Andrzej Duda walczący w drugiej turze z Grzegorzem Braunem lub Pawłem Kukizem, Bronisław Komorowski notujący w pierwszej turze wynik o wiele gorszy od Mariana Kowalskiego i Janusza Korwin-Mikkego. Ten mokry sen polskiej prawicy ma szansę się ziścić. Gdzie? W zamorskiej kolonii IV Rzeczpospolitej, którą wciąż okazuje się być Polonia amerykańska.
– To w większości prości ludzie, którzy uciekli za ocean za chlebem. Mało wśród Polonii inteligencji, a reszta niezbyt dobrze orientuje się w polskiej rzeczywistości. Mają jednak prawo głosować i nie powinno się im go odbierać – tłumaczy amerykanista, prof. Longin Pastusiak.
Ameryka jest PiS-owska
Przedstawiona powyżej wizja rozstrzygnięć w zaplanowanych na 10 maja wyborach prezydenckich bynajmniej nie jest odrealniona. Tak mówi o prawdopodobnych wynikach głosowania analiza preferencji wyborczych dokonana przez nowojorski "Nowy Dziennik", jedno z najstarszych pism Polonii amerykańskiej.
Emigracyjny tytuł wskazuje na wielką przewagę Andrzeja Dudy, który w Nowym Jorku i okolicach może liczyć na ponad 44 proc. głosów. Z 14 proc. na drugą turę szansę ma tam Grzegorz Braun, ale to niewielka przewaga nad Pawłem Kukizem, którego ponad 12 proc. Polaków mieszkających w okolicach największej aglomeracji USA chciałoby widzieć w warszawskim Pałacu Prezydenckim.
Co z poparciem dla absolutnego faworyta badań preferencji wyborczych nad Wisłą? Gdyby decydowali tylko polscy nowojorczycy, ubiegający się o reelekcję prezydent Bronisław Komorowski mógłby liczyć na niespełna 2-proc. poparcie. Choć to analiza stworzona już pod koniec marca i oparta jedynie na liczbie podpisów złożonych na listach poparcia wyłożonych w miejscach związanych z "Nowym Dziennikiem", od kilku dni ten wzbudza ona spore emocje w sieci. Bo przypomina nam, że rodacy zza oceanu zwykle dokonują wyborów zupełnie innych niż my w Polsce.
W komisjach wyborczych w Stanach Zjednoczonych w ostatnich wyborach prezydenckich prezydentem bezapelacyjnie wybrano Jarosława Kaczyńskiego. W pierwszej turze Polonia pochodząca głównie z Nowego Jorku i Chicago poparła go w 69,57 proc. W ponownym głosowaniu zgromadził dodatkowo część poparcia wcześniej udzielonego Januszowi Korwin-Mikkemu, oraz Markowi Jurkowi i triumfował nad Bronisławem Komorowskim z wynikiem 71,59 proc.
Wszystkie parafie głosują na Jarosława
Nie mniejszy sukces Prawo i Sprawiedliwość zanotowało za oceanem w ostatnich wyborach parlamentarnych, gdy partię Jarosława Kaczyńskiego poparło aż 66,5 proc. polonusów. Platformę Obywatelską poparło tam tylko 23,8 proc., ale wśród Polonii chicagowskiej ugrupowanie Donalda Tuska zostało wtedy wręcz poniżone aż sześciokrotnie gorszym wynikiem od piewców idei IV RP.
Mieszkańcy USA z polskimi paszportami tworu tego zacięcie bronili też w roku 2007, gdy Polacy mieszkający w ojczyźnie stanowczo kończyli krótki eksperyment z oddaniem władzy w ręce Jarosława Kaczyńskiego. Skompromitowaną licznymi aferami i zarzutami o nadużywanie władzy IV RP reanimować próbowało ponad 66 proc. Polonii amerykańskiej. W komisjach zlokalizowanych w siedzibie Związku Podhalan czy chicagowskich parafiach Św. Konstancji, Św. Jacka i Św. Trójcy PiS nawet wtedy zgarniał prawie całą pulę.
