"Z tymi alimentami to nie jest wcale takie trudne jak na oko wygląda. Po prostu trzeba znać prawo i wiedzieć jak je ominąć" – mówią alimenciarze.
"Z tymi alimentami to nie jest wcale takie trudne jak na oko wygląda. Po prostu trzeba znać prawo i wiedzieć jak je ominąć" – mówią alimenciarze. Fot. Shutterstock
Reklama.
Nie jest łatwo nawiązać z nimi kontakt. Nieustannie o nich słyszę, o byłych mężach znajomych, o przyjacielu kolegi, o przełożonym przyjaciela z branży. Ale namówić ich na rozmowę? Wywiad? Niemalże nierealne. Oficjalnie i z niemałą pomocą znajomego udaje mi się tylko z jednym. To Jerzy*, mający nieco ponad 40-tkę szef kuchni w jednej z warszawskich restauracji.
"Nieznajomość prawa szkodzi"
Jest dobrze ubranym i bardzo zadbanym facetem. Wysoki, wysportowany brunet. Uśmiechnięty i niebywale pewny siebie. Umawiamy się w kawiarni w stołecznym śródmieściu. Pyta mnie o imię, choć podałam mu je już wcześniej w mailu. Zamawiamy kawę.
Wiem od znajomego, że Jerzy ze swoją byłą partnerką rozstał się już prawie trzy lata temu. Ślubu nigdy nie wzięli, mają natomiast dwie córki – sześcio- i ośmioletnią. Ich matka jest świetnie wykształconą i stosunkowo dobrze zarabiającą menadżerką w jednej z korporacji. Dziewczynkom niczego nie brakuje, choć kobieta właściwie utrzymuje je sama. Jerzy alimentów nigdy nie płacił a ona sama zarabia zbyt dużo, by załapać się na pieniądze z Funduszu Alimentacyjnego.
– Mam dla ciebie pół godziny, wyrobimy się? – pyta na początek podając mi rękę. Kiwam głową, z pewnością. Zdejmuje więc kurtkę i zaczyna mówić.
– Widzisz, z tymi alimentami to nie jest wcale takie trudne jak na oko wygląda. Po prostu trzeba znać prawo. Ignorantia iuris nocet. Wiesz co to znaczy? No ja myślę, Ty na głupią nie wyglądasz. Nieznajomość prawa szkodzi, tak bardzo szkodzi. 
Zanosi się śmiechem. Jest widocznie zadowolony ze swojej znajomości przepisów. Przerywamy na chwilę rozmowę, kelnerka przynosi kawę. Wracamy do tematu dopiero, gdy dziewczyna wychodzi do drugiego pomieszczenia.
– Musisz zapamiętać przede wszystkim słowo „uporczywy” – puszcza do mnie oko. 
Znam je aż za dobrze. Domyślam się, że chodzi o artykuł 209 kodeksu karnego.

KODEKS KARNY

Art. 209. Uporczywe uchylanie się od obowiązku alimentacyjnego

§ 1. Kto uporczywie uchyla się od wykonania ciążącego na nim z mocy ustawy lub orzeczenia sądowego obowiązku opieki przez niełożenie na utrzymanie osoby najbliższej lub innej osoby i przez to naraża ją na niemożność zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.

