Kiedy podejmował najtrudniejszą decyzję w swoim życiu, jego najbliżsi już nie żyli, a setki tysięcy rodaków ginęło masowo w obozach zagłady. Dlatego bezsilny polski Żyd, z dala od rodzinnej Warszawy, odebrał sobie życie. W akcie niezgody na ludzkie okrucieństwo oraz niedowiarstwo i krótkowzroczność możnych tamtego świata.
12 maja 1943 roku, gdy Szmul Zygielbojm - przebywający w Londynie członek Rady Narodowej RP na Uchodźstwie oraz żydowskiej partii Bund, a także były działacz warszawskiego Judenratu, pożegnał się ze światem, kończył się heroiczny zryw Żydów w stołecznym getcie. Mimo to zachodni przywódcy ciągle nie dowierzali, że Niemcy planowo eksterminują jeden z narodów.
Spotkanie z Karskim
Zanim jednak 48-letni działacz emigracyjny zdecydował o odebraniu sobie życia, bezskutecznie zabiegał o poprawę losu mordowanych Żydów. Niektórzy brali go nawet za szaleńca. Ale Zygielbojm nic sobie z tego nie robił, ważny był efekt, nie zaś metody, jakimi próbował otworzyć światu oczy. Wspierał go w tych wysiłkach polski emisariusz i kurier Jan Karski. Ten sam, który w listopadzie 1942 roku przybył na brytyjską ziemię z misją Polskiego Państwa Podziemnego.
Karski wyprawił się na Zachód z różnych powodów, a jednym z celów było przekazanie informacji uzyskanych od przedstawicieli żydowskich środowisk, z którymi spotkał się jeszcze w okupowanej Warszawie. Polski emisariusz obiecał, że przekaże żydowskim działaczom na Zachodzie apel o podjęcie bardziej zdecydowanych kroków w celu wywołania międzynarodowej reakcji na Zagładę.
"Ten świat oszalał!"
- Niech pan im powie, żeby udali się do wszystkich ważniejszych angielskich i amerykańskich urzędów i instytucji (...). Niech odmawiają jedzenia i picia, niech konają na oczach świata powolną śmiercią. Niech umrą. To może wstrząsnąć sumieniem świata - mówił Karskiemu działacz żydowskiego Bundu Leon Feiner.
Gdy dokładnie te same słowa Zygielbojm usłyszał z ust polskiego kuriera Zygielbojm, nie krył oburzenia. Jak wspominał Karski, żydowski działacz "szarpnął się jak oparzony", chwycił się za głowę, histerycznie biegał po pokoju krzycząc "Ten świat oszalał!".
- To niemożliwe (...). Pan wie, co by się stało. Zawołaliby po prostu dwóch policjantów i kazali im wyrzucić mnie za drzwi. Czy pan sądzi, że pozwoliliby mi umierać powolną, przewlekłą śmiercią? - pytał z niedowierzaniem działacz Rady Narodowej w Londynie. Był przekonany, że Zachód nigdy nie zgodzi się na taką demonstrację. Pod koniec spotkania - wspominał emisariusz - Zygielbojm sprawiał wrażenie bardzo zmęczonego, "oczy wychodziły mu niemal z orbit, policzek drgał coraz częściej".
Hiobowa wieść z Warszawy
Karski zapamiętał nie tylko zdenerwowanie rozmówcy, ale także głębokie przygnębienie i chęć współcierpienia z Żydami, ginącymi za murami getta. - Uczynię wszystko, co w mojej mocy, by im pomóc. Wszystko! Zrobię wszystko, czego żądają, jeżeli tylko będę miał możność - obiecał Zygielbojm.
Nie minęło pół roku, gdy wieść o tym, że 19 kwietnia 1943 roku warszawscy Żydzi stanęli do nierównej walki z Niemcami, stała się przysłowiowym gwoździem do trumny Zygielbojma. O tym, że powstanie było z góry skazane na niepowodzenie, wiedział chyba każdy, także on. Czarę goryczy przelała wiadomość o śmierci żony i 16-letniego syna - oboje przebywali w okupowanym kraju.
Działacz Bundu był załamany, chciał zwrócić uwagę na los Żydów poprzez głodówkę, ale ostatecznie zarzucił ten pomysł. Nie widział już dla siebie ratunku...
"Milczeć nie mogę"
W czasie gdy rozgrywał się ostatni akt tragedii warszawskich Żydów, popełnił samobójstwo. Pozostawił po sobie pożegnalny list, w którym tłumaczył, że składa w ofierze swoje życie, które należy do narodu żydowskiego w Polsce. - Milczeć nie mogę i żyć nie mogę, gdy giną resztki ludu żydowskiego w Polsce, którego reprezentantem jestem - tłumaczył.
Poświęcenie Zygielbojma nie zostało zapomniane. Jak mówił Marek Edelman, jego rodak "walczył o świat szczęśliwych ludzi, o świat równy dla wszystkich i dobry dla wszystkich". Ale wtedy, w latach 1939-1945, była to wizja zupełnie nieprawdopodobna.
Na pierwszy rzut oka Zygelbojm reprezentował typ, z którym często spotykałem się wśród żydowskich przywódców. Miał twarde, podejrzliwe spojrzenie proletariusza, self-made mana, który nie da się wziąć na lep pięknych słówek i wszędzie węszy fałsz.
Szmul Zygielbojm, pożegnalny list, 11 V 1943
Moi towarzysze w getcie warszawskim polegli z bronią w ręku w ostatnim bohaterskim boju. Nie było mi sądzonym zginąć tak jak oni, razem z nimi. Ale należę do nich i do ich grobów masowych. Śmiercią swoją pragnę wyrazić najsilniejszy protest przeciw bierności, z którą świat przygląda się i dopuszcza do zagłady ludu żydowskiego.
ADAM PRAGIER, "ŚMIERĆ ZYGIELBOJMA"
Śmierć Zygielbojma nie była aktem jałowej rozpaczy. Była raczej czymś podobnym do harakiri. Samuraj japoński, gdy nie zdołał spełnić rozkazu cesarza czy sprostać obowiązkowi, który na siebie wziął, zadawał sobie śmierć w sposób starożytnym obrzędem przewidziany. Tak tylko „ratował twarz”, czyli ocalał honor.