- Kibic, który w imię swoich stadionowych przyjaźni czy jakiegoś dziwacznie pojmowanego poczucia solidarności, wymaga od piłkarzy, żeby podłożyli się rywalowi, niczym nie różni się od tych wszystkich smutnych, pozbawionych nazwiska panów, którzy kiedyś hołdowali zasadzie: „tu nie ma co grać, tu trzeba dzwonić…” - pisze Paweł Muzyka, dziennikarz Weszlo.com, w swoim najnowszym felietonie dla naTemat.pl.
Czuję się lekko zażenowany, czekając na wyniki ostatniej kolejki ekstraklasy i mając jednocześnie świadomość, że są jeszcze w tym kraju ludzie - ba, podobno nawet kibice! - którzy woleliby, żeby walka o mistrza (jaki by on nie był w tym sezonie słaby i nieudolny) nie rozstrzygnęła się w normalnych warunkach. Nie po piłkarsku, nie na zielonej murawie…
Pamiętam, jak dokładnie trzy lata temu Wisła grała w ostatniej kolejce ze Śląskiem. Potrzebowała zwycięstwa, żeby przypieczętować mistrzostwo Polski, no i faktycznie wygrała - pewnie 2:0, po jednostronnym meczu. Pierwszy gol, później drugi i już było wiadomo, kto może świętować – tytuł zostawał pod Wawelem.
Dzisiaj sytuacja jest dokładnie odwrotna. To Śląsk potrzebuje trzech punktów, żeby w Krakowie fetować mistrzostwo. I oto nagle podnoszą się głosy… Nawet nie pojedyncze głosy, ale cały chór zaprzyjaźnionych z fanami Śląska wiślaków – że w imię „zgody” trzeba ten mecz koniecznie odpuścić. Przeczłapać dziewięćdziesiąt minut bez chęci zwycięstwa, byle nie przeszkadzać przyjaciołom z Wrocławia.
Ledwie tydzień temu ten sam mechanizm zadziałał w Łodzi. Sympatycy Widzewa cieszyli się z przegranej z Lechią, bo przybliżało to do spadku drugi z łódzkich klubów. Wspaniała mentalność kibica - Polaka: „my możemy przegrać, co za różnica, byle ŁKS się nie uratował”. W Krakowie też już to nieraz słyszałem: - Niech się dzieje co chce, byle ta k**** spadła… W domyśle – Cracovia. Kibicowski schemat myślowy - wyraźny podział na zgody i kosy - wygrywa z tym, o co w piłce powinno chodzić naprawdę.
Czytam wypowiedzi na forach, a jedna „lepsza” od drugiej. Coraz to nowe pomysły, jak to puścić Śląskowi niedzielne spotkanie. – Wystawmy samą młodzież i niech walczy. Wtedy przynajmniej nie będzie niedomówień – pisze jeden z kibiców. – Ludzie, nie spinajmy się. Robimy komuś przysługę, bo być może przyjdzie okres, że to my będziemy potrzebowali pomocy. Ot, taka koleżeńska solidarność – dorzuca kolejny.
Solidarność. Skąd my znamy taką solidarność…
Cytat z forum wislakrakow.com
Ludzie, szanujcie się ! Szanujcie nasz klub, szanujcie kibiców i drużynę Śląska. Nie róbcie z Wisły k****, od czasu do czasu oddającej się przyjacielowi za darmo. Śląsk tak czy siak mistrzem będzie - czy chcecie, żeby grajki ten mecz odpuściły, czy nie, bo 60% z nich nawet na miano piłkarzy nie zasługuje. Ale odpuszczenia meczu nie dopuszczam w ogóle do świadomości.
Jeszcze kilka dni temu, gdy na półki księgarń trafiła autobiografia Andrzeja Iwana, wielu bulwersowało się, że Andrzej tak otwarcie pisze m.in. o temacie korupcji. Że nie owija w bawełnę, otwarcie przyznaje, że w tamtych czasach nie było czarnych i białych, bo wszyscy byli szarzy. – Te pieniądze były właściwie niczyje. Walizki krążyły w każdym kierunku. Raz to nawet Cracovia chciała kupić mecz od Wisły – mówił podczas jednego ze spotkań autorskich.
Wtedy ludzie się bulwersowali… Albo, gdy Wisła w 1993 opchnęła mecz Legii. Ale czym właściwie różnią się tamci działacze, którzy zamiast kół zapasowych wozili w samochodach walizki wypchane pieniędzmi, od tych dzisiejszych kibiców, którzy bez żenady chcieliby puścić mistrzostwo Śląskowi? Którzy wysyłają jasny sygnał: Śląsk zamiast zdobyć tytuł po 30 uczciwych meczach, niech sięgnie po niego po 29 uczciwych i jednym „skręconym”.