– Chciałbym, żeby Putin był w drużynie ze mną – stwierdził premier Włoch Matteo Renzi i poinformował, że wkrótce wylatuje do Moskwy. Po premierze Węgier Viktorze Orbanie to kolejny europejski przywódca, który postanowił zerwać z unijną solidarnością w sprawie Rosji. Węgra do uległości wobec Władimira Putina zmusiły przynajmniej kończące się dostawy gazu. Włoch leci na Kreml raczej po to, by odświeżyć wieloletnią i głęboką przyjaźń rosyjsko-włoską.
Z polskiej perspektywy Włosi uchodzą za jednych z naszych najbliższych i odwiecznych przyjaciół. To ich wiedzy zawdzięczaliśmy potęgę renesansowej Rzeczpospolitej. Od podróży z ziemi włoskiej do Polski zaczęła się walka o odzyskanie niepodległości. W okresie PRL-u Włochy były tymczasem jednym z niewielu państw zachodnich, gdzie zdolni Polacy mieli szansę zrobić prawdziwą karierę. No i w Rzymie tyle lat spędził w końcu nasz Jan Paweł II...
Nie nasza drużyna
W rzeczywistości Włosi rzadko grywają jednak w tej samej drużynie, co my. Rzadko grywają też w jednej drużynie, co zdaje się podstawą powojennej włoskiej polityki zagranicznej. Kolejne gabinety w Rzymie nie mają bowiem problemu z tym, by zapewniać sobie miejsce wśród najważniejszych graczy Europy, a jednocześnie utrzymywać bliskie stosunki z tymi, których Europa nazywa swoimi wrogami.
Przed Władimirem Putinem było tak szczególnie z libijskim dyktatorem Muammarem Kaddafim. Gdy ten znajdował się jeszcze na unijnych listach terrorystów, problemu z goszczeniem go w Rzymie nie miał premier Silvio Berlusconi. W 2004 roku na unijnych salonach gościł go natomiast były premier Włoch i ówczesny szef Komisji Europejskiej Romano Prodi.
W krótkim akapicie powyżej znajdują się nazwiska chyba wszystkich, za sprawą których Kreml wkrótce będzie mógł kolejny raz chełpić się złamaniem unijnej jedności. Oficjalnie Matteo Renzi leci bowiem do Moskwy po to, by z Władimirem Putinem dyskutować o konieczności zaangażowania się Rosji w wyrwanie Libii z rąk terrorystów z Państwa Islamskiego, którzy zawładnęli Trypolis po upadku reżimu Kaddafiego. Włochy w ten sposób podkreślają, że utrzymująca przed laty bliskie stosunku z ZSRR Afryka Północna dziś nadal powinna być po części rosyjską strefą wpływów.
Prawdziwych przyjaciół się nie opuszcza...
Ostatnimi czasy Rzym z Moskwą silnie związał jednak przede wszystkim Silvio Berlusconi. Wielokrotny premier Włoch z Władimirem Putinem serdecznie zaprzyjaźnił się na początku swojej drugiej kadencji na fotelu szefa rządu, tuż po przełomie tysiącleci. Spekuluje się jednak, że panowie mogli się spotkać po raz pierwszy już w połowie lat 90-tych, gdy Berlusoconi przez pół roku pierwszy raz rządził Włochami, a Putin pełnił funkcję wicemera Petersburga i był tam odpowiedzialny za kontakty międzynarodowe i inwestycje zagraniczne.
W 2003 roku ich stosunki miały się tak dobrze, iż podczas przyjmowanej z wielką pompą wizyty Władimira Putina w Rzymie Silvio Berlusconi zasugerował, że Italia i Rosja powinny kiedyś znaleźć się w jednej unii. Co wówczas odczytano jako zaproszenie Moskwy do Unii Europejskiej, ale dziś nie ma pewności, czy Berlusconi rzeczywiście to miał na myśli. Pewności nie ma też co do tego, czy nieoficjalnych wizyt Cara XXI wieku nie było w Rzymie za rządów Berlusconiego więcej niż się wszystkim wydawało i nie był on jednym z przywódców goszczących na osławionych "bunga bunga".
