Jeszcze cztery lata temu Juha Sipilä nie miał większego politycznego doświadczenia. Pierwszy raz zdobył mandat do fińskiego parlamentu "tylko" dzięki swojej marce wytrawnego biznesmena i zdolnego inżyniera. W polityce wystarczyły mu cztery lata, by w minioną niedzielę zapewnił sobie tekę premiera Finlandii. Jakim cudem mu się to udało i co nieco zaskakująca zmiana władzy w Helsinkach oznacza dla Polski?
Dotychczasowa koalicja rządząca Finlandią pod przewodnictwem premiera Alexandra Stubba w niedzielę poniosła relatywnie dotkliwą porażkę. Przegrała z opozycyjną Partią Centrum kierowaną przez milionera Juhę Sipilego, która zdobyła 21,5 proc. głosów. Koalicja Narodowa kierowana przez Stubba zajęła drugie miejsce z 18-proc. poparciem. Trzecie miejsce wywalczyła Partia Finów, na którą głos oddało 17,6 proc. wyborców.
Co zmiana władzy w Helsinkach oznacza dla Polski?
Rewolucji, która mogłaby wstrząsnąć współpracą europejską w fińskiej stolicy szybko nie należy się spodziewać. W Warszawie z niedzielnego rozstrzygnięcia wyborów parlamentarnych w Finlandii jednak nikt nie może być specjalnie zadowolony. Po zmianie władzy z Helsinkami trudniej będzie nam działać przede wszystkim w sprawie Rosji.
W przeciwieństwie do dotychczasowych władz z Partii Koalicji Narodowej, zwycięska Partia Centrum to raczej zwolennicy tradycyjnej linii dyplomatycznej Finlandii, według której najbezpieczniej jest przyczaić się gdzieś na uboczu dwóch wielkich sojuszów. Przepis na nowy sukces Finlandii ma być wiec powtórką z lat 80., gdy kraj ten rósł w siłę będąc partnerem zarówno dla krajów NATO-wskich, jak i współpracując z tymi, które łączył Układ Warszawski.
W minioną niedzielę Finowie za takim rozwiązaniem opowiedzieli się zdecydowanie. Nie tylko dali zwycięstwo stosunkowo sceptycznym wobec pogłębienia integracji europejskiej, a tym bardziej transatlantyckiej centrystom. Trzecie miejsce w wyborach zajęła nacjonalistyczna Partia Finów, która w siłę urosła w dużej mierze dzięki stanowczemu sprzeciwowi wobec NATO-wskich aspiracji artykułowanych przez obecny rząd, ale i krytyce członkostwa Finlandii w Unii Europejskiej.
Dziś oba zwycięskie ugrupowania muszą porozumieć się w szeregu kwestii dotyczących podatków i podejścia do gospodarki. Nikt nie ma wątpliwości, że negocjacje koalicyjne będą długie i burzliwe, ale pewne jest też, iż centryści i nacjonaliści są na siebie skazani.
Przegrana rządzącej dotąd Koalicji Narodowej, której szefuje ustępujący premier Alexander Stubb. Z polskiego punktu widzenia oznacza to, że w Helsinkach rząd Ewy Kopacz stracił bliskiego koalicjanta z Europejskiej Partii Ludowej, który wspierał polskich partnerów Platformy na długo nim został szefem fińskiego rządu. Między innymi, ostro krytykując na arenie unijnej braci Kaczyńskich.
Dlaczego Finowie podziękowali Stubbowi?
Pierwsze komentarze po fińskich wyborach parlamentarnych w dużej mierze skupiają się na spodziewanym nawiązaniu przez Helsinki lepszego dialogu z Rosją, porzuceniu planów przyłączenia się do NATO i antyimigranckich hasłach, które wznosi prawdopodobny nacjonalistyczny koalicjant zwycięzców z Partii Centrum.
Dopiero w tle tego wszystkiego rysują się tymczasem prawdziwe powody, dla których Finowie powiedzieli stanowcze "nie" dotychczasowej polityce. Przede wszystkim chodzi tu o ożywienie fińskiej gospodarki, która wciąż może robić wrażenie na wielu innych państwach, ale od dłuższego czasu wyhamowała. I w oczach Finów nie przypomina wcale tej legendy, z którą Finlandia wciąż kojarzy się na świecie.
