– W GROM na przykład nie ma typowego wojskowego drylu, stukania obcasami na każdym kroku. Jesteśmy dla siebie partnerami, rozmawiamy ze sobą. Jeżeli mamy założone mundury, to stopnie są na nich raczej odwrócone. Bo w GROM najistotniejszy nie jest stopień, a to, co kto ma w głowie – mówi dowódca tej elitarnej jednostki płk. Piotr Gąstał, który w przeciwieństwie do niektórych swoich poprzedników od lat stroni od brylowania w mediach. Dla naTemat zrobił wyjątek z okazji tegorocznych obchodów 25. rocznicy powstania GROM.
Mija 25 lat od sformowania GROM-u. Przez wszystkie te lata jednostka stawała się wielokrotnie dla Polski wielkim powodem do dumy i wyrastała na jedną z najlepiej rozpoznawalnych polskich marek. Ostatnimi czasy o GROM jakby jednak ciszej. Ta cisza oznacza, że brakuje Wam dziś pracy, czy po prostu nie potrzebujecie już takiego rozgłosu?
Płk. Piotr Gąstał, dowódca JW GROM: Co prawda misje bojowe skończyliśmy w ubiegłym roku, gdy wróciły ostatnie oddziały z Afganistanu, ale pracy nie brakuje. Realizujemy swoje podstawowe zadanie, czyli intensywnie się szkolimy. Odbywamy też wiele międzynarodowych ćwiczeń i treningów. Partnerzy z zagranicy przyjeżdżają do nas lub wyjeżdżamy w inne rejony świata, by ciągle wymieniać się doświadczeniami i budować nowe zdolności. A co do tej sławy… W GROM wcale o nią nie zabiegamy. Choć trzeba przyznać, że dzięki temu, iż staliśmy się rozpoznawalni i o nas mówiono, udało się jednostce przetrwać ciężkie czasy. Było bowiem wielu decydentów, chcących GROM rozwiązać, bo był niewygodny, bo chciał nieustannie podnosić standardy.
To była przecież pierwsza w pełni zawodowa jednostka. Otrzymała też zupełnie inne zadania niż te, które wcześniej miało Wojsko Polskie. Od zawsze najważniejszymi zadaniami jednostki było zwalczanie terroryzmu i prowadzenie operacji uwalniania zakładników. Pod te cele dobieraliśmy ludzi, przygotowywaliśmy selekcję i kupowaliśmy specjalny sprzęt. To wszystko przekłada sie na pieniądze, które są powodem, przez który niektórzy wciąż patrzą na nas mało przychylnym okiem. Nie podoba im się, że jednostką jest inna. A jak wiadomo, w naszym kraju na każdą inność patrzy się podejrzliwie…
Przez te 25 lat GROM przeszedł rzeczywiście wiele politycznych zawirowań, majstrowano przy dowództwie jednostki i formule jej działania. Dziś GROM jest dzięki temu silniejszy?
Myślę, że lepiej byłoby, gdyby tych wszystkich problemów nie było. Przez te perturbacje jednostka na kilka lat utraciła możliwość współpracy z czołowymi partnerami z Zachodu. Dosłownie, w przededniu ważnych ćwiczeń z najsłynniejszymi jednostkami amerykańskimi 1999 roku polityczne zamieszanie wokół GROM spowodowało, że zostały one odwołane. Współpracę z zachodnimi partnerami wznowiliśmy dopiero po wielu latach, gdy trafiliśmy do Iraku.
W historii polskiej armii kontrowersyjnie zapisał się Antoni Macierewicz, ale zdaje się, że gdyby na początku lat 90-tych nie był on szefem MSW, GROM mógłby już dawno nie istnieć.
Antoni Macierewicz na pewno bardzo mocno pomógł przetrwać naszej jednostce. W 1992 roku rozważano bowiem podjęcie decyzji o jej rozwiązaniu. Odbywała się wówczas zacięta walka o przetrwanie GROM i naprawdę można powiedzieć, że ten polityk jednostkę uratował. Poza tym zostaliśmy też przez niego użyci w tzw. nocy teczek, gdy ochranialiśmy funkcjonariuszy UOP przewożących dokumenty. Politycznie to bardzo kontrowersyjna historia, ale warto pamiętać, iż dla nas była pierwszą większą operacją na terenie kraju.
