Zrobiły coś, na co nikt wcześniej nie wpadł. Działają zaledwie od pół roku, a ich blog został już zauważony w świecie fitness. Magda Szulc i Gosia Kulczycka odwiedzają znienacka warszawskie fintess kluby, a później opisują swoje wrażenia na blogu fitestujemy.blog.pl. I choć niektórzy zaczynają je rozpoznawać, nie zamierzają dawać nikomu taryfy ulgowej.
Macie fajny pomysł na bloga, który w szybkim czasie może zacząć zarabiać. Jak na niego wpadłyście?
Magda: Wiele lat ćwiczyłyśmy, szukałyśmy idealnego miejsca dla siebie, a chodziłyśmy na siłownię kilka razy w tygodniu.
Gosia: A przy tym trafiałyśmy na tak wiele opinii na temat różnych klubów. Zastanawiałyśmy się, czy znalazłby się klub, który zbliża się do ideału. Zaczęłyśmy więc szukać na własną rękę.
Czyli początek był taki, że chciałyście znaleźć idealne miejsce dla siebie. Bez biznesowego planu?
Gosia: Tak, rozmawiałyśmy z dziewczynami, gdzie są fajne zajęcia i wyposażenie. Stwierdziłyśmy najpierw, że warto zebrać te opinie w jedną całość i skonfrontować z naszymi osobistymi wrażeniami.
Magda: Teraz odwiedzamy 3 - 4 kluby tygodniowo.
Zanim wpadłyście na pomysł bloga, co wam najbardziej przeszkadzało w siłowniach?
Gosia: Kluby mają naprawdę wiele braków. Głupia sprawa, ale w kilku nie było mleczka do demakijażu. A przecież jak idziesz do pracy to musisz się umalować, a gdy wracasz z pracy, chcesz trochę poćwiczyć. Przecież nie będziesz ćwiczyć w pełnym makijażu, bo tapeta po prostu spłynie. Nie da się też nosić ze sobą wszystkich kosmetyków, a już na pewno nie jest to wygodne. Dobry klub oferuje płatki kosmetyczne, mleczka, a nawet żelazko i deskę do prasowania.
Co jeszcze drażni was w klubach?
Gosia: Smród.
Magda: i brud.
Gosia: To jest największa bolączka wszystkich klubów fitness. Największą uwagę zwracamy na to, czy jest czysto. Gdy bierzesz udział w zajęciach fitness z nosem przy podłodze, to wdychasz to wszystko. Zostawianie rzeczy w brudnych szafkach też nie należy do przyjemności.
Jak wygląda wasz test?
Gosia: Przede wszystkim patrzymy na to, gdzie jest zlokalizowany klub i czy jest widoczny. Ważne, czy da się do niego łatwo dojechać. Istotną rzeczą jest też parking, bo poszukiwanie miejsca przez piętnaście minut, które można było przeznaczyć na ćwiczenia jest irytujące. Dobrze też po prysznicu pójść prosto do samochodu.
Magda: Drugą sprawą jest pierwsze wrażenie po wejściu, czyli spotkanie z recepcją. Mówimy zawsze, że jesteśmy pierwszy raz w klubie i czekamy, czy ktoś się nad nami pochyli, oprowadzi nas po klubie, wyjaśni zasady, czy raczej mamy poradzić sobie same.
Zdarza się, że skreślacie kogoś na wejściu za brak zainteresowania wami?
Magda: Raczej nie. Ale bywa tak, jak na przykład w jednym z klubów, w "Platinum", recepcjonistka niby była miła na początku, ale wydawała nam żołnierskie polecenia: Chodźcie! Za mną! Szybciej! itd. Teoretycznie, pokazała nam co i jak, gdzie jest szatnia itd., natomiast robiła to tak roboczym i niemiłym tonem, że nie poczułyśmy się
komfortowo. Miałyśmy wrażenie, że odrywamy tę Panią od bardzo ważnych innych obowiązków...
