– Ani pani, ani mama, nie przeżyjecie, bo jesteście grube – usłyszała od lekarza Agnieszka Czerwińska. Dopiero śmierć matki sprawiła, że modelka XXL i właścicielka agencji zdecydowała się przestać żyć w kłamstwie, jakim była akceptacja dla swojej otyłości. – Kompletnie nie wierzę, że można być szczęśliwym będąc otyłym – mówi naTemat po tym, jak ze 125 kg schudła o 65 kg.
Przekonywałaś wszystkich, że "duże jest piękne", a dziś dowiadujemy się, że to była nieprawda. Dlaczego to robiłaś?
Agnieszka Czerwińska: Osoba otyła próbuje się pogodzić ze swoim stanem i za wszelką cenę stara się tę otyłość wytłumaczyć. Mówi, że wszystko jest ok, że można tak żyć i jest super. Ja też tak to sobie tłumaczyłam, a przy okazji innym.
Kiedy stwierdziłaś "dość życia w kłamstwie"?
Gdy spróbowałam żyć inaczej. Zobaczyłam, że mogę być "normalna", szczupła i że to jest dopiero życie. Nieobciążone kilogramami, wytykaniem palcami, ciągłymi problemami ze zdrowiem. Żadna kobieta nie mówi na przykład o tym, że jak jest lato i idzie ulicą, to obcierają jej się nogi i musi stosować różne triki, aby nie bolało. Czy to jest fajne? Nie, to nie jest fajne. Wychodząc z otyłości właśnie to zrozumiałam, a moje dotychczasowe słowa były hipokryzją.
Czy wierzyłaś w to, że "duże jest piękne" i mówiłaś to z przekonaniem, czy była to metoda na zaklinanie rzeczywistości?
Okłamywałam siebie. Do godziny 20.00 miałam na sobie maskę. Używałam jej w czasie spotkań ze znajomymi, ze współpracownikami. Musiałam się uśmiechać i mieć na tyle dużo dystansu do siebie, aby umieć się odnaleźć, gdy ktoś obrzucał mnie niewybrednym komentarzem.
A po 20:00?
Ściągałam tą maskę i przestawałam się okłamywać. Kiedy zmywałam makijaż i w odbiciu lustra pojawiała się "ta Agnieszka", przypominałam sobie te wszystkie komentarze, że coś mnie bolało, że musiałam jechać windą na drugie, bo wstydziłam się, że ktoś zobaczy lejący się ze mnie pot. Wychodziła ze mnie prawda i jak napisałam w swojej książce, tylko moja poduszka wiedziała, ile łez wylałam przez swoją otyłość. Do godziny 20.00 moje życie było grą, przed widownią i samą sobą.
Co było momentem przełomowym?
Kropką nad i była śmierć mojej mamy. Była bardzo otyłą osobą, bardzo... Ważyła 140 kg przy wzroście metr pięćdziesiąt. Przez otyłość, która towarzyszyła jej przez całe życie, doprowadziła się do bardzo poważnego stanu. Miała nowotwory, niewydolność nerek i wiele innych schorzeń. Kiedy mama odchodziła w wielkich cierpieniach, ostatnie dni spędziłam z nią przy łóżku. Powiedziała do mnie wtedy: Dziecko, zrób coś ze sobą, bo jesteś jeszcze młoda i masz przed sobą całe życie.
Mama przeszła w tym czasie resekcję żołądka. Po ośmiu godzinach z sali operacyjnej wyszedł zmęczony lekarz. Zapytałam go: panie doktorze, czy mama przeżyje? Popatrzył wtedy na mnie z pewną "nienawiścią" w oczach i powiedział: "Ani pani, ani mama nie przeżyjecie, bo jesteście grube". Proszę sobie wyobrazić, że coś stanie się pani na ulicy. Kilku rosłych chłopa nie jest w stanie pani przenieść na nosze. Bardzo dotknęły mnie te słowa i pomyślałam, że inni patrzą na mnie jak na worek tłuszczu, z którym jest problem, a nie jak na kobietę. Musiałam coś z tym zrobić.
