
Poeta. Piosenkarz. Artysta, który lubi opowiastki. Chłopak urodzony na Stegnach, ale mówią o nim "bard z Grochowa". Bo jak u Stanisława Grzesiuka, "barda z Czerniakowa", dużo w jego twórczości Warszawy. Jej ludzi, jej ulic, jej dźwięków. To za to dostał w tym roku Paszport "Polityki" – "za piosenki łączące podwórkową lokalność ze światowością brzmienia i poetycką głębią". – Nawet więc jak staram się od tej Warszawy uciec, to raczej do Piaseczna, nie dalej – mówi Paweł Sołtys, czyli Pablopavo, w rozmowie z naTemat.
REKLAMA
W jednym z wywiadów mówiłeś o strachu, który towarzyszy Ci, kiedy opisujesz w swoich tekstach ludzi. Obawiasz się, że ich wykorzystujesz. Ale dla tekściarza – poety, opowiadacza historii – taka ciekawość ludzi i skłonność do podsłuchiwania i podglądania jest chyba naturalna?
Tak, skądś trzeba tych bohaterów brać. Na swoją obronę mam to, że 99 proc. moich piosenek to historie zmyślone albo domyślone. Domyślenie polega na tym, że często zasłyszane zdanie czy opowieść stają się początkiem historii, a resztę tworzę ja. To jest ze środka mnie, nie z samej obserwacji. Takich piosenek, które są przepisaniem życia jeden do jednego, jest mało. Może jedna, dwie. Natomiast jest coś w tym, że korzysta się z tego, co nas otacza – z ludzi na przystanku, z ich rozmów, z języka, którym mówią. To zawsze będzie trochę kradzież. Towarzyszy mi ta obawa.
Chętniej podsłuchujesz warszawiaków ze Szmulek czy najezdnych, potocznie nazywanych słoikami?
Nie lubię tego podziału na słoiki i lokalsów. Ująłbym to inaczej – bardziej mnie interesują ludzie spoza głównego nurtu. Mniej mnie interesują panowie w drogich samochodach na Kępie, bardziej chłopaki na Grochowie czy Ochocie, którzy stoją na podwórku i rozmawiają. Ludzie, o których się mało pisze, o których nie robi się seriali. To pewnie wynika z tej piosenkowej tradycji warszawskiej, która zawsze była podwórkowa, uliczna, a nie obracała się wokół bogatych sfer. Wychowałem się zresztą na Stegnach, potem długo mieszkałem na Grochowie – to duża część mnie. Nie jeżdżę samochodem, tylko tramwajami i autobusami, siłą rzeczy więc jestem bliżej takiego, powiedzmy, zwyklejszego życia.
Mówisz o tradycji. Grzesiuk?
Też, choć Grzesiuk to symbol. Tych ulicznych grajków, od XIX wieku, było mnóstwo. Nigdy nie mieli szansy nagrywać, bo najpierw nie było na czym, a potem nikogo to nie interesowało. Sam Grzesiuk przyznał zresztą, że nie napisał – sam – żadnej piosenki w życiu. Wszystko to były piosenki w pewnym sensie ludowe. Bywało też tak, że bardzo poważni artyści z warszawskich kabaretów stylizowali swoje piosenki na te uliczne. Te utwory później wracały na ulicę, która przyjmowała je jak swoje. "Czarna Mańka" była tak dobrze napisana, że ulica ją sobie wzięła. Ta tradycja jest mi bliska, przy płycie "Telehon" chciałem zrobić nowoczesną muzykę, ale jednocześnie wpisać się w tradycję opowieści lekko złodziejskich, ulicznych, chwilami zabawnych. Z płyty na płytę trochę od tego uciekam, bo to jest szufladka, zwłaszcza dla krytyków. Widzę natomiast, że jestem na krótkiej smyczy i niedaleko uciekam. To chyba rzecz we mnie.
Ten autotematyzm to nic złego. Niektórzy mówią o Jerzym Pilchu, że ciągle pisze tą samą książkę, a mimo to każda jest znakomita.
W przypadku pana Jerzego to nic złego (śmiech). Ale bywa różnie. Ja staram się, żeby przynajmniej muzycznie każda moja płyta była inna, co pozwala mi się nie nudzić. AC DC od trzydziestu lat gra tak samo, mnie to nie interesuje, staram się więc muzycznie rozwijać. Kiedy sięgam po szczegół, który bardzo w piosence lubię, to ta Warszawa mi się narzuca, bo tu mieszkam. Tu się wychowałem. Nawet więc jak staram się od tej Warszawy uciec, to raczej do Piaseczna, nie dalej.
Są tacy artyści, jak Paweł Kukiz czy Big Cyc, którzy uprawiają publicystykę. Ty i Maciej Maleńczuk, do którego zresztą jesteś porównywany, to bardziej poetycki reportaż.
Mam nadzieję, że poetycki. Język ma parę funkcji, nie tylko oznajmującą, ale też poetycką. Coś w tym jest, że piszę reportażowo, choć zajmuję się także czasem drobną, lokalną publicystyką. Lubię, mówiąc kolokwialnie, opowiastki, co pewnie wynika z tej tradycji, o której mówiłem. Najczęściej wymyślam sobie historię, którą chcę zawrzeć w piosence, ale czasem są to tylko obrazki, jak w piosence "Sobota". To zlepek trzech czy czterech obrazków.
