Panowie, brzydko się bawicie - napisał w ubiegłym tygodniu Jacek Poniedziałek w emocjonalnym wpisie dotyczącym sytuacji na Ukrainie. Pisał do polskich polityków. Dziś w rozmowie z naTemat mówi, że napisał, bo nie jest mu wszystko jedno. Bo jest Polakiem i ma prawo wyrażać opinię. Obawę. Strach, o którym mówi wprost. - Czy się boję? Tak, bo od czasów II wojny światowej nie mieliśmy wojny tak blisko naszych granic - mówi artysta.
Pana emocjonalny wpis na temat sytuacji na Ukrainie spowodował lawinę komentarzy. Niektórzy proponowali melisę, inni pisali: Poniedziałek się boi. Poniedziałek boi się wojny?
I tak, i nie. Pytanie proste, ale odpowiedź musi być skomplikowana. Trzeba na to spojrzeć z perspektywy kilku czy kilkunastu lat. Obecna sytuacja jeszcze niedawno nie przyszłaby nikomu do głowy - mówię tu o czasach przed Putinem, ale i tych za Putina. Mimo że Rosja podporządkowywała sobie Abchazję czy Osetię, ale te konflikty miały o wiele mniejszą skalę. W skali europejskiej były izolowane, poza tym świat niestety się z nimi pogodził. Mam wrażenie, że świat przespał ostatnie parę lat. Nikt nie traktował śmiertelnie poważnie gróźb rzucanych przez Putina podczas Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium w 2007 roku. Rosję umieszczaliśmy niemalże w szufladce krajów Trzeciego Świata - widzieliśmy ją jako kraj biedny, zdemoralizowany, popadający w coraz większy chaos ....
Uśpiony?
Nie, to raczej my byliśmy uśpieni, oni w tym czasie budzili wszystkie swoje demony, armię, służby... Gromadzili broń i uzbrajali się po zęby, a my ciągle spoglądaliśmy na nich z wyższością. Kiedy Rosjanie odebrali Ukrainie Krym prowadząc hybrydową wojnę, nagle zdaliśmy sobie sprawę, że sytuacja jest bardzo poważna. To nie kolos na glinianych nogach, a potęga. I dlatego, moim zdaniem, Ameryka zaangażowała się w konflikt na Ukrainie - zdano sobie sprawę, że Rosja poważnie zagraża dominacji USA na świecie. Dzisiaj ta polityka jest skąpana we krwi. Jaka jest alternatywa? Zasiąść do stołu i negocjować, ułożyć świat na nowo, albo - wojna. Więc tak, boję się, bo od czasów II wojny światowej nie mieliśmy wojny tak blisko naszych granic. Żarty, swobodne i lekkie traktowanie tej sprawy uznaję za ślepotę.
Zadziałałem impulsywnie, ale to nie znaczy, że się tego wypieram i dziś napisałbym inaczej. Napisałbym tak samo, może nieco mniej emocjonalnie. Natomiast od kilku tygodni z coraz większym zdumieniem śledzę newsy. Pojawia się coraz więcej niepokojących informacji - sugestia prezydenta, by międzynarodowe obchody rocznicy zakończenia wojny zorganizować na Westerplatte; minister Schetyna, który kompletnie się zbłaźnił wypowiedzią o Auschwitz. To głupie i dziecinne, typowe robienie komuś na złość – w taką piaskownicę nie bawią się na przykład Niemcy, Francja czy Wielka Brytania. Oni nie rewidują historii z powodu bieżącej sytuacji, my natomiast rozgrzebujemy rany, które w mitologii Rosjan są śmiertelnie ważne.
Dla nich kwestia rozgromienia Hitlera jest sprawą najwyższego honoru. Kolejny news - abberacyjny komentarz Schetyny na temat propozycji obchodów na Westerplatte i bełkotliwy przekaz, że jeśli można go obchodzić w Moskwie, to równie dobrze można w Paryżu lub Londynie. Znowu próba zdeprecjonowania zasług Rosjan w rozgromieniu faszyzmu. A potem deklaracja o sprzedaży broni na Ukrainę. Róbmy to, ale po cichu, po co, na Boga, tak krzyczeć? To jest gimbaza. Dla mnie minister spraw zagranicznych chwalący się przed światem, że teraz będziemy wysyłać broń na Ukrainę, to jest mentalność gimbazy. Dzieciaka, który się chwali, że ma nowego smartfona!
Może to kiełbasa wyborcza?