Co?
Zaczęłam ograniczać jedzenie, poszłam na siłownię... Zwróciłam się o pomoc do specjalistów. Dopiero śmierć mojej mamy tąpnęła mną na tyle mocno, że nie warto tak żyć. W głowie pojawiały się myśli, że się nie da. Ale walczyłam z tym i mówiła sobie, że się da.
To, co mówisz i piszesz w swojej książce "Śmierć grubej Berty" nie jest poprawne politycznie. Osoby otyłe boją się takich osób i atakują je. Przełamujesz tabu.
Polacy bywają skrajnie nietolerancyjni, z czym spotykałam się głównie będąc otyłą. Któregoś razu, gdy wracałam z telewizji, podszedł do mnie mężczyzna, który oglądał program. Opluł mnie i powiedział: ty gruba świnio, widziałem cię. I to działa w dwie strony, o czym przekonuję się teraz. Ale wiem jedno. Jeśli ktoś nie chce się odchudzać, bo nie ma w sobie takiej siły, to nikt i nic nie jest w stanie go zmotywować do tego, by coś ze sobą zrobił. Trzeba upaść na dno i to poczuć. Obżarstwo jest nałogiem i to gorszym, niż alkoholizm, seksoholizm czy narkotyki. Bo jeść trzeba.
Ale wiele osób otyłych nie postrzega swojej wagi jako problem, podobnie jak alkoholik czy seksoholik. Te osoby często przekonują, że lubią siebie i nie chcą nic zmieniać.
Jeżeli nie polubimy siebie, to nie będziemy chcieli zmian. Człowiek, który nie lubi siebie, wpada w depresję i myśli o śmierci. Musimy siebie zaakceptować, ale nie do takiego stopnia, by popaść w samouwielbienie. Często słyszę od tych osób, że nie muszą nic ze sobą robić. Co chwila widać nowe akcje społeczne z otyłymi dziewczynami, które chcą zmieniać świat. Mówią, że chcą "żyć" itd.
Hejtują Cię?
Kiedyś dostawałam setki wiadomości z pytaniami "jak schudnąć". A teraz, po tych wszystkich kampaniach dostaję maile o treści: po co się odchudzać, życie jest krótkie, po co pani tak miesza w głowie i każe nam ćwiczyć. Ci ludzie nie zdają sobie sprawy, że wygląd to jedna rzecz, a druga to zdrowie.
Osoby otyłe bardzo mnie atakują. Niemal kamieniami we mnie rzucają. Czytam mnóstwo obelg pod swoim adresem na forach, albo dostaję listy do domu. Ludzie podchodzą też do mnie na ulicy i przekonują, że się mylę i nie pozwalam "grubasom" normalnie żyć. Ale ja uważam, że nie robię nic złego. Wiele osób przekonało się już, że mam rację, zaczęło się zmieniać. Poszli na diety, utrzymują ze mną stały kontakt. Dopiero po przeczytaniu mojej książki zrozumieli, że tak akceptacja jest picem na wodę.
Niektórzy bezwarunkowo akceptują się i nie chcą nic zmieniać, choć by mogli. Trzeba jednak pamiętać, że u części osób otyłość wynika z choroby. Według różnych danych, jest to mniej więcej 5 proc. Mam jednak wrażenie, że 99 proc. otyłych twierdzi, że w ich przypadku przyczyną jest właśnie choroba.
Ja też mówiłam, że jestem chora. Otyłość nie bierze się z powietrza.
Sama w sobie jest chorobą.
