Autor bloga Ojciec Roku od kilku dni prowadzi burzliwą dyskusję dotyczącą zamieszczania zdjęć dzieci w internecie. Stwierdził, że nie wszyscy są zainteresowani oglądaniem na portalach społecznościowych kolejnych zdjęć maluchów. Na swojej stronie opublikował dosadny i satyryczny “List do Matki Internetowej”.
Pisze w nim m.in. o tym, że “Wszystkie dzieci wyglądają tak samo. Do tego są brzydkie”, “Urodziłaś dziecko? Super! Ale ojciec dziecka też ma coś do powiedzenia na temat tego, co publikujesz w sieci.” i “Penis twojego synka to ostatnia rzecz, której zdjęcie powinno się znaleźć w internecie.”.
Post pojawił się na portalu Wykop.pl, a internauci w zdecydowanej większości przyklaskują mężczyźnie, że wreszcie napisał to, o czym wszyscy myślą od dawna, ale ze względu na przyzwoitość boją się o tym napisać w komentarzu pod zdjęciem.
Autor bloga Ojciec Roku nie wrzuca zdjęć swojego dziecka do sieci. Jeżeli już chce się nimi podzielić z rodziną to wysyła je mailowo. Przyznaje również, że jego żona umieściła na Facebooku kilka zdjęć syna, ale były one widoczne jedynie dla najbliższych znajomych.
Jego zdaniem zdecydowanie mniej mężczyzn niż kobiet decyduje się na zalewanie portali społecznościowych swoją zdjęciami swoich latorośli.
– Wynika to prawdopodobnie z tego, że ojcowie mniej czasu spędzają z dzieckiem i przez to są mniej podatni na tzw. "pieluszkowe zapalenie mózgowe" – mówi.
"Pieluszkowe zapalenie mózgowe"
Czym jest to owe "pieluszkowe zapalenie mózgowe"? Zdaniem blogera ma kilka znaczeń. Ojciec Roku używa tego zwrotu na określenie matki uważającej, że jej dziecko jest najfajniejsze i wszyscy chcą je oglądać 24h na dobę i charakteryzujące się dziwną aktywnością w internecie. Sam na co dzień pracuje, ale kiedy tylko może zajmuje się swoim dzieckiem.
Tato, bo tak siebie nazywa, prowadzi bloga paretingowego w krzywym zwierciadle. Zbiera, komentuje internetowe “kwiatki”, dzieli się własnymi pomysłami na wychowanie dziecka przez małe "w" i nieme "h". Czasem wspomina także o własnym dziecku i przyznaje, że jest to w pewnym sensie forma ekshibicjonizmu, ale bardziej jego niż dziecka.
Nie chce cenzurować internetu. Ale zgadza się z przesłaniem kampanii Pomyśl Zanim Wrzucisz przygotowaną przez Fundację Dzieci Niczyje. Chciałby tylko, aby ludzie trochę więcej myśleli przed kliknięciem "wyślij".
– Zdjęcia same w sobie mi nie przeszkadzają – mówi Ojciec Roku. – Nieważne czy artystyczne czy nie. Aczkolwiek zdjęcia "artystyczne" są ładniejsze i jest ich zdecydowanie mniej. Jestem zwolennikiem fotografowania dzieci – przecież takie zdjęcie z wczesnego dzieciństwa to doskonałe narzędzie szantażu w okresie problemów wychowawczych kilkanaście lat później – dodaje.
Zupełnie odmienne zdanie na ten temat ma Bartosz Raj, który prowadzi bloga Ojca Raj. Według niego publikowanie zdjęć dzieci w internecie jest świetne. Sam ma ciężko chorą córkę i blog jest w stanie przekazać jej siłę i odwagę.
– Dlatego piszę bloga i wrzucam ich (siostry) zdjęcia na portale społecznościowe – mówi Bartosz Raj. – One też to lubią. Starszej, chorej na nowotwór córce, ogromnie pomaga wsparcie "obcych" osób. Dodają jej otuchy te wszystkie lajki, komentarze "trzymaj się", "jesteś świetna". Mi też to pomaga. Nie umiem nam tego zabronić. Choćby dziś, kiedy miała montowany stały dostęp do żył i dostała z bólu szału. Gdy rano zrobiłem jej zdjęcie z kciukiem i puściłem na Instagram, a ona zobaczyła reakcję ludzi, była wniebowzięta i przybyło jej od razu sił. Wyszła do domu – dodaje.
