Jednego dnia robi sesje dla najważniejszych magazynów mody w Londynie, za chwilę pojawia się w Warszawie na nagraniach do programów telewizyjnych i w międzyczasie odwiedza Ogród Botaniczny UW, bo tam są jego orchidee. Marcin Tyszka pędzi i trudno go zatrzymać. Nam opowiada chwilę o modzie, fotografii, milionie pasji i 5-10-15. Między innymi.
Słyszałam, że jesteś gburem. Ale wcale na niego nie wyglądasz.
(śmiech) Z pewnością wzięłaś te opinie z komentarzy w internecie. Nie ma co czytać komentarzy - piszą je zawsze jacyś frustraci którzy cie kompletnie nie znają. Patrzysz na zdjęcia Anji Rubik, chociażby te z imprez i ludzie na świecie się zachwycają. Mówią: „Wow! Co za styl, co za szyk ikona stylu ”. A w Polsce? W Polsce będą wylewać tylko żółć i nienawiść na naszą Polkę. To jest najlepszy przykład - zamiast się cieszyć, że jest dziewczyna, która osiągnęła taki sukces, jest najbardziej rozpoznawalną polską twarzą na świecie, nie wstydzi się tego, że jest z Polski, lubi tu wracać i tutaj pracować i promować nasz kraj, to chce się jej podstawić nogę.
A ty lubisz tu wracać?
Jasne, że lubię. Mam ogromny sentyment. Tu jest mój dom, moja jedyna baza na świecie tak naprawdę. Może to się kiedyś zmieni, ale zawsze chciałbym mieć tutaj mieszkanie.
Jesteś – jak zarzucają niektórzy – dość nieskromny. Ale chyba masz do tego pełne prawo? 5-10-15, praca w reklamach, taniec, fotografia...
Bardzo dużo czasu spędziłem na edukacji i rozwijaniu się w różnych kierunkach. Rodzice mi pomagali i nigdy mnie nie zatrzymywali. Na początku była też chemia i biologia. Ale musieli mnie w końcu przystopować, bo podczas doświadczeń spowodowałem wybuch w piwnicy. Do tej pory mam bliznę na ręku. Później za pierwsze zarobione pieniądze wybudowałem sobie szklarnię przy domu, w której hodowałem kwiatki.
Wiesz co, nieskromny... Ja mówię po prostu szczerze to co myślę, znam swoją wartość, znam swoje miejsce. Nigdy nie chciałem stać gdzieś w szeregu, tylko zawsze pragnąłem być w czymś najlepszy i to jest bardziej taki pęd, moje ambicje i chęć samodoskonalenia się, która mnie do tego wszystkiego ciągnie. Nie mam kompleksów, nie opowiadam nigdy o swoich klęskach i problemach, to są moje prywatne sprawy. Więc może to jest takie niepolskie, że nikogo nie biorę na litość jak jestem smutny albo zmęczony. Po prostu mówię tylko o tym, co się udało. I oczywiście, jest tak, że bardzo wiele rzeczy nie wychodzi. Kontrakty, które ostatnio podpisałem – o tym opowiadam, ale jest przecież są i takie, które mi nie wyszły. Tak samo zdobywam kolejnych klientów, kolejne rynki, kolejne magazyny i udaje się. Ale to nie było nigdy tak z dnia na dzień. Ja naprawdę pracuję na to już ponad dwadzieścia lat.
Dlaczego ambicje ulokowałeś akurat w fotografii?
W modzie. Mnie fotografia nie interesowała. Lubię modę, to jest to, co mnie interesuje. Cały ten świat. A fotografia jest po prostu takim sposobem na pokazanie tego mojego świata, który próbuję wykreować.
A nie myślałeś więc o tym, żeby zostać w takim razie projektantem?