Niewielu już pamięta, że do końca lat 90-tych GROM był jednostką podległą MSW, a nie MON. Zmianę wymusiło planowane członkostwo Polski w NATO i konieczność likwidacji jednostek niepodlegających resortowi obrony narodowej. Jak oceniali wówczas tę zmianę żołnierze GROM? Jak patrzy Pan na nią przez pryzmat czasu?
Z perspektywy czasu oceniam to jako bardzo dobry ruch. Z choćby jednego ważnego względu – w MON był o wiele większy budżet. Jednostka dzięki temu mogła się ukompletować, kupić nowy sprzęt i wreszcie odpowiednio się rozwijać. Powołaliśmy kolejne zespoły bojowe i mogliśmy zrobić odpowiednie zakupy, bo nasz budżet stał się naprawdę dużo większy niż było to w czasach podległości pod MSW.
Nie żal Wam tych wspaniałych ciemnych mundurów galowych z tamtych czasów...?
Dziś też mamy w wojsku ciemne wieczorowe fraki. Choć muszę przyznać, że tamtych mundurów rzeczywiście trochę mi szkoda. Właśnie w takim brałem ślub. Wyglądaliśmy wtedy dużo fajniej niż w typowym zielonym mundurze.
Jak często żołnierz GROM-u ma okazję do założenia munduru galowego?
My w dowództwie tę okazję mamy zdecydowanie częściej. Żołnierze zakładają galowe umundurowanie raz do roku, na święto jednostki... Wtedy możemy założyć też wszystkie odznaczenia. Po wielu misjach naprawdę nazbierało się ich wiele. Mamy w GROM spore grono żołnierzy posiadających najwyższe odznaczenia.
Którymi nie mogą się pochwalić publicznie, bo wciąż utrzymujecie w tajemnicy tożsamość żołnierzy należących do GROM. Dlaczego to dla Was tak istotna kwestia?
Dbamy o ochronę tożsamości naszych żołnierzy nie tylko ze względu na ich bezpieczeństwo, ale również bezpieczeństwo operacyjne związane z wykonywanymi zadaniami. Chodzi tu także o bezpieczeństwo naszych rodzin. Przez te wszystkie lata wielokrotnie bywaliśmy w wyjątkowo paskudnych miejscach świata. Nie chcemy więc, by z tego powodu coś zagrażało naszym bliskim. Oficjalnie więc nasi żołnierze nigdy nie występują w mundurach i nie są przedstawiani jako członkowie GROM. Jeśli już zaistnieje taka konieczność, występują zamaskowani. Jedyną osobą, która musi czasami pokazywać twarz jest dowódca. Nawet Cichociemni - nasi prekursorzy - byli dowożeni na lotnisko przed wylotem do kraju w sposób skryty, bez ujawniania ich wizerunku.
Pan był jednym z pierwszych żołnierzy, którzy dostali przywilej założenia mundurów GROM-u. Jak wspomina Pan pierwsze lata formowania jednostki?
Przyszedłem do GROM w 1991 roku, gdy do jednostki dotarli już pierwsi amerykańscy instruktorzy. Ja wówczas zacząłem tłumaczyć te wszystkie zajęcia...
No właśnie, podobno był Pan wtedy jednym z niewielu GROM-owców, którzy płynnie mówili po angielsku.
Tak, to rzeczywiście nie była wtedy norma. W ogóle w Wojsku Polskim mało kto mówił wówczas po angielsku. A ja tego języka uczyłem się jeszcze w szkole podstawowej, bo tak jakoś mama pokierowała moją edukacją. Później ta znajomość angielskiego zadecydowała w dużym stopniu o tym, że w ogóle dostałem się do jednostki.
To prawda, że czekał Pan aż tydzień na to, by Sławomir Petelicki w ogóle zechciał się spotkać?
Tak było. Musiałem uciekać ze swojej ówczesnej pracy, kombinować zwolnienia. I przez wiele dni czekałem grzecznie pod biurem Sławomira Petelickiego na to, by mnie wreszcie przyjął. On w ten sposób sprawdzał, czy rzeczywiście jestem pewien tego, że chcę właśnie do tej jednostki wstąpić.
Czym Pan go przekonał?
Ważne były na pewno rekomendacje od mojego trenera, którym był Leszek Drewniak. Na pewno w jakimś stopniu decydująca była nasza rozmowa, odbywająca się notabene po angielsku. Później musiałem przejść badania psychologiczne. No i jakoś tak zostałem w jednostce na te wszystkie lata.