Klub dostał złą ocenę?
Magda: Tak, ale akurat za inne nieprawidłowości, które tam znalazłyśmy.
No dobrze, co robicie dalej.
Gosia: Później idziemy do szatni, gdzie oprócz czystości patrzymy ile jest kabin prysznicowych, toalet i miejsc do rozebrania. Często szatnia jest duża, a miejsc do rozebrania i zostawienia swoich rzeczy na chwilę jest jak na lekarstwo. Czasem dziesięć osób tłoczy się na jednej ławeczce.
Magda: Idziemy na siłownie lub zajęcia, zależy jak byłyśmy umówione i co sobie założyłyśmy. Sprawdzamy ilość i jakość sprzętu. Także obłożenie poszczególnych maszyn w godzinach „szczytu”. Samych zajęć fitness nie oceniamy – no chyba że coś nas szczególnie zachwyci na plus lub na minus. Wiadomo – każdy szuka czegoś innego, każdy ma inną kondycję i inne możliwości.
Gosia: Zwracamy uwagę na zapach, czy wykładzina nie jest zniszczona, to samo ze sprzętami. Podłoże jest niezwykle ważne, bo zniszczone czy źle dobrane może być źródłem kontuzji. Zdarza się, że ktoś urządził siłownię dziesięć lat temu i przestał dbać o sprzęt.
Na mojej siłowni od miesiąca stoją nieczynne bieżnie z kartką "w serwisie".
Magda: A widzisz, to się na szczęście rzadko zdarza, zwłaszcza jak siłownia jest mała i ma niewiele stanowisk do ćwiczeń. Po prostu klub nie może pozwolić sobie na długotrwały przestój.
Gosia: Problemem bywa też dostępność płynu do dezynfekcji, ręczników papierowych. W sieciówkach przeważnie są, bo zatrudnia się tam osoby do sprzątania. W mniejszych klubach jest z tym gorzej.
A trenerzy? Są pomocni, czy nastawieni na wykupienie indywidualnych zajęć?
Gosia: Patrzymy czy są blisko i czy są chętni do pomocy. W jednym klubie, przy Placu Szembeka weszłyśmy tylko na siłownie i zaczęłyśmy biegać. Trener podszedł sam z siebie, zapytał czy może w czymś pomóc, wytłumaczyć. Czasem specjalnie popełniamy błędy, żeby zobaczyć, czy trener zareaguje.
Magda: Tak to powinno wyglądać wszędzie, choćby dlatego, aby nikt nie zrobił sobie krzywdy w trakcie ćwiczeń. Czasem podchodzą, ale nie wymagajmy też od nich zbyt wiele. Część ich zarobków to właśnie treningi indywidualne. Trudno wymagać, aby rozpisali nam plany treningowe czy dietę na cały miesiąc.
Gosia: Trenerzy częściej podchodzą w małych siłowniach. Próbują pomagać, pytają czy wszystko w porządku. W sieciówce ani razu nie podszedł do nas trener.
Jak wygląda pojedynek sieciówek i małych, osiedlowych klubów?
Magda: W sieciówkach jest dużo lepszy standard, wyższa jakość sprzętu. Przeważnie dbają o czystość. W Gravitanie bez przerwy po klubie chodziła jedna pani i sprawdzała czy wszystko jest dostępne: mleczko, papier itd. Cały czas uzupełniała. W mniejszych tego nie ma, bo obsługa fizycznie nie daje rady o to zadbać.
A ceny?
Gosia: W małych klubach ceny karnetów są porównywalne albo wyższe niż w sieciówkach, oferując przy tym niższy standard. Niektóre mają maszyny z lat 90-tych, a koszty karnetu open, bo zawsze to porównujemy, bywają na poziomie 200 złotych za miesiąc. To bardzo dużo, bo w McFit-cie, który jest na wysokim poziomie, karnet open kosztuje ok. 89 zł.
Magda: Ale za to w tej siłowni zajęcia prowadzą wirtualni trenerzy, co może być jednocześnie plusem i minusem. Jak ktoś chodzi długo na fitness i nie potrzebuje dodatkowego wsparcia instruktora to raczej sobie poradzi. Zaletą jest też fakt, że na te zajęcia można iść o każdej porze dnia. Jeśli chodzi o zalety dla klubu – odpada koszt zatrudnienia instruktora.
Mały klub potrafi wygrać lepszą atmosferą. Wchodzisz i czujesz się jak w domu, wszyscy się do ciebie uśmiechają. Znasz tam każdy kąt.
Gosia: Plusem małych klubów jest też lokalizacja, bo nie oszukujmy się, nikt nie lubi dojeżdżać za daleko, aby poćwiczyć. Siłownia musi być blisko domu lub pracy. Nawet jak klub jest super, nikt nie będzie jechał na drugi koniec miasta.
A czy jakiś klub szczególnie was urzekł. Oferował coś, czego nie widziałyście nigdzie indziej?
Magda: Tak, było coś takiego w McFit. Była tam linka, która imitowała linę rozwieszaną między budynkami, a można na niej ćwiczyć równowagę. Nigdy czegoś takiego nie widziałyśmy, a to ekstra zabawa. Aaaaa – w Purze postawili stół do bilarda – fajny pomysł na dodatkową zabawę po treningu.
Gosia: Ciekawa znajduje się też w Gravitanie, gdzie w cenie karnetu można iść na bieżnię, w której biegasz w powietrzu. Jeszcze tego nie testowałyśmy, ale wybieramy się tam w przyszłym tygodniu. Jest też basen – Jet Pool, do ćwiczeń kondycyjnych poprzez pływanie pod prąd.
Płacicie za wejścia?
Gosia: Zazwyczaj nie, staramy się korzystać z oferty pierwszy raz za darmo.
Dałoby się chodzić na siłownię całą zimę i nic nie zapłacić? Za każdym razem do innej?
Magda: Jasne, ale za każdym razem byłby to nowy klub i mógłbyś nie czuć się w nim komfortowo. Jest niewiele klubów, które nie oferują pierwszej wizyty za darmo. Niektóre nawet dają tygodniowy karnet za darmo.
A największe, najczęstsze wady?
Magda: Brud w szafkach. Przecieramy je palcem, jak "Perfekcyjna pani domu". Oczywiście żartujemy, nie robimy testu białej rękawiczki;)
Gosia: Kolejną rzeczą jest niedostosowanie lokalu do klubu fitness. Niektóre są urządzane w miejscach, które kompletnie się do tego nie nadają. W jednym miejscu sufit był tak nisko, że uderzałyśmy o niego dłońmi w czasie ćwiczeń. W niektórych klubach filary zasłaniają prowadzącego zajęcia.
Widzicie jakieś przełożenie jakości klubów na modę? O niektórych klubach słyszę bez przerwy. Kiedyś na fali był Pure, teraz w Warszawie mówi się wspomnianym przez was McFit.
Gosia: Nie ukrywajmy, że marketing szeptany w świecie fitness jest arcyważny. Ludzie wybierają kluby z polecenia, i od tego zaczął się nasz pomysł na Fitestujemy. Jeszcze zanim zaczęłyśmy pisać, wybierałyśmy tylko te miejsca, które ktoś nam polecił. Moda jest bardzo ważna w tym świecie.
Magda: Fajne jest to, że jak już jakiś klub zaistnieje, zdobędzie rzeszę wiernych fanów, to nie może pozwolić sobie na spadek jakości, bo odejdą. Karnet się skończy i wybiorą konkurencję.
A czy zwracacie uwagę na klientelę? Dla niektórych ważne jest, czy w klubie ćwiczą tzw "karki", czy raczej ludzie biznesu, którzy chcą się wyluzować po pracy.