Mam taką myśl, pewnie trochę smutną dla człowieka robiącego ze mną wywiad, że piosenki są często mądrzejsze od człowieka je piszącego. To znaczy: często mam wrażenie, że zdarza mi się opowiadać bzdury o całkiem dobrych piosenkarz, które napisałem. One się powinny bronić same, bez moich didaskaliów. Czasami samemu trudno jest zrozumieć, dlaczego w trakcie pisania podjęło się taką a nie inną decyzję.
Nie wolno pytać poety, co miał na myśli?
Wolno, ale trzeba się nastawić na to, że czasami ten poeta nie wie.
Kiedyś Eric Emmanuel Schmidt powiedział mi, że on jest zaledwie przekaźnikiem, który spisuje to, co dyktuje mu jakaś siła wyższa. Czujesz coś takiego?
Nie mam w ogóle takich artystowkich zapędów, że tworzę wielkie dzieła sztuki. Jest coś takiego, jak wena, która uaktywnia się w bardzo dziwnych momentach. Zdarzało mi się napisać bardzo długie piosenki w trzy minuty. Czasem była to wena, czasem deadline.
Deadline dobrze działa na wenę?
U mnie tak, choć czasem potrafi też zablokować. Kiedy mam za dużo czasu, często odkładam pisanie, znikają mi pomysły, a jak wiem, że muszę – to muszę. I piszę. W piosence musi być warsztat, są ramy, w których muszę się poruszać. Jest rytm, jest tempo, jest rym; i żeby umieścić to w formie, trzeba znać rzemiosło. Sama wena nic nie da. Bywa różnie – są piosenki, które napisałem w trzy minuty, i takie, które pisałem kilka miesięcy. Zbieram fragmenty, obrazy, wersy, zbitki dwóch, trzech słów, które noszę ze sobą. Kiedyś w zeszytach, dziś w telefonie – takie czasy. W powstawaniu piosenek jest jakaś mini tajemnica, ale myślę, że ona jest w każdej twórczości.
Na nowej płycie Sound Systemu jest utwór "International", w którym są takie słowa: "la musica e per tutti nel mondo e collega tutto quello che si e rotto", czyli: muzyka jest dla wszystkich i potrafi scalić to, co się rozpadło, zepsuło. Muzyka leczy?
Cały ten numer jest taki. Niewinny, nawet naiwny, mówi o tym, że muzyka jest wytchnieniem dla ludzi, potrafi zakopać podziały, także te językowe. Sufickie powiedzenie mówi, że muzyka jest językiem wszechświata. Niewiarygodne jest to, że można słuchać muzyki z zupełnie innego kręgu kulturowego i całkowicie się w nią zapaść nie znając kontekstu. Niesamowite jest w muzyce to, że będąc w Tomaszowie Lubelskim można odpłynąć słuchając hinduskiej muzyki.
Działa to i w drugą stronę, w tej chwili właściwie cała nasza zachodnia muzyka to spuścizna zachodniej Afryki i tych biednych ludzi, których wywieziono do USA jako niewolników. Jak się posłucha polskich mazurków, słychać Afrykę. W harmoniach, pomysłach – jest to bardzo bliskie. Muzyka zaskakuje. Zajmuję się nią ponad 20 lat i co chwila mam wrażenie, że nie mam pojęcia, jak jest wielka.
Z literaturą jest podobnie.
Tak, ale jest jedna różnica – przekład. Muzyki przekładać nie trzeba. Piszczałka z Persji i tak będzie dla ciebie brzmieć, nikt nie musi dla ciebie grać na polskiej piszczałce.
Kiedy jesteś porównywany do Maleńczuka - złościsz się czy jest Ci miło?
Maleńczuk napisał tyle niesamowitych piosenek, że na pewno daleko mi jeszcze do jego kunsztu. Nikt nie chce być porównywany, ale tego nie da się uniknąć. Przez te lata, kiedy zajmuję się muzyką, byłem porównywany do różnych artystów. I za każdym razem jest wewnętrzna niezgoda, bo ja przecież robię co innego, ale: bez wątpienia Maleńczuk z tego wczesnego, akustycznego okresu, to ziarno zasiane w mojej duszy.
Maleńczuk napisał tyle niesamowitych piosenek, że na pewno daleko mi jeszcze do jego kunsztu. Nikt nie chce być porównywany, ale tego nie da się uniknąć. Przez te lata, kiedy zajmuję się muzyką, byłem porównywany do różnych artystów. I za każdym razem jest wewnętrzna niezgoda, bo ja przecież robię co innego, ale: bez wątpienia Maleńczuk z tego wczesnego, akustycznego okresu, to ziarno zasiane w mojej duszy.
Gdyby nie "Mirek Jankowski" pewnie nie pisałbym tak, jak piszę. Każdy ma mistrzów. Może nie do końca jestem szczęśliwy, kiedy porównuje się mnie do innych artystów, ale nie obrażam się. Maleńczuk napisał kilkadziesiąt wiecznych piosenek, poza tym wykonawczo jest kilka półek wyżej niż ja. Bo ja niespecjalnie umiem śpiewać.