Na ile GROM to wciąż dziecko Sławomira Petelickiego?
Kluczowe elementy selekcji i kontakty z najlepszymi jednostkami specjalnymi świata zawdzięczamy właśnie jemu. Jego dziełem jest także nasz styl bycia. W GROM na przykład nie ma typowego wojskowego drylu, stukania obcasami na każdym kroku. Jesteśmy dla siebie partnerami, rozmawiamy ze sobą. Jeżeli mamy założone mundury, to stopnie są na nich raczej odwrócone. Bo w GROM najistotniejszy nie jest stopień, a to, co kto ma w głowie.
Haiti, wschodnia Slawonia, Kosowo, potem Irak... Już w pierwszych latach działalności zanotowaliście pasmo międzynarodowych sukcesów i choć nikt nie znał waszych twarzy, w zbiorowej świadomości stawaliście się gwiazdami. Jak przekładało się to na morale w jednostce? Woda sodowa nie uderzała do głowy?
Woda sodowa nie uderza GROM-owcom do głowy. Nie pozwala na to selekcja i proces szkolenia. Skutecznie eliminujemy tę wodę sodową. My szukamy i szkolimy ludzi ustabilizowanych emocjonalnie. No i generalnie nie potrzeba nam rozgłosu. Choć od czasu do czasu trzeba oczywiście się pokazać. Jednostka nie jest przecież anonimową organizacją. Nie możemy nie dbać o nasz wizerunek.
Za panem ponad 20 lat w tej bardzo specyficznej pracy. Można w niej wytrzymać tyle lat i nie oszaleć?
Tu naprawdę każdy dzień jest inny. I każdy dzień służby w GROM pozwala na realizowanie swoich pasji. Dlatego do tej jednostki trafiają tyko pasjonaci. Tylko tacy ludzie są w stanie przejść naszą selekcję. Morderczą selekcję. Trzeba przejść góry, zmagać się ze zmęczeniem psychicznym i fizycznym. Po prostu trzeba cierpieć. Ten kto tu przychodzi, wie dlaczego to robi. W zamian my oferujemy mu najlepszy sprzęt, dajemy okazję do skoków ze spadochronem, nurkowania, czy wyjazdów za granicę na różnego rodzaju szkolenia, od dżungli, przez Himalaje, po rejony arktyczne. Służba tutaj to też codzienne treningi strzeleckie i sztuk walk, taktyki walki w pomieszczeniach i w mieście. To jest nasz żywioł. Jeżeli ktoś lubi przygodę, na pewno nie będzie się w GROM nudził.
Jakie momenty w życiu tak doświadczonego GROM-owca były najtrudniejsze?
Dla mnie najtrudniejsze momenty to pożegnania tych kolegów, którzy zginęli. A akurat tak się nieszczęśliwie dla mnie złożyło, że wielu z nich odeszło właśnie w okresie, w który tą jednostką dowodziłem. To jest naprawdę bardzo trudny moment, gdy trzeba stanąć u drzwi domu poległego żołnierza i przekazać jego żonie, że jej ukochany już nie wróci… (Dotychczas zginęło 5 żołnierzy tej jednostki, w tym trzech podczas zadań służbowych – red.)
Przekazywanie takich informacji to zawsze obowiązek dowódcy?
Nie wyobrażam sobie, by miał robić to ktoś inny. To powinność dowódcy, on musi sobie z tym radzić.
Da się służby w GROM nie wynosić do domu? Można w ogóle ją połączyć z marzeniem o normalnym domu i rodzinie?
Oczywiście. Wręcz nalegamy, by nasi żołnierze mieli normalne domy. Dlatego też staramy się nie wynosić pracy poza mury jednostki. Żyć w domu jak najbardziej normalnie. I mam wrażenie, że większości z nas to się udaje. Choć może moja żona się z tym stwierdzeniem nie zgodzi, bo uważa, że ja jednak jestem w pracy cały czas.
Lepszym żołnierzem jest ten, kto ma do kogo wrócić?
