Artystka Rupi Kaur wrzuciła na Instagram swoje zdjęcie w łóżku. Serwis postanowił je usunąć. Dlaczego? Zdjęcia w bieliźnie, roznegliżowane, prowokacyjne, małych lolitek, są przecież na porządku dziennym. Co było nie tak z fotografią Rupi Kaur?
Dziewczyna leży tyłem do fotografa, jest ubrana w spodnie dresowe i podkoszulek. Na jej pupie widać czerwoną plamę, takie samo zabrudzenie widnieje także na białym prześcieradle. Ma okres.
Fakt usunięcia tej fotografii z Instagrama oburzył wiele osób. Dlaczego krew miesięczna ma być w jakimkolwiek stopniu bardziej niestosowna niż ta z odciętej głowy zakładnika terrorystów, albo ta, którą pokazuje się na miejscach zbrodni lub zasypana piaskiem na ulicy po tragicznym wypadku? Dlaczego temat, który dotyczy dużej części ludzkości traktowany jest, jak coś czego należy się wstydzić?
Uwolnij swój okres?
Nie mam przyjemności z oglądania zakrwawionej bielizny, podobnie jak nigdy nie oglądam egzekucji ISIS, a na brutalnych scenach zawsze zasłaniam oczy. Po pojawieniu się dyskusji związanej z Rupi Kaur szczerze obawiałam się, że ktoś wpadnie na pomysł akcji "Uwolnij swój okres", w ramach której sieć zostanie zalana fotografiami ofiar nieszczelnych podpasek bądź tamponów.
Nie wydaje mi się, że byłby to właściwy sposób walki o równouprawnienie, trudno mi sobie wyobrazić w jaki sposób wprowadzenie menstruacji do dyskursu mogłoby pomóc kobietom. Ale zaraz, przecież miesiączka jest już obecna w potocznym języku. Co więcej, stosuje się ją jako argument, by zdyskredytować kobietę i robią to zwykle mężczyźni.
"Co jesteś taka wściekła? Pewnie masz okres?", "Zobacz jaka zła chodzi, pewnie to klasyczny PMS". "Pogadamy jak skończy ci się miesiączka, bo teraz ewidentnie nie nadajesz się do rozmowy".
Takie stwierdzenie niejedna z nas z pewnością kiedyś usłyszała albo na swój temat, albo na temat jakiejś koleżanki. Niekoniecznie w domu, takie żenujące uwagi można usłyszeć w miejscu pracy, podczas nauki jazdy od instruktora, sprzeczki w sklepie z jakimś grubiańskim facetem. Okres jako obiektywna przyczyna złego humoru, niezadowolenia i wściekłości. Okres jako wytłumaczenie każdego zachowania, które odbiega od "kobiecych standardów" czyli bycia wyrozumiałą, łagodną i cierpliwą. Okres, który jest dla kobiety tym, czym pełnia dla wilkołaków. Straszna miesiączka, która zmusza kobiety do zbrodni (poparte badaniami).
Panowie potrafią więc zdiagnozować, kiedy kobieta krwawi na podstawie jej opinii, sądów czy humoru. Nawet kilka razy w miesiącu. Są więc w tym względzie ekspertami. Jeśli więc tematyka kobiecego cyklu jest im tak bardzo bliska, to zaskoczeniem nie powinien być też fakt, że miesiączka, poza wszystkimi cechami, które dyskredytują panie w życiu publicznym przez te kilka dni w miesiącu, wiąże się także z krwią. A jednak jest, bo dla mężczyzn miesiączka jest wyłącznie stanem umysłu.
Dziewczęta nie krwawią na niebiesko
Zdaję sobie sprawę z tego, że dla wielu może to być szok. W końcu na reklamach podpaska pociągnięta jest eleganckim niebieskim żelem. A kobiety, które są w jej trakcie, największą frajdę mają z wciągnięcia na tyłek białych spodni i owinięcia się wokół autobusowej rury albo wyjścia na szalone zakupy z koleżankami.
Co ciekawe, nietrzymanie moczu czy żylaki, dla mnie znacznie bardziej obrzydliwe niż miesiączka, są głównym tematem reklam emitowanych w porze obiadowej lub pośniadaniowej, co wywołuje u mnie mdłości, gdy rano prowadzę samochód. Mówi się o tych dolegliwościach bez oporów.
Nie chciałabym być otoczona obrazami brudnych pieluch, zakrwawionych majtek, zdjęć związanych z deformacjami ludzkiego ciała. Branża reklamowa raczej nie postawi na szczerość i reklama popularnego jogurtu, który oczyszcza, nie będzie prezentowana, przez człowieka, który z błogą miną siedzi na ubikacji tylko subtelną miotełkę, oczyszczającą organizm. I myślę, że nikt z tego powodu nie będzie płakał, reklama nie przedstawia bowiem rzeczywistości. Może jednak jakoś ją kreować. Np. tak, jak rewelacyjna kampania, nomen omen, Always Like a girl, gdzie o krwi miesięcznej nie ma ani słowa, a o równouprawnieniu jest ich tysiąc.
Brudnoszara rzeczywistość
Zdjęcie Rupi Kaur nie było jednak reklamą. W moim mniemaniu świetnie uchwyciło stan, w jakim znajduje się kobieta w trakcie tych kilku dni w miesiącu. Wymemłana, obolała, często smutna i rozbita, najchętniej zakopana w kocach na kanapie. Koleżanki, które próbowałyby ją wyciągnąć na zakupy, wyrzuciłaby najprawdopodobniej na zbity pysk z mieszkania.
I jakkolwiek dyskusja o brudnych spodniach dresowych może wydawać się idiotyczna, to dla wielu takie przedstawienie miesiączki może być prawdziwym zaskoczeniem. Pokazanie, że wbrew pozorom nie polega ona tylko na wyżywaniu się na innych, ale na zmęczeniu, często bólu, braku komfortu i ograniczeniach. Jakkolwiek dobre byłyby podpaski i jak bardzo silne leki przeciwbólowe, to te pierwsze dni dla wielu są prawdziwą drogą przez mękę. Co miesiąc.
Nie chodzi o empatię, kreowanie się na cierpiętnice, bo chyba żadna z kobiet nie przychodzi do pracy i nie mówi "Mam dzisiaj pierwszy dzień okresu, bądźcie dla mnie wyrozumiali, bo czuję się jak wyjęta z pralki po wirowaniu".
Po prostu dajcie sobie spokój z kąśliwymi uwagami na temat PMS-ów i okresów, bo na własne szczęście nie macie pojęcia z czym to się wiąże.
A cenzorzy z Instagrama powinni się zastanowić nad maksymą "Jestem człowiekiem i nic co ludzkie nie jest mi obce". Bo kobiety mieszczą się w kategorii człowieka, co więcej stanowią połowę ludzkości.
Instagram to królestwo ładnych potraw, pięknych ciał, nowych butów, eleganckich mieszkań i szczęśliwych par. To metarzeczywistość wygładzona filtrem, z podrasowanymi kolorami i rozmazanym konturem. Usunięcie zdjęcia Kaur pokazuje, że dla większości, to miejsce dużo bardziej atrakcyjne niż szarobrudna dresowa codzienność.