Oczywiście, nie mówimy o nadwadze, którą ma 60 czy 70 proc. społeczeństwa, tylko o śmiertelnej chorobie. A choroba jest czymś, co należy leczyć, a nie ubierać w ładny papierek, aby wyszedł z tego cukierek. Moim zdaniem, jeżeli ktoś jest faktycznie chory, a dotyczy to 5 proc. osób, to dobry lekarz jest w stanie w dużej mierze pomóc. Lekarz potrafią wyprowadzić takie osoby i tu nie ma co się zasłaniać chorobą, bo ja też to robiłam. Te choroby rzeczywiście u mnie występowały, ale dlatego, że byłam otyła.
O swojej otyłości pisze coraz więcej otyłych blogerek. Czy twoim zdaniem one pomagają, bo pokazują osobie z nadwagą, że są też inni i potrafią cieszyć się życiem, czy wręcz przeciwnie – piszą o problemie jako o czymś normalnym?
Akceptacja otyłości bardzo miesza w głowach. Lubię blogerki, które nie piszą "jestem gruba, jestem piękna", tylko pokazują jak się ubrać, jak coś zamaskować, ale robią to w taki sposób, że nie wychodzi z tego promocja otyłości. Ale jeżeli czytam teksty typu: "Ludzie, zaakceptujcie mnie, zrozumcie, chcę taka być", to niestety piorą innym kobietom mózgi. Dostaję mnóstwo wiadomości od internautów, którzy wskazują te osoby jako wzór. Bo znalazły sobie miejsce w sieci, zgromadziły spore grono czytelników, a aspekt zdrowotny kompletnie w tym zanika. Moda jest dla wszystkich, ale to nie powinno wyglądać tak: jestem gruba, jestem piękna i tak ma być.
Krytykujesz głośno otyłość, a jednocześnie wciąż prowadzisz agencję modelek XXL Nobodys Perfect. Jak twoja metamorfoza wpływa na biznes?
Media w Polsce nieco pomieszały ludziom w głowach. Na całym świecie w profesjonalnych agencjach plus size zatrudnia się osoby w rozmiarze od 40 do 44. To rozmiary kobiety, które widzimy na ulicach. One nie są otyłe. Mają trochę nadwagi, są też często wyższe, również wysportowane. To nie są pokazywane w mediach blogerki, które nie ćwiczą. Pracuje u nas kilka dziewczyn, które są duże. Ale tylko dlatego, że różne firmy zgłaszają się do nas i mówią, że potrzebują do sukien ślubnych modelkę w rozmiarze 50. Ale ta modelka nie idzie i nie mówi: patrzcie, jestem gruba i jest super. Ona dostaje pieniądze za udostępnianie swojej twarzy i reklamuje sukienkę. Nasze dziewczyny wiedzą, że muszą dbać o siebie, bo upomina się o nie zagranica. Rynek w Polsce nie istnieje.
Czy byłaś szczęśliwa, będąc otyłą?
Nie wierzę, że można być naprawdę szczęśliwą osobą. Szczególnie kobiety bombardują mnie mailami i usiłują mnie przekonać, że są szczęśliwe. Ale ja im nie wierzę, naprawdę im nie wierzę. Pomijając aspekt wyglądu. Jak można być szczęśliwym z zatartymi udami? Jak można być szczęśliwym, gdy przechodzi się kilka metrów i dostaje zadyszki?Już nie mówię o wchodzeniu po schodach. O bieganiu to ja kiedyś mogłam marzyć, a teraz biegam po 10 kilometrów. Prowadzę inne życie, jestem inną osobą. Kompletnie nie wierzę, że można być szczęśliwym będąc otyłym i będę to powtarzała. Wiem, że będę za te słowa obrywała, ale moje doświadczenie podpowiada mi, że nie da się być szczęśliwym i otyłym.
Co na co dzień sprawiało, że nie mogłaś być szczęśliwa?