– Zgadza się? – dopytuję jednak.
– Tak tak, to przede wszystkim. Bo widzisz, jak faktycznie nie możesz albo nie chcesz płacić, to to jest właśnie twój kod Da Vinci. Dajesz raz w miesiącu 50 złotych, więc znika twoja uporczywość. Znika też te nieszczęsne 50 złotych ale zostaje reszta. Facetowi się to zwyczajnie bardziej opłaca.
– Niż?
– Niż ryzyko związane z całym tym pościgiem, pracą na czarno i resztą małp w cyrku.
Mężczyzna wyjaśnia mi jak należy stosować taką metodę, by nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Najlepiej pieniądze wysłać dzieciom albo na Święta albo na urodziny. Można gotówką, ale lepiej przelewem, bo wtedy mam na transakcję papier.
– A komornik? Przecież jeśli masz zasądzone alimenty w wysokości nawet kilkuset złotych a płacisz 50 zł co miesiąc, komornik mógłby zająć ci dochody.
Jerzy uśmiecha się i mówi tylko: - Z komornikiem zawsze można się jakoś dogadać.
I zaraz dodaje: – Te dwa elementy to gwarancja spokoju. Bo popatrz sama – alimenty zasądził ci sąd, ale ty ich nie płacisz. Co może zrobić matka twoich dzieci? Wysłać do ciebie komornika. Ale ty jesteś mądra i z komornikiem się dogadujesz. Więc co jej zostaje? Z grubsza tylko iść na policję. Tyle, że – z racji tych twoich 50 zł wpłacanych co jakiś mniej lub bardziej regularny czas – twój czyn, jak to oni mówią, nie nosi znamion uporczywego. I jej opcje się kończą.
– A córek ci nie żal? - pytam jeszcze.
– Mają wszystko, co im do życia potrzebne – odpowiada mi po chwili milczenia Jerzy. - Ich matka zarabia dość dobrze. Widuję się z nimi regularnie, widzę, że wszystko jest w porządku. A ja nie lubię się ograniczać w moich wydatkach.
– A gdyby ona na przykład straciła pracę? Wtedy płaciłbyś na dzieci?
– Nie lubię też gdybać – odpowiada. Patrzy na zegarek i zaczyna się żegnać.
Też będę alimenciarzem
Nurtuje mnie jeszcze sporo pytań. Znam przecież ten problem dość dobrze. Wiem, że alimenciarze na uniknięcie zobowiązań mają dużo więcej i dużo bardziej pomysłowych sposobów. Zakładam wątki na kilku internetowych forach. Pytam – „ jak wybrnąć z tego impasu? Jak nie płacić zasądzonych alimentów? Są zbyt wysokie, nie mam tyle. Pomóżcie”.
W odpowiedzi bardzo szybko pojawiają się liczne komentarze. Część z propozycjami pomocy. Całkiem sporo z – ku mojemu zaskoczeniu – ostrą krytyką.
Są wśród użytkowników forów tacy, którzy alimentów nie płacą wcale. Ot tak, dla zasady. Albo żeby dokuczyć byłej partnerce. „Bo to taki paskudny babsztyl” jak mi uprzejmie wyjaśniają. Są i tacy, którzy płacić nie chcą, ale negocjują z matką dzieci inne, kompromisowe rozwiązanie. Tyle, że nie zawsze dla niej korzystne.
logo
Po kilku dniach udaje mi się nawiązać mailowy kontakt z kilkoma ojcami z jednego z forów. Zastanawiam się czy nie będą chcieli mnie jakoś weryfikować, ale obawy okazują się bezzasadne. Nie podają żadnych danych, tylko swoje imię. Żaden nie używa zresztą adresu mailowego składającego się z imienia i nazwiska czy nawet samego imienia. To zazwyczaj adresy w stylu "jaxx22" czy "koliber999".
Mailowo wymieniamy pierwsze informacje. Przez chwilę zastanawiam się czy grać rolę faceta, ale uznaję, że – jeśli uda mi się namówić ich na spotkanie – będę spalona. Wyjaśniam więc - jestem kobietą, matką. Pracuję w agencji reklamowej, córeczka ma 5 lat, alimenty zasądzono na 800 zł, mała została z mężem, bo sąd uznał, że ma lepsze warunki i silniejszą więź z dzieckiem. Wiem, że to w Polsce rzadkość, ale ja od zawsze dużo pracowałam. Wiem też, że były mąż córeczką dobrze się zajmuje, ale nie chcę płacić mu alimentów. Zresztą chwilowo dość kiepsko zarabiam. Ale jeśli już to wolę zabrać małą na zakupy, wakacje, zapłacić za jej angielski.