Nie. Nie umiem szyć, nie umiem rysować, mam dwie lewe ręce. W młodości (jak to dziwnie brzmi) mogłem zostać fotomodelem – pewnie bardzo kiepskim i gdzieś na końcu, robiącym katalogi Tesco. Występowałem w wielu dużych reklamach nie ze względu na obłędne warunki- a rozpoznawalność- 5-10-15 to była super szkoła i świetny start w dorosłe życie. A jak już wcześniej powiedziałem – nie lubię być w szeregu gdzieś tam z tyłu. Oceńmy to śmiało: trzeba mieć warunki do tego i wyglądać fantastycznie. Może nie jestem jakimś pasztetem, ale też żaden ze mnie ideał. Owszem, jako dziecko grałem w wielu reklamach i zarabiałem na tym, ale to nie wszystko. Poza tym ja uwielbiam kreować świat, jestem zbyt niepokorny, by nie powiedzieć że coś mi się nie podoba co na mnie zakładają - a taka jest rola modela. Dopiero jak jesteś Anją Rubik to ty wyznaczasz trendy.
Dziewczyny się wtedy w tobie wręcz kochały.
Ale to dlatego, że widziały mnie w telewizji. Było troszeczkę tak, że szedłem na casting i wszyscy inny supermodele, którzy tam byli, mówili: „O, przyszedł Tyszka. I tak pewnie nie dostaniemy roli”. I oczywiście nie dostawali, ale nie dlatego wygrywałem, że byłem najpiękniejszy, tylko bo byłem jedyną młodą postacią z telewizji. Wtedy nie było tylu programów, co teraz. 5-10-15 to było coś naprawdę kultowego i wszyscy o tym pamiętają. Ja sam dostałem się tam, ponieważ oglądałem ten program, pomyślałem: „Boże, jak tam jest fajnie”, napisałem list i mnie przyjęli.
I twoi rodzice mieli do ciebie bardzo dużo cierpliwości?
Musieli ją mieć, bo non-stop coś nowego wymyślałem. Najpierw był taniec, później te roślinki. Tak naprawdę oni też się nauczyli bardzo wielu nowych dziedzin, do tej pory tata opiekuje się moimi orchideami. Szklarni już nie mam mam, a cała kolekcja jest w Ogrodzie Botanicznym Uniwersytetu Warszawskiego w Łazienkach. Z paniami się nadal przyjaźnię, przychodzę bardzo często, kiedyś tam się nawet urywałem na wagary. Myślę, że kiedyś jeszcze wrócę do takiej szklarni, ale to już kiedyś , będę miał jakiś wielki dom z ogrodem.
Rodzice są z ciebie dumni?
Pewnie tak. Mam kolegów, którzy tylko wydają kasę dużo bogatszych rodziców i nie robią nic. Ja robiłem wiele i to wszystko z ambicji, żeby to po prostu robić. Wolałem się rozwijać, niż zajmować jakimiś używkami, kierować w alkoholizm czy narkotyki. Myślę zresztą, że też mnie to nigdy nie interesowało, bo nie czułem nigdy takiego tabu, że muszę coś próbować.
Wyprowadziłem się z domu bardzo wcześnie, miałem chyba 17 lat i najbardziej nakręcał mnie ten pęd pracy. Pamiętam, jak byłem młodszy i patrzyłem na to co się dzieje chociażby w filmie Pret a Porter, na ten cały piękny świat i czułem, że będąc tu w Polsce, wszystko dzieje się za jakąś szybą. A ja nie mam do tego dostępu. Moim marzeniem było, żeby przejść na drugą stronę lustra. No i chyba się udało.
Otworzyłeś okno i poleciałeś dalej.
Mam nadzieję, że będę jeszcze leciał, a to jest dopiero początek.
Gdzie?
Dalej Europa oczywiście – kolejni klienci, kolejne zlecenia. Stany też, czas najwyższy. Bardzo dużo tracę przez to, że w ogóle jeszcze się tam nie pojawiłem. Myślę, że w tym roku w końcu muszę tam pojechać. Nie mówiąc o tym, że zapłaciłem jakiś kompletny majątek za wizę już po raz czwarty i jak szedłem odbierać ją kolejny raz, to pani konsul powiedziała: „Ale po co panu ta wiza, skoro pan się do nas w ogóle nie wybiera?”.
