Dzień dobry, chcę tu pracować! Najlepszy sposób na to żeby nie znaleźć pracy i zyskać etykietkę wariata.
Bartosz Świderski
20 maja 2015, 16:35·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 20 maja 2015, 16:35
Rozesłałeś setki CV, a telefon nadal milczy – co wtedy robić? Gdy rośnie desperacja, chwytamy się każdego pomysłu, aby w końcu znaleźć pracę. Czy zgodnie ze starą zasadą naprawdę warto wchodzić oknem, gdy wyrzucają cię drzwiami?
Reklama.
Wziąłem plik życiorysów i ruszyłem do potencjalnych pracodawców, żeby osobiście z nimi porozmawiać i przekonać, że jestem tym kandydatem, którego szukają. Okazało się, że to był błąd. Lepiej zaufać dobrej firmie HR, wysłać do niej dokumenty, bo wtedy masz pewność że Twoje CV nie zginie.
Witajcie w korpoświecie
Zacząłem od korporacji, wybrałem pewną instytucję z branży finansowej. Według wszystkich znaków na niebie i ziemi gospodarka rozwija się, więc sektor finansowy zaczyna prowadzić rekrutacje, zwłaszcza w dziedzinie reklamy i promocji.
Nie zaczęło się najlepiej, bo w „Mordorze na Domaniewskiej”, czyli warszawskim zagłębiu korporacji, trudno tak od razu znaleźć poszukiwany budynek. Niemal bliźniacze biurowce stoją jeden przy drugi, a ich numeracja nie zawsze jest logiczna. W końcu odnalazłem ten którego szukałem, jednak moja radość nie trwała długo. Kiedy wszedłem do środka, drogę zagrodziły mi bramki otwierane na kartę magnetyczną oraz siedząca za biurkiem recepcji młoda dziewczyna, która pilnowała żeby nikt obcy się nie kręcił po biurowcu.
– W czym mogę panu pomóc? – spytała widząc, że rozglądam się trochę niepewnie.
- Przyszedłem złożyć CV – oświadczyłem wymieniając nazwę korporacji. – Chciałbym porozmawiać z kimś z działu HR.
Przez twarz dziewczyny przemknęło ni to zdziwienie, ni to ironiczny uśmieszek. Nie powiedziała jednak ani słowa, tylko zaczęła przeglądać spis telefonów. Znalezienie odpowiedniego numeru zajęło jej chwilę, najwyraźniej niezbyt często ktoś wpada na pomysł żeby przyjść z własnym życiorysem i listem motywacyjnym do działu HR.
Recepcjonistka podniosła słuchawkę i zadzwoniła do „mojej” firmy.
- Przyszedł jakiś pan i mówi, że chce tu pracować – streściła krótko sytuację. Po drugiej stronie słuchawki, ktoś zaczął udzielać instrukcji jak postąpić z takim namolnym petentem jak ja.
- Mam przekazać panu, żeby zajrzał pan na stronę internetową firmy i wysłał CV za pomocą odpowiedniego formularza. Adres witryny mogę panu zapisać, jeśli pan jej wcześniej nie przeglądał – oświadczyła recepcjonistka.
Nie dałem za wygraną i poprosiłem o możliwość porozmawiania z kimś z działu HR. Nie dałem dziewczynie czasu na zastanowienie, wyciągnąłem rękę po słuchawkę i jednocześnie popatrzyłem na nią w ten sposób, że kot ze Shreka mógłby uczyć się ode mnie jak wzbudzać litość i współczucie u rozmówcy.
- Pan mówi, że skoro tu jest to chciałby przekazać CV. Porozmawia pani z nim? – zapytała dziewczyna. Ton jej głosu musiał zadziałać na rozmówcę, bo już po chwili miałem słuchawkę w rękach. Przez kilka minut przekonywałem osobę z działu HR, żeby w końcu chciała się spotkać. Udało się! Ale to był ostatni sukces tego dnia.
Do hallu zeszła młoda dziewczyna, pewnie ze dwa trzy lata po studiach. Chyba zdziwiła się widząc osobę starsza od siebie o jakieś 10 – 15 lat, ubraną w niezły garnitur.
