Magdalena Ogórek swoje przemówienie na konwencji wyborczej inaugurującej kampanię skierowała do młodych. Krytykowała polityków, którzy od lat zajmują funkcje publiczne, Bronisławowi Komorowskiemu zarzucała bierność, a jego prezydenturę określiła jako "luksusową emeryturę".
Oczekiwania przed konwencją wyborczą Magdaleny Ogórek były duże. Dlatego też jej przemówienie zostało dokładnie przygotowane, zapewne przez sztab ludzi. Kandydatka SLD mocno uderzała w "układ". Zaznaczyła, że jest zwalczana właśnie dlatego, że nie jest jego częścią. Przekonywała, że z tego powodu uderzają w nią konkurenci polityczni i dziennikarze.
Krytyka systemu
Co ciekawe, nie poruszała kwestii swojego wykształcenia. Jako atuty przedstawiała młodość i gotowość do ciężkiej pracy. Mówiła o swoich stażach. Próbowała ustawić się w roli reprezentantki wszystkich młodych, którzy pracują na umowach cywilnoprawnych. Przekonywała, że krytyka jej niewielkiego doświadczenia to w istocie krytyka wszystkich, którzy zdobywają doświadczenie na stażach. To zgrabna manipulacja, która stawia dziennikarzy w roli wrogów Ogórek.
Takie argumenty mogą wskazywać, że Ogórek personalnie odbiera krytykę. – Politycy nie chcą, żebym została prezydentem. Dziennikarze nie chcą, żebym została prezydentem. Ale wy chcecie i to się liczy – wykrzyczała na koniec konwencji. Gdybym przeczytał te słowa nie znając autora uznałbym, że wypowiedział je Janusz Korwin-Mikke.
Telefon do Putina zamiast pytań od dziennikarzy
Magdalena Ogórek powróciła też do swojej koncepcji napisania prawa od nowa, która została bezlitośnie wykpiona przez ekspertów i komentatorów. Jednocześnie krytykowała wysokie wydatki Kancelarii Prezydenta. Zastanawiam się więc, kto miałby to prawo od nowa pisać? Ogórek przekonywała też, że państwo musi ułatwiać prowadzenie przedsiębiorstw.
Ale nie wszystkie wątki w jej przemówieniu były niezwiązane z kompetencjami prezydenta. Mówiła też, że Polska nie może płacić za konflikt rosyjsko-ukraiński, choć zaznaczyła, że potępia agresję Rosji. Jednak ton jej wypowiedzi przypominał skrajnie prorosyjski wywiad Leszka Millera w środowej "Kropce nad i". Ogórek zaznaczyła, że nie bałaby się zadzwonić do Putina, choć jednocześnie nie ma odwagi, by odpowiedzieć na pytania dziennikarzy.
Być jak Barack Obama
Krytyka bierności Bronisława Komorowskiego byłą jedną z głównych osi przemówienia. Zarzucała, że prezydent nie korzysta z możliwości zwoływania rad gabinetowych (choć w istocie to tylko niezobowiązująca dyskusja prezydenta z rządem, bez możliwości podejmowania decyzji). Ogórek stwierdziła, że prezydenta z bezczynności może wyrwać tylko wybuch wojny. To błędny zarzut, bo Komorowski w ramach swoich kompetencji stara się kształtować politykę obronną i zagraniczną.
Zainteresowanie mediów konwencją było duże (działaczy na sali już mniejsze, bo brawa były wątłe). Jednak kandydatka tradycyjnie nie odpowiadała na pytania – ani przed, ani po konwencji. Wydaje się, że tak będzie do wyborów, bo Ogórek postawiła dziennikarzy w roli wrogów. I w ten sposób ich traktowano. Już po konwencji zostałem wyproszony z hallu, gdzie delegacje z regionów czekały na możliwość zrobienia sobie zdjęcia z kandydatką.
Wyraźnie widać, że Ogórek chce sięgnąć po elektorat, który jest zmęczony PO i PiS, ale też w ogóle polską polityką. To groteskowe, bo tym słowom klaskali z pierwszego rzędu politycy, którzy karierę w administracji rządowej robili nie tylko w całej III RP, ale jeszcze w poprzednim systemie. By to potwierdzić rzuciła na koniec przetłumaczone hasło Baracka Obamy z pierwszej kampanii "Yes, we can". Jednak do części wyborców ten przekaz może trafić.