I jak tłumaczy w rozmowie z naTemat amerykanista, były marszałek Senatu prof. Longin Pastusiak, zlokalizowanie większości największych komisji wyborczych w USA w miejscach, w których na co dzień prowadzona jest głównie prawicowa agitacja, nie jest bez znaczenia na późniejsze rozstrzygnięcia polonijnych głosowań.
Pod władzą Rydzyka, nie Obamy
Na odrealnienie znacznej części Polonii od tego, co dzieje się w Polsce wskazuje też Martyna, która latem ubiegłego roku przyjęła zaproszenie mieszkającego od lat w USA wujostwa, by spędzić wakacje w New Jersey. Jak wspomina, już po dwóch tygodniach miała jednak dosyć i żałowała, że nie mam środków, by wrócić do Polski wcześniej niż planowała.
Jak dodaje prof. Pastusiak, środowisko polonijne jest w większości bardzo konserwatywne. Szczególnie to, które regularnie wybiera się na polskie wybory, opuszczane zwykle przez inteligencję polonijną. Taka sytuacja musi więc premiować kandydatów PiS.
– Trzon elektoratu zza oceanu stanowi środowisko polonijne z Nowego Jorku i Chicago, a to w dużej mierze emigranci słabiej wykształceni, a więc łatwo ulegający wpływom, w tym przypadku zwykle Kościoła katolickiego. Wpływ parafii polskich w tych największych polskich ośrodkach w USA jest znaczenia większy niż na przykład w San Franciso i Los Angeles, gdzie żyje więcej Polaków należących do inteligencji, a więc lepiej znających aktualną sytuację w ojczyźnie. No i mniej podanych na pewne określone wpływy – ocenia amerykanista.
Czas odebrać im głos?
W tym kontekście od lat pojawiają się głosy, by przemyśleć pozbawienie części polonusów prawa głosu. Mogliby je zachować na przykład tylko ci, którzy raz na jakiś czas, na dłużej wracają do ojczyzny. Wpływ na polską politykę utraciliby wtedy ci, którzy Polskę ostatni raz widzieli dekady temu i nie mają najmniejszej ochoty tu wracać. Prof. Longin Pastusiak odrzuca jednak taką możliwość.
– Kiedy byłem marszałkiem Senatu, który tradycyjnie patronuje Polonii, bardzo dbałem o to, by nigdy nie dyskryminować żadnego ze środowisk polonijnych. Pomimo wszystko, jestem więc przeciwny podziałom Polonii. Podstawowe kryterium konstytucyjne zakłada, że prawo do głosu ma każdy obywatel polski. Nie powinniśmy już tych konstytucyjnych praw zmieniać – podsumowuje profesor.
Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl
Reklama.
prof. Longin Pastusiak
amerykanista, były marszałek Senatu
Komisje są rozlokowane za oceanem w polskich parafiach, choć powinny być to miejsca apolityczne i neutralne światopoglądowo. Trudno znaleźć jednak obecnie inne rozwiązania. Możemy tylko sugerować Polonii, by zdobywała lepszą wiedzę o kandydatach, a nie ulegała jedynie sugestiom proboszczów z Chicago i Nowego Jorku. Niestety moje doświadczenie wskazuje, że większość Polonii nie ma pojęcia o prawdziwej sytuacji w Polsce.
Martyna
spędziła wakacje wśród Polonii z New Jersey
Moja rodzina próbowała mi tego amerykańskiego nieba przychylić do maksimum, ale to ludzie żyjący ściśle wśród polskiej mniejszości. Wśród ludzi, którzy żyją nie pod rządami Baracka Obamy, a o. Rydzyka i Jarosława Kaczyńskiego. Przez tygodnie próbowali mi "otwierać oczy" na katastrofę smoleńską, sfałszowane przez PO wybory i wszechobecnych agentów. Jak opowiadałam, że mam mam wrednego dziekana i poprawkę we wrześniu, to też uznali, że to na pewno "stary sowieta, który mści się na ludziach o typowo polskim nazwisku".Przy pożegnaniu na lotnisku musiałam chyba z pięć razy przysięgać, że zagłosuję na PiS.