Większość panien młodych marzy o białej sukni i przysiędze składanej przed ołtarzem, nawet jeśli nie chodzą do kościoła. Tradycja czy hipokryzja?
Większość panien młodych marzy o białej sukni i przysiędze składanej przed ołtarzem, nawet jeśli nie chodzą do kościoła. Tradycja czy hipokryzja? Fot. Ray Dumas / http://bit.ly/1GRI7Kc / CC - BY - SA / http://bit.ly/1dsePQq

Nawet ateiści ślubują miłość przed ołtarzem. Po kilku latach, wysyłają dzieci do chrztu, a następnie komunii. A wsiadając do samolotu czy pociągu, wykonują w pośpiechu znak krzyża. Czy nasze katolickie tradycje i przyzwyczajenia są silniejsze niż nam się wydaje?

REKLAMA
Polska to kraj pełen niepraktykujących katolików. Z mojego najbliższego otoczenia na mszę co niedzielę chodzą tylko moi dziadkowie i teściowie. Całe pokolenie dzieci, wnuków i moich przyjaciół, o mszy przypomina sobie dopiero w Boże Narodzenie, kiedy nie wypada babci odmówić pójścia na pasterkę i…przed własnym ślubem. Ale znam też masę agnostyków i ateistów wychowanych poza nauką kościoła i nie posiadających sakramentów, którzy innego, jak kościelny ślubu - sobie nie wyobrażają. I w rok czy też pół roku „zaliczają” wszelkie sakramenty, nauki przedmałżeńskie i układają z księdzem, który ma im go udzielić.
Hipokryzja czy tradycja?
Rozmawiając z moją mamą, starszą ode mnie o 25 lat, obie doszłyśmy do wniosku, że jesteśmy narodem bardzo sentymentalnym, a religia jest wpisana w nasze dziedzictwo. Do dziś pamiętamy bukiety na święto Matki Bożej Zielnej, których nauczyła nas robić prababcia, czy wianki z nieśmiertelnika przypominającego złote gwiazdki, wyplatane na Zielone Świątki. Te tradycje, owszem – żyją, ale w małych miejscowościach i wsiach. Kto z nas, w dużych miastach jeszcze o nich w ogóle pamięta?
15 sierpnia to dla wielu osób kolejny pretekst do przedłużenia sobie weekendu, bo jest dniem wolnym od pracy, ale układanie bukietu z polnych kwiatów, warzyw i owoców i śpiewanie w kościele pieśni Maryjnych, przeszło już raczej do historii. Czego nie można powiedzieć o znaku krzyża, który wielu z nas przed wyruszeniem w podróż czy mijając po drodze kościoły i cmentarze, wykonuje niemal automatycznie. Bez zastanowienia.
Niektóre tradycje są więc w nas tak głęboko zakorzenione, że wchodzą nam w krew i przekazujemy je kolejnym pokoleniom.
Czy wybierając na własny ślub ten udzielany w kościele, do którego na co dzień mamy dystans, jesteśmy hipokrytami? Skoro nie chodzimy regularnie do kościoła, nie uczestniczymy w obrzędach, różańcach, nie uczęszczamy do spowiedzi i komunii - nie powinniśmy małżeństw zawierać przed ołtarzem?
logo
Wzruszający moment, kiedy ojciec panny młodej prowadzi ją do ołtarza. Fot. Marcus Winter / http://bit.ly/1epXAGW / CC - BY - SA / http://bit.ly/1dsePQq
Całe pokolenie moich sióstr, kuzynek i przyjaciółek, nie pojawia się co niedzielę na mszy, a nasze śluby odbyły się w kościele. Były dla nas ważne i uroczyste. Nie chciałyśmy w tak ważnym dniu usłyszeć formułki wypowiadanej przez panią w urzędzie stanu cywilnego w 15 minut, ale wyjątkowego doniosłego wydarzenia. Wreszcie, marzyłyśmy o tym, żeby ten jedyny przysiągł przed samym Bogiem, że nie opuści aż do śmierci. I żebyśmy mogły mu obiecać to samo. Czyli, że nadal w Boga wierzymy i czujemy przed nim respekt. Czy to złe? A może ten ślub przed ołtarzem jest wpisany w naszą polską tradycję, dlatego nawet osoby niewierzące marzą właśnie o takim?
Cytując moją przyjaciółkę, z którą znam się od dzieciństwa i która w wieku 21 lat przysięgała mężowi przed ołtarzem: „znacznie trudniej jest trzasnąć drzwiami i wystawić walizki, kiedy masz obrączkę na palcu i pamiętasz patrząc na nią, co mu przysięgałaś przed Bogiem. Nawet w najgorszym kryzysie to nas trzyma i nie pozwala podjąć pochopnych decyzji”.