Profil psychofizyczny stworzony w celu selekcji do jednostki wyraźnie o tym wspomina. Dlatego właśnie nie bierzemy do GROM ludzi bardzo młodych, a takich, którzy mają skończone co najmniej 25 lat i są ustabilizowani emocjonalnie. Jeżeli mają rodziny lub wkrótce planują je założyć, oczekują dzieci, to wszystko są czynniki, które powalają na lepsze opanowanie się w trakcie wykonywania operacji i nie podejmowanie nadmiernego ryzyka. To naprawdę istotne, by mieć do kogo wrócić.
Jak wielu chętnych próbuje dostać się w wasze szeregi?
Co roku około stu osób przysyła do GROM swoje CV. Zapraszamy ich później na wstępną rozmowę kwalifikacyjną, poddajemy testowi fizycznemu, a następnie badaniom psychologicznym. Jeżeli je przejdą, następuje tzw. nocna rozmowa. Po tym, gdy są u nas już ponad dobę, nie mieli okazji się wyspać, ani najeść, muszą odpowiadać na pytania o to, dlaczego właściwie tu przyszli i co chcą tu robić. Tak sprawdzamy ich motywację do tej służby.
Jeżeli kandydat przejdzie pomyślnie ten test, z grupą innych zakwalifikowanych dalej osób jest zapraszany na wyjazd w Bieszczady, gdzie następuje właściwy element selekcji. To marsze wytrzymałościowe na azymut. Trzeba tam odnaleźć wyznaczone przez instruktora punkty. Kandydat nigdy nie wie jednak, kiedy nastąpi koniec zadania. Wyznaczonych punktów może być bowiem kilka, a on z mapą i obciążonym odpowiednio plecakiem musi ich wciąż szukać. Trudno w takich warunkach odpowiednio rozłożyć siły, ale my oczekujemy, że kandydat zawsze daje z siebie absolutnie wszystko. Jeżeli nie mogą iść nogi, musi iść głowa.
Co go czeka po powrocie z Bieszczad?
Jeśli przejdzie selekcję w górach, zostanie zakwalifikowany do służby w naszej jednostce. Wtedy trafi na kurs podstawowy, trwający około roku. Nauczymy go technik, taktyk i procedur stosowanych w GROM. Czyli przekażemy wiedzę konieczną w operacjach walki z terroryzmem, czy uwalniania zakładników. Poza tym przechodzi się nasze szkolenie strzeleckie. W jego trakcie operator oddaje co najmniej kilkadziesiąt tysięcy strzałów. Strzela tak długo, aż pojawi się u niego odpowiedni instynkt tzw. "pamięć mięśniowa". Bo w tej profesji nie ma czasu na mierzenie do celu. Trzeba oddać jak najszybszy strzał, by zlikwidować zagrożenie i ocalić życie zakładnika. W późniejszym okresie szkolenia dochodzi również wiele kursów specjalistycznych. Z części żołnierzy robimy snajperów, paramedyków czy specjalistów od materiałów wybuchowych. To są kolejne miesiące szkoleń.
Ile czasu mija zatem od chwili złożenia CV do momentu, w którym powiecie nowemu żołnierzowi, że jest już pełnoprawnym członkiem GROM?
Od półtora roku do dwóch lat. Co ciekawe, najwięcej czasu zwykle zajmuje nam ściąganie ludzi, którzy przeszli selekcję z ich dotychczasowych jednostek. Biurokracja bardzo to utrudnia. Mamy żołnierzy, którzy po pozytywnym przejściu selekcji czekali nawet kilka lat, by na dobre trafić do GROM.
Jednostka Wojskowa Komandosów z Lublińca uruchamia Ośrodek Szkoleniowy Wojsk Specjalnych, do którego zaprasza się już nie tylko najambitniejszych żołnierzy, ale i cywilów, którzy marzą o takiej pracy. Czy osoby cywilne mogą liczyć, że i do GROM uda im się trafić „z ulicy”?
Do GROM wprost z cywila nie da się trafić. Konieczne jest posiadanie jakiegokolwiek przeszkolenia wojskowego. Innej opcji nie ma. My nie szkolimy nikogo od początku. Tu trafiają specjaliści. Ludzie z jakimś profesjonalnym backgroundem. Zwykle wyniesionym z Wojska Polskiego, Policji lub Straży Granicznej.
Dlaczego ten background jest tak ważny?
Dla nas istotne jest to, co kto wnosi do jednostki. Inaczej myślą żołnierze, inaczej funkcjonariusze. Staramy się mieszać tę krew. By z wszystkich tych pojedynczych cech, które przynoszą nowi ludzie, zrobić żołnierza… może nie idealnego, ale na pewno niezwykle skutecznego.
