SLD chce, by poszkodowani w wyniku wprowadzenia planu Balcerowicza dostawali odszkodowania w wysokości nawet do 400 złotych miesięcznie. Przedstawiciele partii najwyraźniej zakładają, że fakt trwania kampanii wyborczej tłumaczy każdą bzdurę. Nie ma to jak po 25 latach przypomnieć sobie o "ofiarach" planu, który samemu pomogło się przegłosować.
Rozdać ubogim
W przedwyborczych dyskusjach wyciąga się różne tematy, także te, których "termin ważności" już raczej minął. Propozycja (w formie projektu ustawy), którą właśnie zaczął forsować Sojusz Lewicy Demokratycznej, to jednak ewenement nawet jak na kampanijne standardy. Oto partia Leszka Millera postanowiła zatroszczyć się o ofiary transformacji ustrojowej III RP – proponuje, by utworzyć państwowy fundusz, którego środki byłyby przeznaczane na odszkodowania dla ubogich, którzy stracili pracę na skutek reform Leszka Balcerowicza.
400 złotych miesięcznie przez okres 12 miesięcy, gdy dochód na osobę w rodzinie osoby uprawnionej nie przekracza wysokości minimalnej emerytury (840 zł) – tak miałby wyglądać zasiłek z "Funduszu Solidarności" (według "przekazu dnia", który jeden z polityków Sojuszu przedstawił dziś w studio TOK FM).
Z wyliczeń partyjnych ekspertów od gospodarki wynika, że państwo wydawałoby na ofiary Balcerowicza do 2,8 mld złotych rocznie. Ten wydatek miałby być pokrywany z wpływów prywatyzacyjnych i dywidend. – Z tych źródeł w 2014 roku wpływy budżetowe mają wynieść około 8 mld zł więc jest z czego takie odszkodowanie sfinansować – tłumaczył ostatnio doradca SLD dr Wojciech Szewko.
Pomysł z kapelusza
Dlaczego akurat teraz padła taka propozycja? SLD argumentuje tak: wtedy, 25 lat temu, w ciągu trzech lat zlikwidowano blisko 700 fabryk, a "prawie dwa miliony ludzi wylądowało na bruku bez jakiejkolwiek pomocy ze strony państwa, bez jakiejkolwiek odprawy". Przypomniano sobie o tym akurat teraz, bo – co podkreślał rzecznik partii Dariusz Joński – po latach aż 69 proc. Polaków negatywnie ocenia reformę Balcerowicza.
Koncepcja jest oczywista. W roku podwójnych wyborów Sojusz chce zwrócić się do tej części Polaków, którzy Balcerowicza uznają za szkodnika, a jego plan reform gospodarczych za jedno z największych nieszczęść III RP. To swego rodzaju powtórka z historii, bo Sojusz grał już na tej nucie. W lipcu 2013 roku szykował sejmową uchwałę potępiającą Balcerowicza jako współautora reformy emerytalnej.
Zarówno wtedy, jak i dziś, pojawia się kluczowy politycznie problem – Balcerowicz może rozgrzewał emocje w latach 90., ale dziś już tego nie robi. Symboliczne przypomnienie o jego reformach (bo projekt Funduszu Solidarności na pewno przepadnie w Sejmie) nie będzie więc raczej skuteczne i przysporzy lewicy wyborczych punktów.
Jest też drugi, nawet ważniejszy problem. To sensowność postulatu SLD i kwestia oceny tego, w jaki sposób partia Leszka Millera go forsuje. A tutaj eksperci są bezlitośni. – Po pierwsze, widzę, że z wpływów prywatyzacyjnych ma być już absolutnie wszystko finansowane. Po drugie, przypomnienie tego problemu po 20 latach zakrawa na groteskę. Nie można jak z kapelusza wyjmować jednej grupy i oferować jej w ten sposób pomocy – komentuje dla naTemat ekonomista prof. Ryszard Bugaj.
Podobnie oceniają to inni komentatorzy, nawet ci z lewicy. Projekt SLD skrytykował np. doradca OPZZ Piotr Szumlewicz. Jak napisał, "trudno powiedzieć, dlaczego akurat ofiary reform Balcerowicza miałyby otrzymywać świadczenia, a osoby, które popadły w ubóstwo w późniejszym okresie, już nie".
"Wydaje się, że lewicowa partia powinna wspierać system świadczeń prewencyjnie przeciwdziałających ubóstwu. Chodziłoby więc o wyższe i bardziej powszechne zasiłki dla bezrobotnych, wyższe płace, renty i emerytury, znacznie łatwiejszy dostęp do mieszkań, uniwersalne świadczenia na każde dziecko, darmową infrastrukturę przedszkolną, pełnowartościowe posiłki w szkołach, itd" – napisał.
Obłuda razy 25
Tyle o merytoryce. W kontekście pomysłu SLD uderzające jest też to, jak partia liczy na naiwność wyborców. Odgrzanie sprawy planu Balcerowicza po ćwierć wieku to jedno, ale akurat Sojusz raczej kiepskie pasuje na rzecznik postulatów "ofiar" byłego wicepremiera i ministra finansów. – To szczyt obłudy. Ja byłem przy tym, jak plan Balcerowicza był przez parlament przepychany, a o ile sobie przypominam, to posłowie dzisiejszego SLD poparli te zmiany. Niech ogłoszą: "chcemy dać zadośćuczynienie ofiarom naszych decyzji" – oburza się prof. Bugaj.
Rzeczywiście. Plan reform poparli posłowie klubu PZPR, przekształconego później w Parlamentarny Klub Lewicy Demokratycznej. Tłumaczył się z tego w jednym z wywiadów Leszek Miller. – Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tych negatywnych konsekwencji, ale też nikt specjalnie ich nie przewidywał. Pamiętam, że kiedy Leszek Balcerowicz wprowadzał swój plan szokowej terapii, to mówił o bezrobociu, ale mówił o sześciuset tysiącach, a nie o trzech milionach. Nie wiem, czy Balcerowicz się pomylił, czy inaczej nie mogło się stać, ale jakimś usprawiedliwieniem dla ówczesnej naszej decyzji był fakt, że przewidywano tylko takie bezrobocie – mówił.
Według prof. Bugaja to "taka sobie" obrona. – A kto uchwalił ustawę podatkową, która daje najbogatszym podatek liniowy? Sojusz! Partia Millera miała też większość w parlamencie, która mogła przeprowadzić odszkodowania dla ofiar planu Balcerowicza. Dlaczego tego nie zrobiła? – pyta.
Wyborcy może i mają krótką pamięć. Ale czy aż tak?
Likwidacja PGR-ów skazała rodziny byłych pracowników PRG-ów na społeczną degradację oraz zjawisko dziedziczenia biedy.
Prof. Ryszard Bugaj
Transformacja była generalnie rzecz biorąc korzystna dla Polski. Oczywiście były też grupy pokrzywdzone, ale nie tylko ci, o których mówi SLD. Taki postulat to czysty populizm, bo potrzeba rozwiązań systemowych, skierowanych w ogóle do najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących.