Polityka społeczna w Skandynawii uderza w emigrantów z Polski. Tylko w zeszłym roku w Norwegii 27 razy odebrano polskim rodzinom dzieci. Barnevernet, czyli Norweski Urząd Ochrony Praw Dziecka – na dźwięk tych słów rodziców przechodzą ciarki. Tej instytucji wystarczy byle pretekst, by odebrać dziecko: smutna mina malucha, niewielkie zadrapanie, siniak po upadku z huśtawki. Czy na pewno? A może Polacy w Norwegii zapominają, że tam reguły gry ustala norweskie prawo.
Problemem są nie tylko różnice kulturowe między Polakami a Norwegami i odmienne podejście do wychowania dzieci. Nie od dzisiaj wiadomo, że polskie metody wychowawcze są odległe od norweskiego podejścia do tematu. Polak, który podejmuje decyzję o przeprowadzce z rodziną do obcego kraju, na pewno chce wiedzieć, co go czeka. Ministerstwo Spraw Zagranicznych, sporządziło krótką informację, na ten temat – jest łatwa do znalezienia a jej autorzy nie owijają w bawełnę. MSZ uczula Polaków wybierających się do Norwegii, że rozbieżności w metodach wychowawczych, mogą być źródłem poważnych kłopotów, a swoje postępowanie należy dostosować do norweskich warunków.
Norwegia – tam dziecko nie ma prawa płakać
"Norweskie realia w zakresie prawa do opieki nad małoletnimi znacząco odbiegają od realiów polskich, a standardy wychowania dzieci różnią się od standardów wyniesionych z Polski. Wiele zachowań w relacjach między rodzicami a dziećmi, prawnie i kulturowo dopuszczalnych w Polsce, w Norwegii może zostać potraktowane jako naruszenie praw dziecka skutkujące surowymi konsekwencjami – czytamy na stronie MSZ poświęconej Norwegii.
Polacy decydujący się na przeprowadzkę do skandynawskiego państwa, często nie biorą jednak poprawki na rozdźwięk w między realiami panującymi w Polsce i Norwegii, a ostrzeżenia puszczają mimo uszu. – Aby zapobiegać niepożądanym sytuacjom bardzo ważne jest, aby rodzicie wyjeżdżający z dziećmi za granicę mieli pełną świadomość, że przebywając na terytorium obcego państwa, podlegają jego prawu - podkreśla Biuro Prasowe Rzecznika Praw Dziecka w rozmowie z naTemat.
W poprzednich latach, Polakom również odbierano dzieci w Norwegii, ale ze zjawiskiem na taką skalę mamy do czynienia po raz pierwszy. Norweskie portale dla Polaków kipią z oburzenia, a norweski Urząd Ochrony Praw Dziecka nie należy do instytucji, które Polacy darzą sympatią. Większość rodaków zamieszkujących Norwegię jest przekonana, że Barnevernet działa celowo na ich szkodę.
Marek Michalak, Rzecznik Praw Dziecka uważa, że ferowanie szybkich wyroków, bez zapoznania się ze szczegółami każdego przypadku, naraża nas na zbytnie uproszczenia.
- Musimy pamiętać o tym, że nie wszystkie zgłaszane przez Polaków mieszkających w Norwegii sprawy dotyczące odebrania dziecka, muszą być nadużyciem norweskich służb, czego oczywiście nie wykluczam. Znam niejednoznaczne przypadki. Bezpośrednio jednak nie mam możliwości zbadania takich sytuacji, nawet korzystając z pomocy tamtejszego Rzecznika Praw Dziecka, gdyż posiada on zupełnie inne instrumentarium prawne niż RPD w Polsce. Ważne jest aby rodzice byli odpowiednio przygotowani do wyjazdu i mieli świadomość, jakie przepisy prawa tam obowiązują. Wyjeżdżając do jakiegoś kraju, musimy zdawać sobie sprawę z konsekwencji naszej decyzji, również tych prawnych. Niestety poza granicami Polski mamy bardzo ograniczone możliwości interwencyjne i zdani często jesteśmy na uwarunkowania danego kraju - powiedział naTemat rzecznik.
Wśród zachowań, które w Polsce uchodzą za normalne, a w Skandynawii mogą zostać źle odebrane wymienia się m.in. krzyk czy płacz, czyli czynności, które u dzieci nie są rodzajem ewenementu, a do któregoś roku życia, stanowią nawet pewną regułę.
Odmienne podejście samo w sobie jeszcze nie prowadzi jednak do tragedii. Dopiero w połączeniu z samowolką skandynawskich urzędników, którzy nawet z błahej przyczyny sięgają po radykalne rozwiązania, jest zdaniem Polaków na emigracji w Norwegii, przyczyną dramatu wielu rodzin.
Barnevernet - instytucja chroniąca dzieci czy bezwzględni urzędnicy?
Barnevernet to instytucja publiczna, której celem jest pomoc w zapewnieniu dzieciom i młodzieży bezpiecznego dzieciństwa i rozwoju. Głównym zadaniem Barnevernet jest przyjście w odpowiednim momencie z niezbędną pomocą dzieciom, żyjącym w warunkach mogących stanowić zagrożenie dla ich zdrowia lub rozwoju oraz zapewnienie im opieki.
Opis urzędu na oficjalnej stronie Norwegii w Polsce nie wzbudza podejrzeń. Tak samo jak dalszy opis działalności Barnevernet. W jednym z podpunktów możemy się np. dowiedzieć, że "zanim służby Barnevernet przekażą sprawę o przejęcie opieki do Fylkesnemnda (komisję ds. opieki nad dzieckiem i spraw socjalnych na poziomie danego regionu) dokładnie badają sytuację dziecka i sprawdzają, jak rodzina wywiązuje się z opieki. Badaniom tym często towarzyszą raporty psychologów dziecięcych. Również rodzice mają prawo zaangażować własnych ekspertów w celu zbadania i oceny sytuacji dziecka.
Polacy w Norwegii od dawna uważają inaczej – ich zdaniem, Barnevernet to instytucja, która w każdym momencie może zapukać do ich drzwi i na podstawie wyssanych z palca zarzutów i odebrać im dziecko. Historia, która spotkała Katarzynę Szyżykowską i jej męża, nie jest wyjątkiem.
Rosnąca liczba podobnych historii zgłaszanych do polskich władz konsularnych w Oslo, paradoksalnie, może być dobrym symptomem i oznaczać, że Polacy wiedzą, gdzie mają zgłosić się po pomoc, jeśli znajdą się w podobnej sytuacji. Takie tłumaczenie w swoim liście do Rzecznika Spraw Dziecka w sprawie norweskich rodzin forsował Jarosław Łasiński, zastępca dyrektora Departamentu Konsularnego. – Ten statystyczny wzrost, w opinii Departamentu Konsularnego, może odzwierciedlać wzrost zaufania obywateli polskich wobec działań służby konsularnej, do której coraz częściej zgłaszają oni swoje problemy – pisał.
Według wiedzy Departamentu, większość interwencji norweskie służby podejmowały z powodu zaniedbywania dzieci, przemocy domowej i alkoholizmu rodziców. Nie oznacza to wcale ani nie umniejsza dramatu rodzin, którym być może niesprawiedliwie i brutalnie odebrano dzieci. Oznacza to tylko tyle, że ostrożność,wyważona ocena i szukanie sensownych rozwiązań, mogą zdziałać więcej cudów niż podnoszenie larum i wmawianie, że Norwegia zasadza się na polskie dzieci.
Katarzyna Szyżykowska, Polka mieszkająca w Norwegii
Mieszkaliśmy z mężem Sebastianem w Norwegii od 9 lat, nasze dzieci się tu urodziły. Nigdy nie mieliśmy do czynienia z Barnevernet, czyste konto, nic, żadnego zgłoszenia nas. Mieliśmy wyłącznie dobre referencje od właścicieli mieszkań, sąsiadów oraz z pracy.(...)Rzekomo zauważono w szkole u córki małą rankę na czole, była to prawda, bo przy zabawie na sofie młodszy brat upuścił na córkę zabawkę, co zostawiło zadrapanie. Oskarżono nas o przemoc i od razu próbowaliśmy wyjaśniać pochodzenie ranki, ale wszystko to na nic. Rzekomo córka mówiła, że rodzice ją biją już od czterech lat, mama 49 razy, a tata 50 razy, chociaż żadne przedszkola, lekarze i poprzednia szkoła nic nie zauważyli. (..)Kiedy wróciliśmy do pustego domu, gdzie babcia oznajmiła, że wyrwano jej małego wnuczka, a naszego synka z wózka i wsadzono do radiowozu, gdzie czekała już siostra i odjechano. Czytaj więcej