– Oni zyskują na staruszkach, którzy chodzą tam z przyzwyczajenia – słyszę od dwudziestoparolatka z Warszawy, gdy usłyszał hasło "Społem". Owszem, kupowanie w tych sklepach to dla starszych osób wieloletni obyczaj. Ale to przywiązanie do marki jest tak naprawdę wielkim skarbem, który chciałby posiadać każdy handlowiec i na dobrą sprawę, nie ma w tym nic złego. Cierpi na tym natomiast sama sieć, bo lojalność kupujących sprawia, że "Społem" od dawna nie walczy o klienta, do czego przyznaje się sam wiceprezes Krajowego Związku.
Mamy stałych klientów, którzy od lat odwiedzają nasze sklepy, bo mają blisko i są tam traktowani podmiotowo. To jest nasz najcenniejszy kapitał i pewnie powód, dla którego sklepy Społem przetrwały już 145 lat. Ponadto nasze sklepy są przewidywalne. Jeżeli jakiś produkt stał w danym miejscu, to przy następnej wizycie wciąż tam będzie. Nie tak, jak w hipermarketach, które ciągle zmieniają układ. Czytaj więcej
Szefowie części sklepów wpadli na pomysł, aby kupować razem niektóre produkty. Mają wspólnego logistyka, który ich obsługuje, ale to wciąż za mało, aby uratować całe "Społem", bo nie wszystkie spółdzielnie się zaangażowały. – Oni powinni zacząć ze sobą współpracować – mówi Łukasz Stępniak z serwisu portalspozywczy.pl.
Stępniak ocenia, że know-how "Społem" jest na dość niskim poziomie. – Kiedy ma się potencjał kilku miliardów obrotów w kilku tysiącach sklepów, wydawałoby się, że wszystko prosi się, aby być liderem rynku. Jeśli nie na wsiach, to w dużych miastach. Tymczasem sposobem na kłopoty finansowe niektórych spółdzielni nie jest restrukturyzacja, tylko zamiecenie problemów pod dywan.
Część spółdzielni wynajmuje lub sprzedaje swoje lokale konkurencji, gdy ma kłopoty finansowe. To daje zarządowi spokojne życie w perspektywie dwóch kolejnych lat i spokojne oczekiwanie do emerytury.