Wielki piękny dom, minimalizm, idealny ład, równo przycięty trawnik i smutna samotna kobieta w perfekcyjnie białej bluzce. Ma już wszystko, poza słodkim, rozkosznym bobasem, który został wymieniony na równi z nowym mieszkaniem i wycieczką do Tokio. Modelowy wyciskacz łez, prawdziwy straszak dla niebrzemiennych. Po obejrzeniu materiału każda bezdzietna kobieta zacznie nerwowo szukać dawcy nasienia.
"Zrobiłam karierę, kupiłam mieszkanie, poleciałam do Tokio, tylko nie miała czasu na dziecko" – brzmią słowa wypowiadane infantylnym głosem bohaterki spotu. Wzruszyła mnie pani historia.
Retoryka tego poruszającego spotu, przygotowanego przez Fundację Mamy i Taty ustawia dziecko, jako kolejny element do odhaczenia na liście życiowych osiągnięć. Oczywiście tylko kobiety, bo w spocie nie uświadczymy pierwiastka męskiego. Wszak panie są wiatropylne, same osobiście decydują o tym, czy mają dziecko czy nie. Te, które są w stałych związkach, lekceważą chęć i wolę swojego partnera, który nie chce, nie czuje się gotowy, nie ma ochoty na dziecko.
Jasne, można stwierdzić z przekąsem, że moje ciało, moja decyzja i wykrzywiać narrację proponowaną przez feministki. Jeśli chodzi o aborcję, to zbiera się całe gremium, które ma decydować za kobietę czy usuwać, czy nie. Doradcy z kościelnych ambon, sejmowych ław wiedzą przecież najlepiej. Jeśli chodzi o rodzicielstwo, które wymaga zaangażowania, miłości, nakładów finansowych, czasu, okazuje się nagle, że jest to autonomiczna decyzja każdej z nas. Ciekawe.
Zabawne, że fundacja, która ma w nazwie zarówno mamę, jak i tatę mówi wyłącznie o macierzyństwie, a na bohaterkę swojego spotu wybrała tylko kobietę. Bo ja wolałabym raczej mówić o rodzicielstwie.
Zwykle (choć oczywiście nie zawsze, bo są kobiety, które decydują się na samotne macierzyństwo), by stworzyć nowego człowieka, potrzebne są dwie osoby. Czasem bywa tak, że to nie kobieta odkłada ciążę, tylko jej partner, który nie chce/nie jest gotowy/zwleka. Oczywiście, w takiej sytuacji to poszkodowana jest właśnie kobieta, bo to jej nad uchem tyka zegar biologiczny, ale zaślepiona miłością do partnera nieustannie daje mu czas. Ale sytuacji innych niż te stereotypowe Fundacja nie weźmie przecież pod uwagę.
Paskudne wartościowanie
Spot bazuje na obrzydliwych stereotypach, karierowiczka, minimalizm, porządek i... wszechogarniająca pustka. Nie wszyscy bezdzietni są pedantami, nie wszyscy pokończyli doktoraty, nie wszyscy nie mają dzieci z własnego wyboru. Taki spot jest bardzo krzywdzący dla osób, które z obiektywnych przyczyn nie mogą doczekać się potomka.
A co z tymi, które nie chcą? Czy naprawdę decydowanie się na dziecko, kiedy nie jest się na to gotowym, jest najlepszym rozwiązaniem? Doktorat można rzucić, wycieczka do Tokio może się nie podobać, pracę można zmienić i zacząć hodować ziemniaki gdzieś na prowincji. Ale dziecko nie jest takim wyborem życiowym jak remont mieszkania. Dziwne, że fundacyjne mamy i taty nie widzą tej różnicy.
A te kobiety, które nigdy nie zdecydują się na potomstwo? Dlaczego bezmyślne spoty mają utwierdzać przekonanie, że są one niespełnionymi i smutnymi osobami, które po prostu nie zdążyły. Spóźniły się na pociąg do stacji szczęśliwa "rodzina", jedynej dostępnej do rozkładzie jazdy oferowanym przez fundację?
Moja znajoma zwróciła uwagę na jeszcze inny aspekt poruszony w kampanii "Nie odkładaj macierzyństwa na potem". Co znaczy potem? Po czym? Czy będę już smutna i sfrustrowana, gdy zarabiając duże pieniądze, nie będę jeszcze matką? Albo jak pojadę do Paryża, a nie będę miała bobasa? Czy fundacja może odgórnie wskazać mi moment, który będzie należał jeszcze do "przedtem"?
Kobiety zdają sobie sprawę z ograniczeń biologicznych, wiedzą, że jest pewna granica, po której szanse na własne dziecko będą znikome. Są świadome tych praw natury. Ale chyba jeszcze ważniejsza jest świadomość, że dziecko nie jest kolejnym produktem/osiągnięciem życia każdej kobiety, które odróżnia się od kariery i zagranicznych podróży tylko tym, że ma krótszą datę ważności.