Zgadzają się pomóc. Idea jest widocznie ważniejsza niż płciowe podziały. Z dwoma umawiam się na spotkanie. 
Praktyk
– Ja, widzisz, jestem człowiekiem praktycznym – mówi Michał*, drugi alimenciarz z którym udaje mi się spotkać. Sam o sobie mówi – przedsiębiorca. Dobrze ubrany, ale już nie tak jak jego poprzednik. Mówi – jak na praktyka przystało – krótkimi, konkretnymi zdaniami. Żadnych łacińskich haseł, żadnych odniesień do literatury. 
Michał z żoną rozwiódł się półtora roku temu. Mają dwóch synów. U starszego stwierdzono autyzm. Sąd zasądził alimenty w wysokości kolejno 1000 na starszego z chłopców i 800 zł na młodszego. Starszy dostał wyższe właśnie ze względu na swoją chorobę. Michał przyznaje, że wie jak trudna bywa opieka nad chłopcami, ale przyznaje też, że alimenty płaci – jak to ujął - tylko wtedy, kiedy musi. Co w praktyce oznacza – tylko wtedy, kiedy komornikowi uda się zająć mu część pensji.
– Stosuję metodę uników – stwierdza. – Sam, tak wiesz, dobrowolnie, to chyba nigdy nie zapłaciłem.
- Dlaczego?
- Bo mnie na to nie stać – stwierdza sucho. I tym suchym tonem mówi dalej: - Kiedyś, raz, na konto wszedł mi komornik. Zajął mi część dochodów. Nie mógł zająć całość, bo nie mam etatu. Wtedy wpadłem w panikę. A potem wpadłem na pomysł, żeby z etatu zrezygnować i co jakiś czas zmieniać pracę. 
Michał milczy przez chwilę. Zastanawiam się czy nie boi się zdradzić mi szczegółów swojego patentu polskie prawo. W końcu zaczyna mówić. 
– Słuchaj, to jest rzecz indywidualna. Zależy od tego w jakiej firmie pracujesz i jakie masz relacje z szefem. Ja ze swoim dogadałem się tak, że wynagrodzenie dostaję z różnych firm. On ma ich kilka, oczywiście każda zarejestrowana gdzie indziej i o innym profilu. Dogadałem się też, że wolę pracować na umowę o dzieło, bo wtedy – w razie gdyby coś nie zadziałało, nie zabiorą mi całej kasy. I to dzieło w maju wykonuję dla firmy X, w czerwcu Y, w lipcu Z. Potem znów dla X, potem dla Z, potem dla Y. I tak dalej w jak najbardziej urozmaiconej kolejności. Rozumiesz? To tylko formalność, ale kobiety, prawo i komornik już się w tym gubią. A ja dzięki temu przez jakiś czas mam spokój.
I zaraz dodaje: – To naprawdę dobry sposób. Nie dość, że pieniądze w większości wypadkó zostają przy mnie, to jeszcze nie narażam szefa na kłopoty z Inspekcją. Bo gdyby dawał mi pensję do łapy pod stołem to prędzej czy później ktoś mógłby się przyczepić. Wiesz jak to jest, w każdej firmie są „życzliwi”.
Naturalnie, że wiem. Pytam jeszcze: – Nie masz czasem poczucia winy?
– Bo?
– Bo nie płacisz.
Dość szybko i stanowczo odpowiada: – Nigdy o tym nie myślałem. Ona chciała je zatrzymać, więc mi zostało zatrzymać pieniądze. Niech ma za swoje.
Zemsta jest słodka
Spotkanie z trzecim alimenciarzem, Pawłem, jest najmniej zaskakujące. Może z racji licznych rozmów ze znajomą prawniczką, jego metody nie robią na mnie wrażenia. Są przecież powszechnie stosowane. Pewnie dlatego, że tak łatwo je wcielić w życie. To tylko zasada „pozbądź się wszystkiego co masz, a niczego ci nie zabiorą”.