Magda: Zwracamy na to uwagę, ale nie ma to większego wpływu na naszą ocenę. Zawiera się to w ogólnym punkcie "atmosfera". Gdy wchodzimy do klubu i patrzy na nas tłum napakowanych facetów, to na pewno obcinamy na tym ocenę. Głównie jednak testujemy siłownię, obsługę, sprzęt, a nie przyglądamy się karkom.
Rozpoznają was, gdy pojawiacie się na siłowni?
Magda: Zdarza się [śmiech]. Ostatnio napisała do nas dziewczyna, która widziała nas na siłowni, ale bała się podejść. Nie wiedziała co ma powiedzieć.
Gosia: Pisze do nas też coraz więcej czytelników, którzy zapraszają do siłowni na które sami chodzą. Niektórzy też podpowiadają nam, gdzie dzieje się coś nie tak, że są wysokie ceny albo jakieś niedociągnięcia. Czytelnicy angażują się w to, aby wspólnie podnosić poziom na siłowaniach.
Podobno już same kluby zaczęły się do was zgłaszać?
Gosia: Na razie mamy nieformalnego bloga, nie jesteśmy firmą. Dużo klubów chce z nami współpracować. Zapraszają nas do siebie, dają nam karnety albo gadżety, które później rozdajemy w konkursach.
Magda: Dają karnety również dla nas, abyśmy przyszły i opisywały ich kluby. Ale to nigdy nie będzie tak, że klub nam zapłaci, a my pójdziemy, zrobimy test i damy jeszcze tekst do autoryzacji. Musimy być obiektywne, bo inaczej straciłoby to wszystko sens. Możemy pisać o promocjach, rzeczach stricte reklamowych.
Gosia: Testy są niespodziewane, aby klub nie mógł się przygotować ukrywając jakieś swoje wady. Nie idziemy do tych miejsc z myślą, aby klub zjechać. Chcemy podpowiedzieć, gdzie warto ćwiczyć, więc piszemy o plusach i minusach.
Piszą później do was, że ich obsmarowałyście?
Gosia: Tak, zdarza się. Byli niezadowoleni z wytykania minusów w ich lokalach. W przypadku jednego ocena była bardzo negatywna, więc napisali, że chcą abyśmy przyszły jeszcze raz... Ale my nie chcemy chodzić na umawiane wizyty, aby robić ustawki. Co nie znaczy, że nie będziemy wracać do lokali, aby sprawdzić, czy i jakie postępy nastąpiły.
Magda: Jeden klub był niezadowolony, bo napisałyśmy o cenie karnetu Open, a nie o innych. Ale sorry, to są karnety wybierane najczęściej i które można porównać z innymi siłowniami. To jest nasz główny punkt odniesienia.
A ile teraz jest klubów w Warszawie?
Magda: Chyba ze 250.
No to macie co robić. Wpadłyście na fajny pomysł, którego pewnie sporo osób wam zazdrości. Czyli da się zrobić startup, który dość szybko stanie się popularny.
Gosia: Najważniejszy jest pomysł i cierpliwość.
Magda: Wszyscy nam mówią, abyśmy były cierpliwe i robiły swoje. Wiadomo też, że ważna była tu nasza pasja. Gdybyśmy same nie spędziły w klubach połowy życia, to nie powstałoby fitestujemy. Blog czy inny startup nie może być czymś za karę i pisany na zasadzie: O rany, jak mi się nie chcę, ale muszę...
Jak wyobrażacie sobie przyszłość bloga?
Gosia: Mamy w planie zrobienie strony WWW. Planujemy też rozwój na całą Polskę, bo jesteśmy w stanie testować jedynie stołeczne kluby ze względu na miejsce zamieszkania. Ale w przyszłości chciałybyśmy pisać też o klubach w Gdańsku, Krakowie, Poznaniu... Wszystko w swoim czasie.