Widzę na ich twarzach miny złośliwie usatysfakcjonowanych nastolatków, że oto pogonimy ruskich - przynajmniej medialnie. Pomyślałem, kurczę, zbliżają się wybory i czy to przypadkiem nie jest ściganie się z bardziej radykalnymi ugrupowaniami w prężeniu muskułów? Tyle tylko, że to nie żadne muskuły, tylko rachityczne skóra i kości. Z czym do gościa? Szpicy NATO jeszcze nie ma, a nasze wojsko mieści się na stadionie. W tej sytuacji popisywanie się przed społeczeństwem jest nieodpowidzialne. Co będzie, jeśli komuś puszczą nerwy? Niech nasi politycy nie udają mocarstwowych chojraków. Niech nie podsycają napięcia.
Kiedy Zachód jest ostrożny, Polska daje się porwać romantycznym wizjom dzielnych wojaków?
Tak, wydaje mi się, że wciąż jesteśmy naiwnymi romantykami, co tyle razy doprowadziło nas do katastrofy i zniszczeń.
Otwarte wyrażanie krytyki, nawet konstruktywnej, nie przysparza w tym kraju popularności. Przekonał się o tym między innymi Gombrowicz, patriota, który za mówienie o polskich przywarach był bardzo nielubiany.
Ja nie krytykuję. Żyjemy w demokracji, w której nie ma co się obrażać, kiedy ktoś wyraża swoje poglądy. Czy w moich słowach słychać nihilizm, kosmopolityzm czy brak wiary? Nie, ja punktuję te rzeczy, które według mnie są niefortunne i zgubne dla nas, dla naszego bezpieczeństwa i naszej przyszłości. Nie czytam hejtów, natomiast z tego, co wiem, opinie o tym, co publikuję, są zwykle podzielone. Żyję już prawie 50 lat na tym świecie i w Polsce, dużo czytam, co akurat nie jest popularne w naszym społeczeństwie, dużo jeżdżę po Polsce i po świecie - dlaczego na podstawie tej wiedzy nie miałbym wyciągać wniosków i dzielić się z ludźmi swoimi obawami? Przecież ja to robię w dobrej wierze. Nie po to, żeby kogoś urazić czy oburzyć. To jest moja wrażliwość. Jestem Polakiem, nie mam zamiaru stąd wyjeżdżać, zresztą nigdy nie miałem mimo wielu lat spędzonych w biedzie i upokorzeniu, to jest moje gniazdo. Tutaj przyszedłem na świat i tutaj umrę.
Pańskie wpisy zwykle są ostre, zarówno o premier Kopacz czy dofinansowaniu Świątyni Opatrzności Bożej, jak i ten ostatni. Jednak to ten ostatni wywołał kontrowersje. Jak Pan sądzi - dlaczego? Dlatego że to temat, który dotyczy nas wszystkich, czy dlatego, że to aktor sobie pozwolił?
Podoba mi się postawa innego artysty - Pawła Kukiza, choć w wielu kwestiach mam inne poglądy niż on. Ale on jest patriotą i jego naprawdę boli to, co jest nie tak. Chciałem przypomnieć, że Ronald Reagan też był aktorem. Nie porównuję się z nim, ale zwracam uwagę, jak daleko można dojść będąc artystą.
Kiedyś Joanna Szczepkowska powiedziała mi w wywiadzie, że aktor, czy szerzej - artysta, ma obowiązek wobec społeczeństwa, by mówić o ważnych sprawach. Pan podziela ten pogląd?
Nie wiem, czy to kwestia powinności. Artysta dysponuje pewnymi narzędziami, które wyróżniają go na tle społeczeństwa: ma pewien rodzaj wyostrzonej wrażliwości na świat. Uważam, że nie mamy obowiązku, ale prawo się wypowiadać, jeśli coś nas boli. Zgadzam się z poglądem, iż artyści mają swego rodzaju barometr czasów. Wyczuwają podskórny nurt zdarzeń, którego czasem inni nie czują.
Mają zdolności profetyczne?
Tak, instynktownie, niczym zwierzęta: psy czy szczury, wyczuwają nadciągającą katastrofę. Witkacy taki był - jego dramaty były katastroficzne, opisywały zagrożenia, które niesie przyszłość. U niego zawsze pachniało katastrofą. Kiedy dowiedział się o ataku ZSRR na Polskę, natychmiast popełnił samobójstwo. Wiedział, że tego nie wytrzyma. To tylko jeden z wielu przykładów. Zamiast się zabijać wolę dmuchać na zimne i punktować, wskazywać zagrożenia. Jeśli Polska przestanie mnie kiedyś obchodzić – zamilknę.