Dziś ateizm rośnie w siłę, przez niektórych jest nazywany nawet religią tych, którzy odeszli od Kościoła, ale "moda" na niewiarę wcale nie jest nowa. Tylko, że gdy 326 lat temu na warszawskim Rynku Starego Miasta tłum przyglądał się pracy kata, ateiści musieli drżeć w obawie o własne życie. Właśnie tracono niejakiego Kazimierza Łyszczyńskiego, który w swoim traktacie ogłosił: "Boga nie ma".
I stał się patronem wszystkich niewierzących. Kim był i jakiej filozofii hołdował straceniec? Zanim cokolwiek mu zarzucono, zanosiło się na to, że zostanie zakonnikiem – Łyszczyński za młodu wstąpił do zakonu jezuitów, ale po ośmiu latach zmienił zdanie. Czegoś się jednak musiał dowiedzieć, skoro uczęszczał do kolegiów zakonnych w Krakowie i Kaliszu.
Postanowił zająć się gospodarstwem; dał się poznać też jako żołnierz oraz urzędnik – podsędek brzeski. Niebawem wdał się jednak w konflikt ze stolnikiem bracławskim Janem Kazimierzem Brzoską. Wszystko wyglądało niczym w "Zemście" Aleksandra Fredry, ale z o wiele tragiczniejszym zakończeniem. Ów zatarg bowiem, a raczej donos jednego na drugiego, miał swój tragiczny finał 30 marca 1689 roku w Warszawie.
Obaj – Brzoska i Łyszczyński – byli sąsiadami, ale to nie spór o miedzę, a o przekonania doprowadził tego drugiego przed wymiar sprawiedliwości. Otóż wydało się, że... nie miał wiary w Boga.
Dowodem w sądzie był traktat Łyszczyńskiego "O nieistnieniu Boga". Brzoska, który wykradł go i potajemnie pokazał członkom Komisji Sejmowej, nie działał bynajmniej tylko z pozycji obrońcy wiary. Zapewne chciał uniknąć spłaty wcale niemałego długu, który zaciągnął swego czasu u bezbożnika.
W trakcie procesu, oskarżyciel czytał ustępy z traktatu ateisty, a obecni na sali biskupi, mimo, że proces był świecki, nie kryli oburzenia. Nigdy wcześniej ich uszy nie słyszały tylu bluźnierstw. Aż w końcu padł okrzyk: „Bóg jest! A więc niech umrze ateista”. Los Łyszczyńskiego został przesądzony.
Niebawem skazany wyruszył w swą ostatnią drogę na warszawski Stary Rynek. Tam klęczał w obecności tłumu już na trzy tygodnie przed egzekucją. Ostatecznie 30 marca 1689 roku skonał w dramatycznych okolicznościach.
Relacje jednak nie są zgodne co do tego, jak skończył "ojciec ateistów". Kat pozbawił go głowy, albo razem z ateistycznym traktatem spalono bezbożnika na stosie. Niewykluczone, że przed egzekucją pozbawiono go jeszcze języka i spalono rękę. Tak przynajmniej kres żywota skazańca zapamiętał jeden z biskupów. Jedno jest pewne: Łyszczyński, człowiek niewątpliwie nieprzeciętny, ale odstający od ówczesnych realiów, zginął jako szaleniec.
Nie był jedynym, który zapłacił najwyższą cenę za przekonania, choć żył w państwie, określanym mianem "Rzeczpospolitej bez stosów". Historia zna przypadki, gdy ogniem i mieczem, a także toporem, karano przypadki ateizmu, konwersji oraz sprzeniewierzenia się ogólnie wyznawanym poglądom. I tak np. w 1539 roku w Krakowie spłonęła mieszczanka Katarzyna Weiglowa, która miała wcześniej dokonać apostazji i publicznie zaprzeczyć boskości Chrystusa.
Śmierci w płomieniach szczęśliwie uniknął Stefan Łowejko, sędzia ziemski mozyrski, sądzony w 1591 roku za ateizm przez wileński trybunał. Dzięki temu, że jak pisze prof. Janusz Tazbir, nie pozostawił po sobie nic pisanego – co zapewne by go zgubiło w czasie procesu. Tyle szczęścia nie miał już łowczy łomżyński Krzysztof Przyborowski, który za bezbożność skończył na stosie w 1700 roku.
– A zatem Boga nie ma – tak kończył się traktat "ojca ateistów", spalony ponad trzy wieki temu, zachowany we fragmentach mowy oskarżycielskiej z procesu. Dziś żywo odwołują się do niego ateiści. Poza nimi o polskim Giordanie Bruno mało kto jednak wie.
Reklama.
Janusz Tazbir
W "państwie bez stosów" można było swobodnie wyznawać luteranizm i kalwinizm, anabaptyzm i arianizm, konfesję braci czeskich i menonitów (żeby tylko wymienić najbardziej rozpowszechnione sekty i Kościoły), ale wobec ateistów obowiązywała odmienna już miara.
J. Tazbir, "Bluźniercy, którzy uszli karze", Nauka, 1/2011
Kazimierz Łyszczyński
Prosty lud oszukiwany jest przez mądrzejszych wymysłem wiary w Boga na swoje uciemiężenie; tego samego uciemiężenia broni jednak lud, w taki sposób, że gdyby mędrcy chcieli prawdą wyzwolić lud z tego uciemiężenia, zostaliby zdławieni przez sam lud.
Traktat "De non existentia Dei", 1674
Kazimierz Łyszczyński
Człowiek jest twórcą Boga, a Bóg jest tworem i dziełem człowieka. Tak więc to ludzie są twórcami i stwórcami Boga, a Bóg nie jest bytem rzeczywistym, lecz bytem istniejącym tylko w umyśle, a przy tym bytem chimerycznym, bo Bóg i chimera są tym samym.
Traktat "De non existentia Dei", 1674
Wacław Potocki
Gorzej grzeszy od diabła, kto przez to zapiera Boga na niebie; słusznie trzeba takich palić.