W Mongolii trwa gorączka złota
W Mongolii trwa gorączka złota Fot. Zrzut ekranu z kanału YouTube.com/NPR

W Mongolii ludzie wierzyli, że w ziemię nie można wbić nawet noża. Była święta. Teraz kraj pokrywa sieć wielkich zakładów górniczych i małych, nielegalnych kopalni. Mongolia, bogata w surowce, rezygnuje z tradycyjnych sposobów życia i gna do przodu. Staje się azjatyckim tygrysem, na razie niemałym ludzkim kosztem.

REKLAMA
W tej chwili panuje tam największa gorączka złota, od czasu 19-wiecznych poszukiwań kruszcu w Kalifornii. Przyjeżdżają tam górnicy z całego świata, pomagając w organizowaniu pracy wielkich kopalni. Minerały stanowią 80 proc. eksportu w Mongolii, eksperci przewidują, że stanowić będą 95 proc.. Do Chin trafia złoto, miedź i węgiel – wszystko warte miliardy dolarów. Mongolia jest jednym z najszybciej rozwijających się krajów. Ekonomiści przewidują, że w ciągu dekady dokona największego skoku wśród gospodarek świata.
Minegolia
Taka sytuacja mocno zmieniła warunki życia w byłej republice ludowej. Niekoniecznie na lepsze. Surowce odkryte zostały już po rozpadzie ZSRR, w latach 90.. Część ludzi szybko zbudowała ogromne majątki, choć jak pisze "The Guardian", nie ma ich wielu i nadal muszą przyzwyczaić do życia w zupełnie nowej rzeczywistości. Rząd próbuje kontrolować rozwój wielkich kopalni. Kilka lat temu było ich 85, teraz funkcjonuje 10 wielkich zakładów. To lepsze dla środowiska naturalnego i nietkniętego jeszcze krajobrazu.
W jednej z czynnych kopalni, w Tavan Tolgoi, wielkie maszyny wydobywają miesięcznie nawet 450 000 ton węgla. Zasoby są w tym miejscu tak duże, że górnicy mogliby jeszcze przez wiek pracować non stop i nie wydobyć z ziemi wszystkiego. Kraj zyskał nawet przydomek Minegolia (mine to po angielsku kopalnia).
Klątwa zasobnych
Coraz więcej mówi się się o "klątwie bogactwa surowców", o kosztach ekologicznych, ekonomicznych i społecznych tak gwałtownego rozwoju. W tej chwili ponad milion Mongołów nadal żyje w skrajnej nędzy. 100 tysięcy ludzi, około 20 proc. populacji zasiedlającej stepy, pracuje w nielegalnych kopalniach, bez zabezpieczenia i bez państwowych licencji.
Rocznie wydobywają nawet 5 ton złota, ale ich dzienna stawka to około 5 dolarów. Najczęściej byli wcześniej nomadami (w ten sposób żyje jedna czwarta społeczeństwa), ale zmiany klimatu i wyjałowienie ziemi, spowodowały, że nie mogą prowadzić znanego od wieku sposobu na życie – stracili swoje stada.
Coraz cięższe susze i ostrzejsze zimy, znane w Mongolii jako Zud, doprowadziły do śmierci 300 koni, kóz i jaków, jakie posiadał Sukhbaatar, bohater reportażu BBC. Chciałby wrócić do swojego dawnego zajęcia, ale nie może. Na razie mija stada innych ludzi po drodze do pracy w nielegalnej kopalni.
Tunel w wiecznej zmarzlinie
W takiej sytuacji, jak Sukhbaatar, jest wielu ryzykujących życie górników. Dziennie przy pomocy prostych narzędzi wydobywają pół tony ziemi, potem szukają w niej grudek złota. W wykopywanych korytarzach palą ogniska, by wydobyć ziemię zawłaszczoną przez wieczną zmarzlinę. Tuneli nie zabezpieczają żadne wsporniki, drewno jest na tym terenie zbyt drogie. Pozostawione w rodzinnej kopalni na pewno zostanie ukradzione.
Fotograf Alvaro Laiz, który opowiadał w magazynie "Wired" o swojej wizycie w takiej kopalni, porównywał wchodzenie pod ziemię do schodzenia do własnego grobu. Był tam kilkadziesiąt minut, górnicy spędzają tam dziennie 10 godzin.
Jak wojownicze żółwie...
Do przesiewania złota i zanoszenia go do skupu górnikom służą duże zielone tace. Noszą je na plecach, przez co przypominają... Wojownicze Żółwie Ninja. Stąd w Mongolii ludzi, którzy w ten sposób zarabiają na życie nazywa się ninja.
Wydobyte przez nich złoto też wspomaga mongolską gospodarkę, więc państwo przymyka na razie oko na uprawiany przez nich proceder. Ale to łączy się też z brakiem jakichkolwiek zabezpieczeń dla pracy pod ziemią. Przed Mongolią, która pieniądze już ma, stoi teraz kolejne wyzwanie – jak najlepiej zadbać o swoich ludzi.
Na podstawie: Wired / The Guardian