– Wydarzyło się to w niezwykle trudnych warunkach, do których służby ratunkowe będą w stanie dotrzeć dopiero za kilka godzin – mówił we wtorkowe popołudnie prezydent Francji Francois Holland, informując o dramacie 144 pasażerów o 6 członków załogi Airbusa A320, który rozbił się w Alpach. Francuski przywódca zasugerował, że nadziei na ocalenie tych ludzi zbyt wielu nie powinniśmy mieć.
O tym, jak wygląda akcja ratunkowa w trudnych, górskich warunkach, opowiada Jerzy Siodłak, naczelnik Grupy Beskidzkiej Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Airbus rozbił się w Alpach Prowansalskich w okolicach Tête de l'Estrop, czyli mówimy o konieczności prowadzenia akcji ratunkowej na wysokości prawie 3000 m n.pm. Jakie wyzwania czekają tam francuskich ratowników?
Jerzy Siodłak, GOPR: Do każdego rodzaju wypadków, do których może dojść w górach przypisuje się odpowiednią procedurę. Ratownicy górscy są szkoleni także na wypadek takich wydarzeń. W tej sytuacji mówimy zapewne przede wszystkim o ratownikach z francuskiej żandarmerii, którzy specjalizują się w ratownictwie alpejskim. Jeżeli pogoda byłaby lotna, natychmiast zaangażowano by wszystkie należące do służb ratowniczych śmigłowce, co mogłoby znacząco przyspieszyć akcję.
Akcja poszukiwawcza prawdopodobnie toczy się w okolicach miejscowości Barcelonnette
Z pewnością na miejsce ratownicy muszą zabrać ze sobą też detektory lawinowe i psy poszukiwawcze. Bo wbicie się samolotu w taki teren może zmuszać do spenetrowania warstwy śniegu. Poza tym należy przetransportować sporo sprzętu niezbędnego do transportu rannych lub ciał. Na szczęście wysokość nie jest tak wielka, by ratownicy potrzebowali aparatury tlenowej czy wcześniejszej aklimatyzacji w terenie.
Jak szybko można w takiej sytuacji dotrzeć w miejsce, w którym rozbił się samolot?
Jeżeli można poderwać śmigłowce, to powinno zająć kilkanaście minut, w zależności od bliskości baz śmigłowców. Jeżeli jednak pogoda na użycie śmigłowców nie pozwala i trzeba dotrzeć na miejsce tradycyjnymi metodami, to rzeczywiście mowa o co najmniej kilku godzinach. To nie jest bowiem proste zadanie. Jego wykonania nie można zbytnio przyspieszyć, ponieważ w drodze na miejsce wypadku ratownicy muszą sami się odpowiednio asekurować.
Pojawiają się też pytania o to, gdzie dokładnie rozbił się ten samolot. Jeżeli to także teren stromy, mamy wówczas do czynienia z poważnym wyzwaniem związanym z poruszaniem się w pionie. Ściany i żleby penetrowane powinny być wówczas z użyciem techniki długiej liny, dzięki której można dotrzeć miejsc naprawdę bardzo niebezpiecznych.
Jak długo może trwać taka akcja ratownicza? Czy służby poddadzą się, gdy nie odnajdą się żywi?
Akcję ratowniczą można przerwać dopiero, gdy kończy się szansa na odnalezienie żywych. Zawieszenie akcji może natomiast nastąpić wówczas, gdy pojawi się zagrożenie dla ratowników. Na przykład wynikające z pogorszenia warunków atmosferycznych. To prowadzący akcję będzie zawsze podejmował ostateczną decyzję w tej sprawie, bo to on odpowiada za bezpieczeństwo ratowników.
Fakt, że mamy już wiosnę i pogoda może zmieniać się bardzo dynamicznie znacząco wpływa na przebieg takiej akcji?
Jedną z oznak wiosny na tej wysokości jest ewentualne zagrożenie lawinowe. To na pewno może utrudnić działania francuskich ratowników. Po przybyciu na miejsce ratownicy z pewnością szybko ocenią to zagrożenie. Na tej podstawie zadecydują między innymi o tym, ile osób i sprzętu można bezpiecznie użyć w danym miejscu. Poza tym, to wciąż jednak warunki zimowe. W ciągu dnia temperatury są już nieco wyższe, ale na tej wysokości naprawdę wciąż mówimy o zimie.
Czy przypomina Pan sobie, by w podobnych wypadkach udało się komuś przeżyć?
Przede wszystkim przypomina mi się katastrofa lotnicza, do której doszło w 1972 roku w Andach. Myślę, że wiele osób tę historię kojarzy, bo nakręcono na jej podstawie film fabularny ("Alive, dramat w Andach" – red.) Tam okazało się przecież, że część pasażerów katastrofę lotniczą w górach przeżyło. W przypadku Andów mówimy o naprawdę bardzo skrajnych warunkach. Znacznie trudniejszych niż te, które panują obecnie w Alpach. We Francji możliwości ratowników są pomimo wszystko dużo lepsze, a obszar poszukiwań jest dużo mniejszy.
Teraz najważniejszą rolę odgrywa jednak czas. Musimy pamiętać, że nawet jeśli ktoś przeżył zderzenie z masywem górskim, to na pokładzie samolotu ludzie nie byli ubrani tak, by przetrwać w warunkach zimowych. Być może w takim miejscu o przetrwaniu w zimnie decydowały nawet minuty... Jednak ratownicy będą szukali do końca, bo doświadczenie pokazuje, że różnie bywa. Czasem widzimy sytuacje statystycznie niemożliwe, bo komuś udaje się przeżyć dzięki wytworzeniu się odpowiednich mikrowarunków i wyjątkowej wytrzymałości organizmu.