Pamiętasz swoje początki? Miałeś osiemnaście lat, zrobiłeś swoją pierwszą okładkę – z Magdą Mielcarz…
To było bardzo miłe. Koledzy pili, palili, a ja – zamiast bawić się na podwórku – siedziałem w studiu i robiłem sesje. Ale dla mnie to był fun, zabawa. Chociaż wtedy bardzo droga. Bo teraz możesz sobie sprawić aparat i robić milion zdjęć. To już nie kosztuje. Ale wtedy trzeba było kupić filmy, potem je wywołać, pójść do laboratorium, zrobić odbitki... Później hobby przerodziło się w pracę i okazało się, że mam do wyboru: czy zostać w telewizji, czy iść w fotografię. I stanowczo dość miałem Telewizji Polskiej. Jak już wyrosłem z 5-10-15, to te korytarze nadal wyglądały jak za komuny i bardzo mi się podobało wówczas, że ta fotografia moja może mnie troszeczkę wyrwać z Polski.
Jaka była twoja najważniejsza okładka albo sesja?
Nie wiem, czy najważniejsza, ale pierwsza sesją w świecie był hiszpański Cosmopolitan. Byłem wtedy strasznie podniecony z tego powodu (śmiech). Tylko od tej pierwszej sesji do kolejnej dobrej sesji minęło ładnych pięć lat. Myślałem, że jak ją zrobię, to teraz pójdzie gładko, ale niestety tak nie było.
Marcin Tyszka miał depresję z tego powodu?
Może nie miałem depresji, ale nie rozumiałem, dlaczego nie mogę zrobić czegoś więcej, chociaż wiedziałem, że to co robię jest dobre. To, że jestem Polakiem też nie pomagało.
Znajomości, znajomości, znajomości.
Trzeba je jednak wyrobić. Trzeba po prostu wejść w tamten świat. Myślę, że gdybym był Francuzem albo Hiszpanem, to teraz bym był dużo wyżej, bo po prostu to całe dzieciństwo spędzałbym tam. A tak musiałem przylatywać do innych krajów, żeby się rozwijać, a potem wracać do Polski i zarabiać pieniądze, by zapłacić po prostu za tamte podróże. Robiłem magazyny dla gospodyń domowych po to tylko, żeby stać mnie było na kolejną podróż.
Nie niszczył cię ten zgrzyt wewnętrznie?
Niszczył, bardzo. I to była ogromna frustracja. Ale wtedy sobie mówiłem: „Dobra, zawsze możesz tutaj wrócić, trzaskać kolejne okładki dla tych samych magazynów”, które niestety były coraz bardziej nudne. Jednak w końcu coś zaskoczyło i to się teraz dzieje.
Jaką trzeba być modelką, żeby ciebie zachwycić?
Mieć to coś, trudno powiedzieć, nie mam jednego typu.
Ale czym jest to „coś”?
Widzisz, to jest coś, co się po prostu widzi. Ten „x factor”, który - jak ta dziewczyna stoi przede mną - po prostu jest. Chociaż czasami jest tak, że zauważasz to dopiero przez okienko aparatu, że na żywo wcale tego nie widać, tylko wtedy, kiedy ja z nią już pracuję. To też jest kwestia psychiki – czy ta uroda i osobowość będzie ci na tyle odpowiadać, żeby chcieć ją fotografować. Bo zrobić jedno ładne zdjęcie można każdemu, ale to, żeby móc z nią pracować dwadzieścia, trzydzieści razy – tutaj musi już być jakiś feeling. Musi się zgrać energia.
Fotografia mody to sztuka kompromisu całej ekipy, która pracuje przy sesji. Muszą grać wszyscy: od makijażu, poprzez stylizację, aż po modelkę. I ta modelka musi cię - fotografa - inspirować. Więc to nie jest tylko ładna twarz, ale też osobowość. Modelka to nie jest tylko ładny uśmiech, to nie jest Miss Polonia, to nie jest lalka. Dlatego Anja osiągnęła taki sukces. Bo po prostu wszyscy, którzy z nią przebywają, chcę przebywać dłużej. I ja też, kiedy mam z kimś wyjechać na tydzień w egzotyczne podróże - które wydają się być bajkowe, ale tak naprawdę są bardzo trudną pracą - chcę jechać z kimś, kto będzie po prostu fajny. Również po sesji. I też tak samo ludzie chcą latać ze mną, bo wiedzą, że będą mieli wesoło.
Jesteś wesołkiem?
Myślę, że tak. Nie mam kompleksów, ale mam za to bardzo dużą dozę dystansu do siebie i nie tak łatwo można mnie obrazić. Ze mną nie ma problemu ze skompletowaniem ekipy, bo wszyscy wiedzą, że będzie elegancko, wygodnie…
…przesądnie.
O tak, jestem przesądny. Uważam, że czarnych kotów powinno się zabronić, wysłać je gdzieś wszystkie albo przefarbować na biało. Chociaż urodziłem się trzynastego, to jednak mam wiele dziwnych przesądów i wszyscy moi znajomi wiedzą, że jak się wrócę, to potem muszę odrobić swój rytuał w mieszkaniu. Ale tak naprawdę najgorsze są te czarne koty, nie mogę tego ścierpieć.
A na sesje nosisz swoje szczęśliwe buty.
Jestem od nich uzależniony. Ostatnio coraz bardziej i do takiego stopnia, że czasem się zapominam schodzę w nich na kolację. Jestem w eleganckim hotelu, w garniturze i w takich rozklapanych, starych butach, w których nogi wyglądają jak u kaczki. To już jest trzecia para tych szczęśliwych. Zazwyczaj są brzydkie i za ciasne, to jest chyba ich cecha: muszą mnie męczyć i wtedy czuję, że to szczęście przychodzi. Nie wiem, skąd one się biorą, ale za każdym razem się okazuje, że nowa para to nagle te nowe szczęśliwe buty.
Jak postrzegasz rynek fotografii mody w Polsce?
To się rozwija. Jest Internet, jest im dużo łatwiej, wysyłają swoje prace w świat i ktoś im publikuje te zdjęcia w dobrym magazynie. Ale czy będą dobrzy? Zobaczymy. Trudno to oceniać po polskim rynku. Jeśli ktoś chce zrobić coś fajnego, to musi wyjechać - nie ma mowy, żeby tutaj siedział. Poza tym ten rynek też jest dość kapryśny. Więc teraz możesz być hot, a potem zniknąć nie wiadomo gdzie. Polski świat mody będzie zawsze zaściankowy. Wydaje się coraz lepszy, ale tu nie ma odpowiednich magazynów, a te które są – są coraz gorsze.
Nie ma opcji na Vogue’a, wielkiego Fashion Weeka?
Z Vogue jestem bardzo zażyłych kontaktach - przez najbliższe 2 lata nie planuje się pojawić w Polsce. Fashion Week niby jest w Łodzi, ha ha, poroniony pomysł i potworna impreza - co to za fashion week, na którym nie chce pojawić się żaden czołowy polski projektant? I w jaki sposób chcą ściągnąć zagraniczną prasę do miasta, w którym nie ma nawet lotniska? To jest chore i bez sensu. Są jakieś plany na profesjonalną imprezę w Warszawie – ale zanim się wszyscy dogadają to jeszcze parę lat minie.
Co do sukcesu – wiele osób widzi tylko efekt końcowy…
…a nie wie, ile to jest pracy. Ludzie nie widzą, że masz zero życia, że siedzisz na lotniskach, a jak inni się bawią, to siedzisz przy komputerze i kontrolujesz zdjęcia. Kiedyś powiedziałem, że moda to jest taka zaborcza kochanka - albo się jej oddajesz w stu procentach, albo po prostu cię rzuci- albo zmień zawód.