"Co zrobić z gołą dupką ojca?"
Bartosz zdaje sobie z tego sprawę, że są osoby, które prowadzą blogi o dzieciach i nigdy nie wrzucają tam zdjęć z obawy o pedofilię. Sam tłumaczy sobie, że na jego fotografiach nie ma “treści”, które by takie osoby zainteresowały. Ale z drugiej strony jego dzieci chodzą do szkoły, na podwórko i przyznaje, że “taki kretyn” może się zdarzyć zawsze i wszędzie.
Dwukrotnie przez kilka lat odkąd prowadzi bloga wykorzystano jego zdjęcie w sposób, który mu się nie spodobał. Raz, kiedy opisywał czy kąpać się z dzieckiem i następny, gdy zatytułował wpis: "Co zrobić z gołą dupką ojca?". Widział, że via Google wiele osób trafiło na jego blog wpisując hasło "goła dupa".
– Śmieszne – bo rozczarowali się widząc na zdjęciu mnie w wannie (widoczna tylko głowa i ramiona) – mówi Bartosz. – Drugi przypadek to wrzucenie zdjęcia z bloga na serwis z "memami". Było to zdjęcie jeszcze wtedy zdrowej i chodzącej Hani, która przewróciła się, uderzyła o framugę drzwi i miała wielką śliwę na czole. Podpis pod zdjęciem głosił "Tato mnie bardzo kocha" a komentarze pod nim zaczynały się od "Urwę mu jaja" i były coraz gorsze – dodaje.
Blogerowi udało się dotrzeć do administratorów serwisu i nakazał im usunięcie zdjęcia strasząc. Bartosz ma także wielu znajomych i bliskich dookoła na portalach społecznościowych i jest przekonany, że jak tylko coś zauważą to od razu mu doniosą.
Obiecał sobie, że gdy przyjdzie taki moment, kiedy dzieciom z różnego powodu nie będzie na rękę pokazywanie ich zdjęć np. na blogu, to przestanie. To ma być ich fajne miejsce, a nie tylko jego. Na razie wszyscy się tym dobrze bawią, a jednocześnie udaje im się dzięki wielu wspaniałym ludziom zbierać pieniądze na leczenie i rehabilitację Hanki.
Dwie kategorie zdjęć
Łukasz Wojtasik z Fundacji Dzieci Niczyje publikowanie zdjęć dzieci w sieci podzielił na dwie kategorie. Pierwsza z nich dotyczy wizerunku najmłodszych nago, bądź w bieliźnie, które mogą być zagrożeniem, ze względu na to, że naruszają ich prywatność. Mogą one trafić także w ręce pedofilów, którzy kolekcjonują również prywatne fotografie zebrane z portali społecznościowych.
Drugą są fotografie i filmy ośmieszające dzieci, czyli parental trolling. – Często rodzice celowo robią takie fotografie, by zaistnieć w internecie – mówi Łukasz Wojtasik. – Myślą, że to zabawne, kiedy ich dziecko trzyma w ręku papierosa bądź wódkę, dodają do tego idiotyczne podpisy, a za kilka lat takie treści mogą je bardzo skrzywdzić. Jak pokazują badania, nawet uczniowie 3 i 4 klasy szkoły podstawowej zakładają już konta w serwisach społecznościowych i nie będzie im miło, kiedy taka fotografia wpadnie w ręce ich rówieśników – dodaje.
Warto zwrócić także uwagę na to, że młodzi rodzice tracą nieco kontakt z rzeczywistością. Chcą non stop dzielić się swoim szczęściem w postaci dziecka, a dla innych może to być po prostu uciążliwe.
– W takim wypadku poradziłbym ograniczyć dostęp do zdjęć swojej pociechy na Facebooku jedynie dla najbliższej rodziny, czy znajomych – mówi Łukasz Wojtasik. – Warto znaleźć w tym umiar, bo dla osób postronnych łatwo o przesyt tego typu zdjęciami – dodaje.