Słyszałam kiedyś historię pewnego zamożnego mężczyzny, który ożenił się ze studentką. To za jego namową dziewczyna nigdy nie pracowała. „Nie masz na to czasu” - tłumaczył jej, kiedy wspominała o jakimś pomyśle czy propozycji. On często wyjeżdżał w delegację, ona jeździła z nim. Po służbowych spotkaniach zawsze zostawali parę dni, by „pozwiedzać”. Obiady w świetnych restauracjach, zakupy w drogich butikach.
Dość szybko na świat przyszły dzieci, dwójka. I wszystko było dobrze, gdyby po kilkunastu latach mąż nie zdecydował rozpocząć życia na nowo, z inną partnerką. Żonie zostawił tylko mieszkanie, obarczone kredytem. Mimo zasądzonych alimentów w wysokości kilku tysięcy złotych, nie płacił ani grosza. Samochody, pozostałe nieruchomości i wszystko cokolwiek można by określić mianem „majątku” albo przepisał na znajomych i rodzinę, albo rozdał innym. Gdy kiedyś do mieszkania, w którym mieszkał wraz z nową narzeczoną wszedł komornik, przez okno wyrzucił jedyną rzecz jaką ten, na poczet spłaty długów, mógł mu zabrać – wart spore pieniądze zegarek. Mam przeczucie, że i teraz usłyszę podobną historię.
Paweł jest najmniej opanowany z całej trójki. Dobry kwadrans przestępuje z nogi na nogę, krąży wokół stolika. Z trudem namawiam go w końcu na to, żeby usiadł i zamienił ze mną kilka słów.
Siada, ale unika mojego spojrzenia. Mam wrażenie, że zaraz wyłamie sobie wszystkie palce. Nie ma mowy, by wyciągnąć od niego jakiekolwiek informacje o sytuacji w jakiej się znalazł. Przy pytaniu o wysokość jego alimentów mierzy mnie takim spojrzeniem, że tracę ochotę na resztę.
– Słuchaj – mówi w końcu. - Nie spotkałem się z Tobą na spowiedź. Mam jedno dziecko, ok? Nie płacę, bo tak mi się podoba, ale nie cierpią z tego powodu całe rzesze, nie ma rzezi niewiniątek. I na tym koniec. A teraz do rzeczy, jeśli faktycznie nie chcesz mu płacić to jest jedno najbezpieczniejsze wyjście.
Chrząka znacząco, ale widząc moje pytające spojrzenie mówi dalej. – Nie wiesz? Powinnaś wiedzieć. Musisz nieustannie i na każdym kroku udawać, że nie masz nic. Wiesz, nie możesz nie pracować, bo każą ci wziąć dupę w troki. Pracuj, ale najlepiej na czarno, wtedy nie wejdą ci na konto. Konto najbezpieczniej będzie zresztą w ogóle zamknąć. Będą wysyłać jakieś pisma do szefów, ale nimi się nie przejmuj. Jak będzie miała w porządku przełożonego to dogadasz się z nim tak, żeby im odpisał co trzeba.
Milknie i – widząc, że chcę zadać pytanie, ucisza mnie. Kelnerka przynosi nam obiad. Po chwili możemy wrócić do rozmowy. Dopytuję o szczegóły. Co mam powiedzieć szefowi, jak ma reagować jeśli komornik czy inspekcja pracy będą przysyłać pisma z pytaniem o mnie.
Paweł prycha w odpowiedzi. I znów zaznacza „powinnaś to wiedzieć”. – To banalnie proste. Skoro pracujesz na czarno to znaczy, że nie pracujesz. Niech szef zawsze się tego trzyma a nic mu nie zrobią. Ani Tobie. Kasę zawsze odbieraj gotówką. Kombinuj. A jak masz coś poza pensją to rozdaj, oddaj, cokolwiek. Mieszkanie na matkę, samochód na ojca. Rozumiesz?
Kiwam głową, potakuję. Na koniec upewniam się jeszcze: – czy nikt mnie nie będzie za to ścigał? Nie zabiorą mi prawa jazdy? Nie będzie żadnej awantury? Na pewno? 
W odpowiedzi Paweł robi wielkie oczy: – A komu by się chciało?
Wstaje i wychodzi szybko jakby go ktoś gonił. Na koniec rzuca jeszcze: - Nie daj mu się oskubać mała. To dziecko to nie jest już twój problem.