Na przykład gdy jechałam pociągiem bez przedziałów, gdzie obok siebie były dwa miejsca. Zajmowałam całe swoje i jeszcze połowę siedzenia sąsiada. Ten pasażer nie miał miejsca dla siebie, przez co ja czułam się fatalnie, a ta osoba jeszcze gorzej, bo nie wie, czy ma mi coś powiedzieć, czy się przemęczyć.
Zawsze lubiłam sportowe samochody i marzyłam, aby taki mieć. Chciałam kiedyś wsiąść do auta mojej znajomej, ale się nie zmieściłam. Była to dla mnie taka kompromitacja... Mówiła: zmieścisz się, to niziutki samochodzik... A ja w ogóle nie mogłam do niego wejść.
Inna historia miała miejsce w hotelu. Kabina prysznicowa była tak mała, że nie mogłam z niego skorzystać. To są drobiazgi, które się zapamiętuje.
Co byś powiedziała sama sobie, gdybyś spotkała się dziesięć lat temu?
Podejrzewam, że gdybym sobie powiedziała: weź się do roboty, to efekt byłby odwrotny. Niestety, mam taki charakter, że działam przekornie. Wiele osób mi mówiło, abym schudła. Lekarze, znajomi. Przyjaciel który prowadzi agencję z modelkami mawiał: Czerwiński! Schudnij, proszę cię! Patrzyłam na niego i mówiłam: Jesteś gejem, lubisz takie kobiety, odczep się. Sama musiałam pójść do tego punktu i to jedyna metoda.
Często wracasz do tych czasów? Oglądasz zdjęcia "Agnieszki grubaski"?
Zdjęcia z tamtych czasów wiszą u mnie na ścianie. Psychika grubasa zostaje. Patrząc w lustro, dalej mam o sobie zaniżone mniemanie. Ale patrzę na nie bardziej artystycznie i niektóre są naprawdę fantastyczne, bo wylewająca się, duża kobieta to muza dla artystów. Na mojej lodówce wisi zdjęcie, gdy jestem naga w liściach. Jestem tam bardzo duża... Osoby takie jak ja miewają chwile kompulsywnego jedzenia. Kiedy chcę otworzyć lodówkę i jeść, patrzę wtedy na to zdjęcie i mówię: o nie, dziś już pani dziękujemy.
Osoby, które czytają ten wywiad powiedzą, że nie tędy droga. Że trzeba zmieniać świat, edukować społeczeństwo, aby było bardziej tolerancyjne, bo to również poważny problem Polaków. To dobra droga, czy lepiej spróbować zmienić siebie?
Mam taką teorię, że kształtują nas nawyki z dzieciństwa. Jeśli dziecko jest nauczone, że będzie wytykało odmienność, to nie zmieni tego żadna kampania. Ja bym chciała, aby w szkołach obok wychowania seksualnego były zajęcia ze zdrowego odżywiania, akceptacji inności. Ale uczące nie bezgranicznej poprawności politycznej, tylko empatycznego spojrzenia i wyciągania do nich ręki.
Chciałabym, aby te kampanie nie krzyczały: Jestem gruba, jestem piękna, bo one mieszają w głowach. Nikt mi nie powie, że jest inaczej. Moja znajoma jest właśnie na diecie i przechodzi kryzys. Któraś z tych kampanii wbiła jej się do głowy, w momencie gdy ma dosyć. Ona teraz wysyła do mnie te materiały i mówi: zobacz, te babki są jeszcze grubsze ode mnie! Myśli, że nie jest z nią tak źle, że ma czas i wszystko jest w zasadzie w porządku.
Zastanawiam się, co możemy zrobić, aby pomóc otyłym. Po rozmowie z Tobą stwierdzam, że niewiele. Że każdy samemu musi się "przewrócić", aby się nauczyć.
Traktujmy otyłość jako chorobę i uzależnienie od jedzenia. A to takie samo uzależnienie jak od alkoholu. Trzeba spaść na dno, aby to poczuć. Można się z tego podnieść i wszystko może się udać. Ale niestety trzeba najpierw upaść.