Przywrócić sprawy gospodarcze na właściwe tory obiecywał już przed czterema laty Alexander Stubb, ale najczęściej powtarzanym argumentem przez triumfującego dziś lidera centrystów Juhę Sipilego było to, iż na obietnicach wyborczych dotychczasowa partia sprawująca władzę pozostała. Nie bez znaczenia na wynik fińskich wyborów było też zaostrzenie relacji UE-Rosja i wynikające z tej sytuacji sankcje.
Zamrożenie relacji gospodarczych tylko zaszkodziło fińskiej gospodarce, wbrew pozorom silnie uzależnionej od Moskwy. Powierzając władzę w ręce Juhy Sipilego i szefa nacjonalistów Timo Soiniego Finowie postawili więc na czysty pragmatyzm. I nadzieję, że nowe władze skupią się przede wszystkim na potrzebach narodu, a nie sojuszniczych zobowiązaniach.
Kim jest nowy premier Juha Sipilä?
Finowie postawili jednak też na sukces. A przynajmniej człowieka sukcesu, za którego pod każdym względem może uchodzić Juha Sipilä. Jeszcze w 2011 roku znano jego nazwisko tylko dzięki sukcesom biznesowym i milionom zarobionym w silnej w Finlandii branży informatycznej. Tylko dzięki temu znalazł poparcie Partii Centrum startując jako szeregowy kandydat w ostatnich wyborach.
Zaledwie cztery lata milionerowi wystarczyły jednak, by najpierw przejąć władzę w swoim ugrupowaniu, a następnie w całym państwie. Umożliwił mu to fakt, iż wielu Finom po prostu jego kariera i zarobki imponują. Nawet bardziej zdystansowanych jego prywatne doświadczenie przekonało, iż być może nie tylko puste słowa kryją się za obietnicą zwalczenia relatywnie wysokiego jak na Finlandię ponad 8-proc. bezrobocia, stworzenia 200 tys. nowych miejsc pracy w ciągu najbliższej dekady i uproszczenia systemu podatkowego.
Finowie wierzą też, że nowy premier-inżynier z sukcesami w branży IT to szansa na przywrócenie ich państwu odpowiedniego miejsca na globalnej mapie innowatorów i twórców nowych technologii. W ostatnich latach kompleksy Finów wynikające z wyhamowania gospodarki wiązały się bowiem nie tylko z upadkiem tamtejszego przemysłu papierniczego, ale i kłopotami owianych legendą fińskich informatyków. W symbol upadku z symbolu sukcesu zamieniła się nawet marka Nokia, która przestała kojarzyć się na świecie z nowoczesnością i została wchłonięta przez amerykański Microsoft.
Dlaczego to wszystko złe wieści dla... Greków?
Jeżeli nowy fiński rząd uformuje się zgodnie z przewidywaniami, a koalicję stworzą Partia Centrum i Partia Finów, to prawdopodobnie do zera zmaleją szanse na to, by Helsinki poparły jakiekolwiek nowe formy unijnej pomocy dla gigantycznie zadłużonej wciąż Grecji. Eurosceptyczni nacjonaliści przekonują, że wydatki na zadłużonych sojuszników tylko pogarszają sytuację bogatszych państw i stanowczo im się sprzeciwiają. A Sipilä niezbyt się od nich w tej kwestii różni.
Zakładając już reelekcję i utrzymanie władzy nawet na dziesięć lat, nowy premier planuje wpompować w projekt odbudowy konkurencyjności fińskiej gospodarki kilkaset miliardów euro. Przyda mu się więc teraz dosłownie każdy milion. Także te, którymi Finlandia miałaby znowu wyłożyć na greckich bankrutów. W jednym z pierwszych komentarzy po niedzielnym zwycięstwie Juha Sipilä stwierdził więc, że nie przeraża go fakt, iż koalicja z zatwardziałymi eurosceptykami może wywołać pewne problemy na arenie unijnej.