A co z tymi, którzy kończą służbę w jednostce? W pańskiej ocenie, to dobrze, że wielu z nich zamiast spokojnej emerytury wybiera pracę w prywatnych firmach ochroniarskich? Czy nie lepiej byłoby, gdyby tego typu emeryci w jakiejś nowej formie pracowali dla państwa?
Byłoby z korzyścią dla państwa, gdyby trafiali oni do takich firm, które zajmują się współpracą z instytucjami państwowymi. Niestety życie jest takie, że każdy chce przede wszystkim zarobić i utrzymywać na jak najwyższym poziomie rodzinę. Wielu byłych GROM-owców zatrudnia się więc w prywatnych firmach ochroniarskich lub jako ochroniarze na statkach pływających po Oceanie Indyjskim czy Zatoce Perskiej. Inni zakładają własne firmy szkoleniowe lub trafiają do biznesu. Mam jednak wrażenie, że większość byłych żołnierzy GROM świetnie sobie poradziła w środowisku cywilnym. Zapewne dlatego, że jesteśmy na co dzień w bardzo bliskich relacjach z instytucjami cywilnymi.
Wielu sądzi, że byli komandosi wybierają karierę najemników.
Bardzo nie lubię słowa „najemnik”. Ono jest niezwykle pejoratywnie nacechowane. Tymczasem mówimy tak o przypadkach prywatnych korporacji, które bardzo często pracują na zlecenie organizacji rządowych. Na przykład amerykańskiego Departamentu Stanu. To więc zawód jak każdy inny. Najemników walczących po stronie „zła” wśród byłych GROM-owców nie ma.
Były minister spraw wewnętrznych Zbigniew Siemiątkowski stwierdził kiedyś, iż GROM istnieje, bo "obywatele muszą mieć świadomość, że rząd posiada siły i środki, które może przeznaczyć do zadań szczególnych w ich obronie, gdziekolwiek by się nie znajdowali". Bez GROM Polska nie była równie bezpiecznym krajem?
Byłaby. Nie będziemy twierdzić, że GROM to najważniejsza jednostka, która wpływa na bezpieczeństwo Polski. Każdy kraj powinien jednak mieć skuteczne narzędzia mogące posłużyć do zwalczania różnego rodzaju zagrożeń. W tym szczególnie do walki z szeroko pojętym terroryzmem, uwalniania obywateli z tzw. sytuacji zakładniczych, czy ochrony polskich dyplomatów na świecie.
Jak wielką siłę stanowią więc dziś polskie wojska specjalne?
Kilka tysięcy żołnierzy wojsk specjalnych obecnie służących w Polsce to naprawdę duża siła bojowa, jednak przeznaczona do wykonywania specjalistycznych, specyficznych zadań, przy wykorzystaniu przewagi zaskoczenia, wyszkolenia i wyposażenia. Potrafimy działać bardzo szybko i równie sprawnie znikać. Podstawowym zadaniem Wojsk Specjalnych jest udział w ewentualnej operacji obronnej kraju, do której nieustannie sie szkolimy.
Zniknęła już niechęć innych żołnierzy do GROM-owców? Bo nie jest przecież tajemnicą, że przez lata nie byliście najlepiej odbierani przez kolegów z klasycznych jednostek.
Ciężko powiedzieć. Na pewno jest ona wciąż zauważalna i sądzę, że będzie się utrzymywała. To wynika trochę z ludzkiej natury. Z pewnej zazdrości. O to, że ktoś ma lepszy sprzęt, czy po prostu lepiej wygląda. Pamiętajmy jednak, że mamy nałożone inne zadania a w związku z tym potrzebny jest inny sprzęt i specjalnie dobierani ludzie. Może i każdy chciałby założyć balaklavę i być antyterrorystą. Tego jednak nie da się osiągnąć bez długiego i bardzo ciężkiego treningu.
Czujecie się lepsi od innych żołnierzy Wojska Polskiego?
Ależ skąd! Jesteśmy integralną częścią Wojska Polskiego. Czujemy się jedynie inaczej wyszkoleni. Nie jesteśmy od nikogo lepsi, wykonujemy swoje zadania jak najlepiej potrafimy. Po prostu powołano nas do wykonywania określonych, nietypowych dla innych zadań.