"Urodziłam się, by stworzyć świat z mojej wyobraźni, świat, jak z bajki, kolorowy, piękny, czarodziejski... dobry" pisze Ewa Minge w swojej autobiografii. A zaraz potem: „Siwa wrona jest tak samo nierealna jak moje marzenia o międzynarodowym imperium". Kim jest zdolna projektantka, tak wyszydzana w Polsce?
Burza rudych loków i morze talentu
Projektować zaczęła w wieku dwudziestu siedmiu lat. Była połowa lat 90., ona - ambitna kobieta ze Szczecinka - zamarzyła sobie ubierać Polki. Powstała luksusowa linia EVA Minge, w skład której weszły nie tylko kolekcje couture i wieczorowe, lecz także sportowe czy biznesowe, a do tego dodatki (a teraz też dom mody obecnie zajmuje się też architekturą i wzornictwem przemysłowym). Niespełna dziesięć lat po pojawieniu się w świecie mody została zaproszona na pokaz na Schodach Hiszpańskich w Rzymie. Była pierwszą Polką, która miała możliwość się tam pojawić.
W końcu wieczne miasto tak ją pokochało, że wręczyło jej nagrodę za zasługi, a włoska Alta Moda wyróżniła jej projekty tytułek Next Couture. W Moskwie i w Kijowie dostała Oskara Mody, w Paryżu goszczą ją od kilku lat na Paris Haute Couture, a rzeczy od niej chętnie noszą chociażby Cheryl Cole czy Kelly Rowland. W Polsce dostała Złota Fastrygę, Złoty Wieszak, Srebrną Pętelkę i statuetkę "Osobowość Mody". Jeszcze więcej wyróżnień spotkało ją w innych krajach, gdzie poza nagrodami zdobyła też wybiegi.
Ale to większość za granicą. W Polsce często zamiast słów uznania dostaje wiadro pomyj. Piszą o niej, że "wygląda jak kobieta kot", że "z niej kosmitka", że "powinna się schować z taką twarzą". A ona, w programie Łukasza Jakóbiaka, przyznaje: "Jestem niewolnicą swojego wizerunku. Ja go nienawidzę". I szybko wyjaśnia, że jej rude loki, charakterystyczny makijaż i opalenizna - ta cała ekscentryczność - muszą takie zostać, chociaż są trochę ekscentryczne. Bo ten wygląd to część jej wizytówki. Niestety, jednak nad Wisłą zasłaniający cały jej dorobek. Niewiele jest osób, które, jak jedna z komentatorek wywiadu w 20m2 Łukasza, mówią:
"Ewa Minge to świetna, ceniona na świecie projektantka. Zamiast słyszeć pochwały, słyszała, że wygląda jak Michael Jackson. To jest naprawdę żenujące. Sama na jej miejscu spakowałabym walizy i nie chciała mieć z Polską nic wspólnego. Jak odniesie spektakularny sukces za granicą, to będziecie mówić (a w zasadzie anonimowo pisać) jaka to ona zła, że wyparła się swojego kraju, sprzedała się, robi karierę za granicą i nie przyznaje, że jest Polką".
Kim jest Minge?
I o Minge w zasadzie przeciętny Kowalski wie tyle, co ogłoszą portale plotkarskie. "Minge robi nam międzynarodowy wstyd", "Ewa Minge walczy z chirurgiem plastycznym", "Angielski Ewy Minge... gorszy niż Miss Polonii", "Tapicerka pod kolor włosów" albo "Minge dostała 24 punkty karne!" - to tytuły poświęconych jej tekstów. O jej kolekcjach wiadomości w zasadzie są znikome.
I teraz projektantka napisała książkę. Autobiografia "Życie to bajka" wydana przez The Facto będzie miała swoją premierę w drugiej połowie maja. Póki co można obejrzeć okładkę i poznać fragmenty. Ta pierwsza - dość kiczowata, ze złotymi napisami i czarno-białym zdjęciem Minge. Te drugie - dość zaskakujące. Nie można po nich wywnioskować zbyt wiele poza tym, że projektantka pisze obrazowo, czasem infantylnie i bardzo personalnie.
Tak jak nie powinno się jednak oceniać kogoś po wyglądzie, tak nie da się wystawić recenzji książki po kilkunastu zdaniach. Faktem jest, że Minge postanowiła przelać na papier swoją historię i pozostaje mieć nadzieję, że więcej w niej będzie smaczków historycznych, niż rozważań filozoficznych projektantki. Mimo że w wielu wywiadach potrafiła udowodnić, że mądra z niej i życiowa kobieta. Oraz zdolna projektantka, która nie zasługuje na ten jad, który serwuje się jej tutaj na każdym kroku.
Mój świat jest jak z F16 na pokazach lotniczych. Zwrot akcji w tempie nierealnym. Wieczne wędrówki z punktu a do punktu b i ludzie, którzy mnie potrzebują, zwyczajny los człowieczy, bez gwiazdorskiego zarysu, sztabu asystentek i ochroniarzy. Bywam w warzywniaku jak każdy, i w piekarni bywam, i w depresji chwilowej... Bywam w moim wymarzonym domu w środku potężnego lasu, gdzie za oknem spokój i potęga przyrody. Gdzie zmrok pomaga tworzyć, a szum chłodnego wiatru zazdrości kominkowi ognia. Kominek nie jest zbędnym gadżetem.
Ewa Minge, "Życie to bajka"
Nie powinnam żyć. Kilka razy otarłam się o śmierć. Miałam wrażenie, że umieram, kiedy po kolei odchodzili moi bliscy. Umierałam, gdy rozpadała się moja rodzina, gdy zawodzili mnie przyjaciele. Jakąś cząstkę z nas zabija każdy człowiek, który nas zdradza, oszukuje, zawodzi, jakąś cząstkę zabija każda ludzka podłość. Nawet jeśli nie dotyczy nas, tylko innych ludzi, którzy cierpią. Wyspecjalizowałam się w podnoszeniu się, zbieraniu zgliszczy, ratowaniu tego, czego uratować się nie da. Trening na własnym bólu stworzył we mnie mistrza. Podobno na drugie imię mam Siła. Moi synowie w dzieciństwie nazywali mnie mama Rambo.
Ewa Minge, "Życie to bajka"
Przy tym ogromnym kominku, w domu, trochę z bali, trochę z czerwonej cegły, toczy się moje życie. Wstaję leniwie kiedyś tam, po nocnym szkicowaniu przy wielkim dębowym biurku pod wielkim oknem, do którego zaglądają jodły, świerki, brzoza i wrony. Lubię wrony. Wolę od gołębi. Karmię je regularnie i są mi bliskie. Była nawet jedna siwa. Siwa wrona jest tak samo nierealna jak moje marzenia o międzynarodowym imperium.