Uczitiel Prodi
Tego typu tajemnice włoskiego i rosyjskiego przywódcy to jednak nic w porównaniu z tymi, które przez większość swojego życia ukrywać ma Romano Prodi. Dwukrotny premier Włoch w latach 1996-1998 i 2006-2008, oraz poprzednik Jose Manuela Barroso na stanowisku szefa KE przewija się bowiem w archiwach... radzieckiego wywiadu. Pod kryptonimem "uczitiel". Z dokumentów ujawnionych na początku lat 90-tych przez byłego archiwistę KGB Wasilija Mitrochina wynika, że Prodi na przełomie lat 70-tych i 80-tych był "szalenie popularny" na Łubiance.
To wydaje się najlepiej tłumaczyć, dlaczego to akurat Romano Prodi w 1978 roku jako jedyny potrafił łatwo wskazać, w bagażniku którego z setek aut zaparkowanych w centrum Rzymu znajdują się zwłoki zamordowanego przez terrorystów z Czerwonych Brygad byłego premiera Aldo Moro. Bo trudno uwierzyć Romano Prodiemu, który od lat niezłomnie przekonuje, że wiedzę tę posiadł dzięki udziałowi w... seansie spirytystycznym.
O wiele bardziej prawdopodobne jest, iż ówczesny minister gospodarki w gabinecie Giulio Andreottiego brał raczej udział w seansach wywiadowczych, na których Rosjanie podzielili się z nim wiedzą zdobytą od przywódców Czerwonych Brygad, które ZSRR finansowało podobnie, jak większość skrajnie lewicowych ekstremistów działających na Zachodzie po II wojnie światowej.
Najsłabsze ogniwo sojuszów?
Moro miał zginąć przede wszystkim dlatego, że skłonił on włoskich komunistów do koalicji z chadekami i poparcia rządu Andreottiego przy jednoczesnej rezygnacji ze stanowisk ministerialnych. Skrajnych lewaków rozsierdziła bowiem zarówno zdrada komunistów wchodzących w układ z chadekami, jak i poniżenie ich w tej zdradzie i pominięcie przy obsadzie rządowych tek.
Aldo Moro negocjując poparcie dla chadeckiego gabinetu z komunistami być może rozdałby im kilka resortów, ale temu stanowczo sprzeciwiali się wówczas zachodni partnerzy Rzymu, którzy byli pewni, że bywający notorycznie na zjazdach partyjnych w ZSSR nie zawahają się przed zdradzeniem tajemnic Zachodu. W tym szczególnie tych dotyczących założonej przez Amerykanów nad Zatoką Neapolitańską głównej śródziemnomorskiej bazy NATO.
Obawy z końca lat 70-tych były jednak spóźnione. Jak ujawnił na podstawie analizy Archiwum Mitrochina przed ponad dekadą włoski prawnik i specjalista ds. bezpieczeństwa Mario Scaramella, Rosjanie już na początku 1970 roku posiadali we Włoszech tak wpływowe kontakty, które pozwoliły ich podwodniakom na rozstawienie w pobliżu NATO-wskiej bazy... 20 min z taktycznym ładunkiem nuklearnym.
Spadkobierca Renzi
Dzisiejsza zaskakująca nas przyjaźń rosyjsko-włoska wydaje się więc być wypadkową rubasznej dyplomacji Silvio Berlusconiego z początku wieku i głębokich terrorystycznych i agenturalnych uwikłań włoskich elit z drugiej połowy poprzedniego stulecia.
Przy czym warto pamiętać, że Matteo Renzi jako młody działacz wydatnie wspomagał starych wyjadaczy z lewego skrzydła włoskiej chadecji w przeformowaniu skompromitowanej korupcją Chrześcijańskiej Demokracji w to, co dziś nazywa się Partią Demokratyczną i którą Renzi kieruje. Pierwsze szlify w wielkiej polityce zdobywał angażując się jako sztabowiec Romano Prodiego i być może to jego linię wobec Kremla przyjmie goszcząc u Władimira Putina za kilka tygodni.