"W krajach skandynawskich, w których przemoc kobiet zwalczania jest w sposób, jaki proponuje Konwencja Rady Europy, kobiety narażone są trzy razy bardziej niż Polki" – brzmi koronny argument przeciwników ratyfikowanego właśnie przez Sejm dokumentu. Teza brzmi efektownie, ale choć oparta na statystykach, nie oddaje całej prawdy. Wyjaśniamy dlaczego.
Zwodnicze procenty
Konwencja w sprawie zwalczania przemocy wobec kobiet ostatecznie przeszła przez polski parlament, ale ratyfikacja nie kończy dyskusji. Na prawicy żywe pozostanie, że to “furtka do wprowadzenia gender”, a zapisy dokumentu wcale nie sprawią, że kobiety będą lepiej chronione. W tym drugim przypadku kluczowym argumentem są dane statystyczne z różnych krajów. Pokazują one, ile pań padło ofiarą przemocy, a ile jest na to zjawisko narażone.
Wyniki prezentują się dość zaskakująco. Według raportu Agencji Praw Podstawowych z 2014 roku odsetek Polek, które doświadczyły przemocy jest najniższy ze wszystkich krajów UE - zdecydowanie niższy niż w przypadku obywatelek państw uznawanych za "raje gender". Dania - 52 proc. kobiet z takim doświadczeniem . Finlandia - 47 proc., Szwecja - 46 proc.. Polska - "ledwie" 33 proc.. I rzeczywiście, na pierwszy rzut oka wygląda to tak, jakby model nacisku na edukację seksualną i programy antyprzemocowe nie zdawał egzaminu.
Chętnie korzysta z tego nasza prawica. – Wprowadzenie w Polsce zapisów podobnych do tych zawartych w Konwencji w innych krajach Unii Europejskiej, nie chroni nikogo przed przemocą. Dlatego też powinniśmy zrobić wszystko, by ten szkodliwy dokument Rady Europy nie został ratyfikowany przez parlament – mówiła kilka dni temu Kaja Godek, aktywistka ruchu pro-life. Wtórowali jej konserwatywni parlamentarzyści, jak Marzena Wróbel czy Beata Kempa, którzy z trybuny sejmowej wykrzykiwali tezy o Polsce jako o kraju, który z biciem kobiet problemów nie ma.
Różnica w mentalności
Problem w tym, że suche liczby nie mówią wszystkiego. To trochę tak, jakby cieszyć się, że nie mamy problemu aborcji, bo oficjalne dane mówią, że rocznie przeprowadza się u nas tylko kilkaset zabiegów przerwania ciąży. Wszyscy jednak wiedzą, że podziemie aborcyjne jest gigantyczne. Dlatego także w przypadku przemocy niezbędny jest kontekst.
– Różnice wynikają z wielu społecznych i kulturowych czynników. W części z przebadanych krajów wyniki mogły zostać zaburzone w związku z brakiem akceptacji społecznej dla otwartego mówienia o przemocy. W części ofiary wstydzą się opowiadać o swoich przeżyciach, są nauczone, by raczej ukrywać przemoc, niż o niej mówić, boją się braku akceptacji i stygmatyzacji - tłumaczył po publikacji raportu Sami Nevala z Agencji Praw Podstawowych UE.
Ten wniosek, związany z różnicą mentalności i postaw chociażby między Polakami i Skandynawami, potwierdza Renata Durda, szefowa Ogólnopolskiego Pogotowia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie "Niebieska Linia". – Mamy różny poziom świadomości dotyczącej tego, co jest zachowaniem przemocowym, a co nie. W Polsce bardzo wiele osób uważa, że pewne zachowania mieszczą się w normie, a w krajach skandynawskich są one już przekroczeniem granicy – mówi w rozmowie z naTemat.
Ofierze się "nie opłaca"
To jednak nie wyczerpuje tematu. Statystyki nie odzwierciedlają sytuacji także dlatego, że inny jest poziom wstydu, jaki towarzyszy ofiarom w Polsce, a inni chociażby w Szwecji. Jak zwraca uwagę Durda, tam powiedzenie "jestem ofiarą przemocy domowej" to jak powiedzenie "jestem ofiarą wypadku komunikacyjnego". Nikt nie zarzuci kobiecie, że zasłużyła na lanie. – A w Polsce zaraz będą rozważania: "czy może zrobiłaś coś, co go sprowokowało", "może po prostu musiał się tak zachować". Dlatego kobiety niechętnie o tym mówią – kwituje moja rozmówczyni.
Jest jeszcze jeden powód. Polska nie przystaje do krajów skandynawskich pod względem skuteczności ścigania i karania sprawców przemocy (a m.in. to ma zmienić ratyfikowana konwencja). Szwedka, która mówi, że jest ofiarą, jest pewna, że może poprawić swoją sytuację, bo otrzyma pomoc.
Dlatego też po prostu "nie opłaca się" informować, że jest się ofiarą. I nietrudno zrozumieć psychologiczną barierę, która może powstrzymywać od szczerych odpowiedzi nawet w sondażach.
– Wniosek z tej dyskusji powinien być taki, że same statystyki nie oddają sytuacji, szczególnie jeśli chodzi o problem społeczny. Jak wychodzę z psem na spacer, to statystycznie rzecz biorąc mamy trzy nogi. Tak to jest z sondażami – podsumowuje szefowa Niebieskiej Linii.
Instytut Psychologii Zdrowia kilka lat temu przeprowadził stosowne badania w Warszawie. Wyszło, że większość badanych nie uznaje jednokrotnego uderzenia w twarz za przemoc w rodzinie. Za to wielokrotne już tak.
Renata Durda
W Polsce ofiary przemocy są wtórnie karane za to, że się "przyznały". Instytucje działają w swoim tempie. Często sprawa zgłoszona do sądu znajduje finał za dwa lata, a w tym czasie ofiara mieszka ze sprawcą, który wywiera nacisk. Dodatkowo przedstawiciele instytucji powtarzają czasem: "ale czy, to co pani mówi, to na pewno prawda?, "ale czy pani nie przesadza?", "czy to na pewno było tak bolesne?