówi Jerzy Panasiuk, handlowiec i przedstawiciel polskich firm budowlanych na Wschodzie.
Zaciekłe walki o lotnisko w Doniecku stały się już symbolem ukraińskiej wojny. Seperatyści wściekle je atakują, bo to ostatni bastion Ukrainy w ich Narodowej Republice. W relacjach, także tych internetowych, użytkownicy portali społeczności wymieniają się zdjęciami budynku terminalu. Teraz doszczętnie zrujnowany, jeszcze przed rokiem lśnił szkłem i aluminium.
Mało kto wie, że ta wzbudzająca podziw elewacja to w całości produkty polskiej firmy Aluprof z Bielska-Białej. Firma to jeden z europejskich liderów sprzedaży tzw. systemów aluminiowych dla budownictwa. Powstają elewacje nowoczesnych biurowców. - Szkoda. Mam nadzieję, że odbudują - wzdycha oglądając gruzy Jerzy Panasiuk, związany z Aluprofem handlowiec. Dodaje, że dzięki terminalowi w Doniecku nie potrzebował wozić ze sobą prospektów. Gdy prezentował kontrahentom polskie produkty pytał tylko: - Był pan na lotnisku w Doniecku? No, to całe jest w „moim systemie”. I taka rekomendacja wystarczała by podpisać kontrakt.
Panasiuk opowiada historię polskich inwestycji na wschodniej Ukrainie. - Przez wojnę odpadł atrakcyjny chłonny rynek. W Ługańsku postawiłem duży hotel, w Doniecku biurowiec grupy firm węglowych, w Mariupolu budynek zjednoczenia hut - wymienia „swoje” inwestycje, dziś w części zniszczone i podziurawione kulami. Na wschodniej Ukrainie handlowiec zarobił miliony dolarów. Biorąc na przykład udział wyposażeniu i wykończeniu donieckiego stadionu. Warta 400 mln dolarów inwestycja jest własnością Rinata Achmetowa, ukraińskiego oligarchy, który na otwarcie obiektu zaprosił piosenkarkę Beyonce.
Jerzy Panasiuk pracuje dla Aluprofu już ponad 10 lat. Po upadku zatrudniającej go niemieckiej firmy budowlanej miał kłopoty ze znalezieniem pracy. Jak na warunki współczesnego rynku pracy ponad 50-letni mężczyzna wydawał się stary i mało dynamiczny. Ale biegle znał rosyjski i miał kontakty na Wschodzie. Namówił prezesa grupy firm budowlanych aby zaryzykował i zainwestował w samochód służbowy i pulę pieniędzy na pokrycie wydatków na hotele i pobyt. Już po kilku miesiącach wrócił z pierwszym kontraktem opiewającym na kilka milionów dolarów.
Jerzy Panasiuk ma swój udział w tym, że na Ukrainie Aluprof może się pochwalić 15 spektakularnymi realizacjami: banki, apartamentowce, budynki administracji.
Swój chłop na Syberii
Styl pracy Panasiuka jak na dzisiejsze internetowe czasy wydaje się szalony. W swoim domu w Lublinie wsiada do skody i rusza na Wschód, by czasem po kilku tygodniach podróżowania powrócić z pakietem zamówień i kontraktów. - Zdarzały mi się takie trasy, że jechałem na Ukrainę, potem przeskok na Białoruś, gdzie w Mińsku dogadywałem interesy, stamtąd do Sankt Petersburga i z powrotem do domu - opowiada. To stara szkoła biznesu, gdzie osobiste relacje, uścisk dłoni albo nawet kieliszeczek czegoś mocniejszego znaczy milion razy więcej niż internetowe zapytania o ofertę.
Z tych eskapad tylko raz wrócił na lawecie. Pewnej zimy skoda zamarzła, auto dostarczone do serwisu wciąż pokazywało na zewnętrznym termometrze -37 stopni. Na dalekie trasy wybiera się samolotem. Nosiło go het za Ural, aż do Władywostoku. - W Nachodce (Rosja, Kraj Nadmorski) postawiłem pierwszy wieżowiec w mieście - pokazuje zdjęcie budynku z niebieskimi taflami szkła. Podkreśla, że to rejon zagrożony trzęsieniami ziemi więc „polski wieżowiec" jest jedynym wysokim budynkiem w mieście.
Inna sprawa, że spiczasty czworobok pasuje do historycznych budynków jak pięść do oka, ale tak sobie życzył inwestor. Zresztą obiekt stał się symbolem 169-tysięcznego miasta, punktem orientacyjnym dla podróżnych, niczym warszawski Pałac Kultury i Nauki. Chwalą się nim nawet władze miasta na oficjalnej galerii.
Rosjanin na polskim kiblu
- Jestem apolityczny, dlatego jestem w stanie z każdym się dogadać. Zresztą nieprzyjazne relacje tak naprawdę istnieją tylko w przekazie medialnym, na poziomie dyplomatów i polityków. W stosunkach handlowych, zwykłych międzyludzkich rozmowach, nikt nie dał mi do zrozumienia, że nie lubi Polaków. Owszem wiele osób mnie pytało, czy naprawdę i dlaczego my nienawidzimy Rosjan. Tłumaczę - opowiada.
Jako dowód podaje, że podczas największej polsko-rosyjskiej wojny handlowej sprzed 7 lat w łazienkach moskiewskiej siedziby FSB wyłożono płytkami Tubądzina, a pisuary i muszle klozetowe pochodzą z Cersanitu (obecnie Rovese). - Polskie produkty uważane są za dobre i jako takie zawsze znajdą drogę do klienta - tłumaczy. - Tak samo jest z jabłkami. które do Rosji trafiają przez Białoruś, jako produkty z nieobjętej embargiem Serbii.
Wilcze stada na budowie
Pierwsze skrzypce na budowlanym rynku Rosji i Ukrainy grają firmy niemieckie. - Już na etapie projektowania budynków, niemieccy architekci, wkomponowują systemy drzwi, okien, wentylacji, ścian działowych i inne rozwiązania techniczne pochodzące z niemieckich firm. Potem niemieccy przedstawiciele idą po kontrakty jak po swoje. - Takiej współpracy, wręcz stadnego instynktu brakuje polskim firmom - komentuje Panasiuk.
O wojnie na Ukrainie i sankcjach przeciw Rosji też ma swoje nietypowe zdanie. - Przestrzegam, przed prostymi ocenami. Ten konflikt jest dużo bardziej złożony niż nam się wydaje na podstawie wiadomości telewizyjnych. Przez lata jeździłem na Krym i nikt właściwie nie mówił że to Ukraina. Ludzie mówili po rosyjsku i czuli się Rosjanami - twierdzi handlowiec. - W telewizji mówią o biedzie, a ja wam powiem, że ta bieda właśnie teraz wydaje miliony dolarów gotówką. Zobaczycie obiekty na piłkarskie mistrzostwa to oko zbieleje. Ja oczywiście mam nadzieje, że też przy tym zarobię - kończy rozmowę.