Dr Elżbieta Korolczuk

socjolożka, badaczka ruchów społecznych, feministka

W Polsce mamy wiele narzędzi prawnych, które mogłyby alimenciarzy do płacenia zmusić. Ale one niestety nie są wykorzystywane w stopniu na tyle znaczącym, by spowodować jakąś zmianę.

Po pierwsze mamy policję, która powinna przyjmować zgłoszenie o niepłaceniu alimentów, bo to jest przestępstwo. Ale policja nie traktuje tego poważnie. Uważa się, że to jest sprawa pomiędzy rodzicami, nie przyjmuje zgłoszeń de facto odmawiając pomocy.

Dalej mamy prokuratorów, którzy też w tej sprawie powinni zająć konkretne stanowisko i traktować uporczywe uchylanie się od płacenia alimentów jako przestępstwo, bo to – powtarzam – jest przestępstwo. Tymczasem oni też tego nie robią. Twierdzą, że są poważniejsze i pilniejsze rzeczy do załatwienia, że nie mogą pomóc, że nie ma potrzeby, że może trzeba się z dłużnikiem dogadać.

Kolejny etap to komornicy, którzy z kolei przekonują, że nie opłaca im się zbierać tych pieniędzy, bo to są małe sumy. No ale średnia kwota, z jaką zalegają osoby wpisane za długi alimentacyjne do Krajowego Rejestru Długów to jest ponad 27 tys. złotych. W skali kraju to idzie w miliardy. Więcej – z wielu raportów, m.in. przygotowanego w 2005 r. przez Centrum Praw Kobiet badania „Alimentare znaczy jeść” wynika, że komornicy zamiast tępić ten proceder, bardzo często idą na rękę alimentacyjnym dłużnikom. Radzą im jak mają kłopotów uniknąć.

Mamy gminy dysponujące całym szeregiem narzędzi pozwalających na ściąganie alimentów. Gmina bowiem może zrobić wywiad środowiskowy, ściągnąć informacje dotyczące płac dłużnika. Może skierować go, jeżeli nie ma pracy, do urzędu pracy i aktywizować zawodowo – słowem – zmusić do tego, by zaczął szukać pracy. Gmina może też złożyć wnioski o zatrzymanie dłużnikowi prawa jazdy, o ściąganie tych alimentów od rodziny, rodziców dłużnika. Co więcej gminy mają pieniądze na to, żeby te narzędzia stosować. A mimo to stosują je tylko w części przypadków i z niewielką skutecznością.

Dalej mamy poziom parlamentu i osób rządzących, który się tą sprawą zupełnie nie zajmuje. Próg dochodowy uprawniający do otrzymywania świadczeń z Funduszu Alimentacyjnego to od 2007 roku 725 zł i nie jest on rewaloryzowany, choć płace rosną i ceny też rosną.

Cały ten polski system działa tak, że przerzuca de facto odpowiedzialność za ściąganie alimentów na matki dzieci, bo to one zwykle sprawują nad nimi opiekę po rozwodzie. Te kobiety są zmuszane do tego, żeby chodzić na policję, błagać o jakieś działania, zbierać informacje o tym gdzie dłużnik jest, gdzie pracuje, bawić się w detektywa i sprawdzać czy on czasem nie pracuje na czarno, jeśli tak to gdzie i tak dalej. Samodzielne matki wykonują zatem wszystko to, co powinno robić państwo.

napisz do autorki: malgorzata.golota@natemat.pl