- Bo ludzie, którzy przychodzą są raczej labilni emocjonalnie – tłumaczyła się biorąc CV.
– Sporo tych świrów się pojawia? – zapytałem. Nie odpowiedziała, tylko przeglądała moje doświadczenie zawodowe. Może nawet spodobał się jej przebieg mojej kariery, ale wielkich nadziei nie robiła. – W tej chwili nie prowadzimy żadnych procesów rekrutacyjnych, jak tylko będzie jakiś projekt związany z marketingiem i PR zadzwonimy – obiecała. Chwyciła CV i szybko wróciła za bramkę zostawiając mnie samego w hallu.
Kolejne próby kończyły się podobnymi rezultatami. Cerber w portierni skutecznie uniemożliwiał dotarcie do działu HR. Czasem udawało się nakłonić kogoś żeby zszedł do mnie. Częściej jednak słyszałem prośbę o „przesłanie dokumentów drogą elektroniczną”.
Budżetówka, czyli inny świat
Tym razem wcieliłem się w absolwenta pedagogiki. Według danych statystycznych tego rodzaju kierunki studiów wypuszczają najwięcej potencjalnych bezrobotnych. Chciałem sprawdzić, czy rzeczywiście jest tak źle, a przy okazji zobaczyć czy w szkołach coś się zmieniło. Kiedy byłem uczniem, sekretarek bałem się chyba bardziej niż nauczycieli, czy dyrektora. Pewnie instynktownie czułem, że to one mają realną władzę.
W pierwszych trzech odwiedzonych szkołach, już w momencie gdy stawałem w progu gabinetu, panie stanowczo oświadczały że nie ma sensu składać CV, bo mają pełną obsadę i jest mała szansa żeby cokolwiek się zwolniło. W dwóch kolejnych odwiedzonych placówkach, sekretarki wzięły CV, ale i one podkreślały, że na etat nie ma co liczyć. W szóstej i ostatniej szkole po raz pierwszy usłyszałem przy końcu rozmowy życzenia powodzenia, a także życzliwą radę. Sekretarka zaproponowała żebym zwrócił się z propozycją współpracy do jednej z organizacji pozarządowych zajmujących się trudnymi dziećmi. Podobno właśnie dostała grant i szukała współpracowników do projektu. Dostałem nawet telefon do osoby z zarządu. To był jedyny naprawdę miły gest z jakim spotkałem się w trakcie tego eksperymentu.
MiŚie całkiem dostępne, ale co z tego?
Skoro nie udało się w korpo i w budżetówce, to może chociaż małe lub średnie przedsiębiorstwa opłaca się atakować swoimi ofertami w ten sposób? W sklepach, pubach praca była. Nikt nawet nie zaglądał do mojego CV. Tylko nie po to studiowałem, żeby podawać ludziom talerze za część minimalnej pensji i tipy.
W mniejszych firmach, chyba ciągle jeszcze odczuwają skutki kryzysu i wolą nie zwiększać zatrudnienia. Praktycznie w każdej z nich miałem okazje porozmawiać z kimś z szefostwa. Nikt nie bronił dostępu do właścicieli, czasem trzeba było najwyżej poczekać żeby skończyli umówione wcześniej spotkanie lub rozmowę telefoniczną. Rozmowy były miłe, często przy kawie lub herbacie. Ale kończyły się tradycyjnym „proszę zostawić CV i kontakt, zadzwonimy jak tylko będziemy zatrudniać”. Może rzeczywiście trzeba trochę poczekać, podobno polscy mali i średni przedsiębiorcy zaczynają tworzyć nowe miejsca pracy, gdy mamy wzrost gospodarczy na poziomie 3,5 proc PKB. Ten wskaźnik pewnie osiągniemy w tym roku.
Wydrukowanie kilkunastu CV kosztowały mnie kilka złotych, za to czas poświęcony na wędrówkę po mieście to dużo większa strata. Po kilku dniach chodzenia od drzwi do drzwi jestem pewien, że lepszym rozwiązaniem byłoby wysłanie kompletu dokumentów do profesjonalnej firmy rekrutacyjnej. Zawodowi rekruterzy zdecydowanie lepiej i skuteczniej zajmą się znalezieniem pracy dla osoby, która jej szuka.