Lech Kaczyński? – odpowiadają pytaniem na pytanie mieszkańcy gruzińskiej stolicy. Uśmiechają się, gestykulują, reakcja prawie zawsze jest żywiołowa. "Good president" i kciuk wyciągnięty w górę. Tak w małym państwie na Kaukazie oceniają naszego byłego prezydenta.
Przede wszystkim ci, którzy dobrze pamiętają wydarzenia z 2008 roku. Wtedy, gdy rosyjskie czołgi były już na przedpolach Tbilisi, Kaczyński, wraz z innymi przywódcami państw Europy Środkowo-Wschodniej, pojawił się na miejskim wiecu.
– Jesteśmy po to, żeby podjąć walkę. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nasi sąsiedzi ze Wschodu pokazali twarz, którą znamy od setek lat. Ci sąsiedzi uważają, że narody wokół nich powinny im podlegać. My mówimy: nie! Ten kraj to Rosja! – te słowa ówczesnego prezydenta Polski siedem lat temu oklaskiwały tłumy.
Gruzini bardzo dobrze je pamiętają i głównie z ich powodu pokochali Kaczyńskiego. Nie ma w tym przesady. O tym, ile odwaga byłego prezydenta z czasów wojny rosyjsko-gruzińskiej znaczy dziś, opowiada Giorgi, 56-letni mieszkaniec Tbilisi. Pytam go stojąc przy ulicy Lecha Kaczyńskiego; w pobliżu pomnika byłego polskiego prezydenta.
Gruzin mówi o jego niebywałym poświęceniu w trudnych dla narodu gruzińskiego chwilach. – To był dobry przyjaciel prezydenta Saakaszwilego, wspierał go w czasie konfliktu z Rosją, byli razem, gdy trwały walki w Cchinwali – przypomina. Nie bez przyczyny wymienia jedno z miast, gdzie siedem lat temu toczono najcięższe boje.
Ówczesny gest poparcia Polski dla Gruzji to dziś dla tutejszych dowód heroizmu i przyjaźni. Nikt nie ma tu takich problemów z oceną Kaczyńskiego, z jakimi zmagają się... jego rodacy.
Właśnie dlatego, jak chyba nigdzie indziej na świecie, witają tu naszych z otwartymi rękoma. Najlepiej wie o tym Mikołaj, 61-letni Polak urodzony w Gruzji, na stałe mieszkający w Tbilisi.
– To był ciężki czas, kiedy polski prezydent przyjechał właśnie tu, by podtrzymać na duchu naród gruziński. Późniejsza katastrofa smoleńska była więc nie tylko tragedią Polaków, ale i Gruzinów – podkreśla mój rozmówca.
Widzi w Kaczyńskim bohatera, ale nie chce oceniać jego prezydentury. Uważa, że "władze przychodzą i odchodzą, a naród zostaje". Woli pamiętać tragicznie zmarłego polskiego prezydenta jako skromnego człowieka odwiedzającego jeden z kościołów w Tbilisi.
Większość starszych mieszkańców, nawet przypadkowo spotkanych na ulicy, na słowo "Kaczyński" z uśmiechem twierdząco kiwa głową. Z młodzieżą jest różnie. Część odmawia komentarza, inni zwyczajnie niewiele wiedzą. Są też i tacy, którzy szczególnie pamiętają chwile żałoby sprzed pięciu lat.
– Przez kilka dni ludzie zbierali się, stali w milczeniu, składali kwiaty przed gmachem parlamentu. Te dni były dniami pamięci o waszym prezydencie – mówi Keti, 26-latka z Kutaisi. – Gruzini go kochają. To był bardzo dobry człowiek, nasz przyjaciel – podkreśla odnosząc się do przywódcy, który w 2008 roku płomiennie przemawiał w Tbilisi.
Gdy podczas uczt przychodzi czas na wzniesienie toastu, pije się właśnie za przyjaciół. Lech Kaczyński jest wtedy na ustach wielu.