Niestety w praktyce wygląda to często inaczej. Coraz więcej osób decyduje się na rozwód pomimo składania uroczystych przysiąg i nosząc obrączki. Może nie dla każdego ta przysięga jest tak ważna, niezależnie od tego przed kim i w jakim miejscu była składana. Zresztą niektóre rozwody są dla ludzi zbawienne. A wśród katolików też zdarzają się mężowie alkoholicy i tyrani, którzy znęcają się nad swoimi żonami i dziećmi, choć co niedzielę modlą się głośno w kościele i chodzą do komunii. Dlatego dziś rozwody dotyczą nawet mocno wierzących osób. Co nie zmienia faktu, że kościół ich nie uznaje…
Chrzciny i komunia - obowiązkowe
Chrzest oczyszcza z grzechu pierworodnego i mówiąc potocznie „wypędza diabła”. Dlatego większość z nas bez wahania dzieci chrzci, wybiera im imiona, rodziców chrzestnych i organizuje rodzinne przyjęcia. To piękne, tradycyjne ceremonie. I ważne dla wielu z nas. A następnie, kiedy cała szkoła przystępuje do komunii, nasze dzieci - również. Niepraktykujący rodzice zapytani, dlaczego to robią, w większości odpowiadają, że nie chcą, żeby dziecko czuło się gorsze, odsunięte na bok, wytykane palcami. Wszyscy koledzy ich dzieci, przygotowują się do tego wydarzenia, chodzą na specjalne spotkania w kościele, rozmawiają o tym, wreszcie – niestety tu pojawia się bardziej merkantylny aspekt – marzą o prezentach, które wówczas otrzymają, dlaczego więc ich dzieci miałoby to wszystko ominąć?
logo
Chrztu w kościele katolickim udziela się niemowlętom. W innych wyznaniach przystępuje się do niego znacznie później Fot. Lee Ruk / http://bit.ly/1L2auXP / CC - BY - SA / http://bit.ly/1dsePQq
Oczywiście nie twierdzę, że sto procent Polek i Polaków posyłających dzieci do komunii sami jej nie przyjmują i nie uczestniczą w regularnym praktykowaniu religii katolickiej. Nadal jest wśród nas masa osób, dla których katolicyzm jest i będzie ważny i nie jest to tylko tradycja rodzinna, której bezmyślnie ulegają. Ale na kilku ślubach kościelnych i chrzcinach, w których uczestniczyłam, większość gości nie potrafiła nawet wypowiedzieć formułek, znanych ze mszy świętej. Oznacza to tylko tyle, że ta grupa ludzi praktykujących jest coraz mniej liczna.
Osoby z mojego pokolenia, 30-30-kilkulatków, często odsuwają się od kościoła nie mogąc wytrzymać wkraczania jego przedstawicieli za daleko. Politykowania, udzielania się w kwestii pożycia małżeńskiego, seksu, odmiennych orientacji seksualnych i planowania rodziny. Przestajemy chodzić na msze, bo nie chcemy słuchać księdza, który nie ma rodziny, żeby pouczał nas w kwestii invitro czy antykoncepcji. Świat się zmienił, ruszył do przodu, a kościół stoi w miejscu. Natomiast chcemy dać swoim dzieciom swobodę podejmowania decyzji. Żeby jak będą dorosłe, mogły wybrać czy chcą kontynuować polskie katolickie tradycje, czy jest im to do szczęścia niepotrzebne.
Z drugiej strony, przeciwnicy sakramentów katolickich, twierdzą, że wysyłanie dzieci do chrztu i komunii, to nie jest nic innego jak zmuszanie ich, w imię lęku przed krytyką starych ciotek i wujków. A jeśli jako dorośli będą chcieli, to mogą sami wybrać czy zostaną katolikami, ewangelikami, buddystami czy muzułmanami. Wydaje mi się, że wybrać mogą zawsze, nawet mając sakramenty. W niczym im one nie przeszkodzą. Jeśli w nie nie będą wierzyć i odsuną się od kościoła – to ich decyzja. Jeżeli natomiast nie dostaną tej możliwości jako dzieci, mogą nigdy nie odczuć potrzeby, żeby wierzyć w cokolwiek. Bo to my jako rodzice przekazujemy im tradycje i zwyczaje. Ani szkoła, ani ksiądz nie nauczą dzieci odmawiania pacierza czy chodzenia na msze. To już nasza rola.
logo
Czy możemy siebie nazywać praktykującymi katolikami, jeśli kościół odwiedzamy tylko podczas ślubów, chrzcin, komunii i świąt? Fot. Eusebius@Commons / http://bit.ly/1Gid3yz / CC - BY / http://bit.ly/1mhaR6e
Czy można nasze decyzje przyjmowania sakramentów krytykować – jak najbardziej. I mogą to robić zarówno antykatolicy, jak i gorliwi katolicy. Podobnie jak my – niepraktykujący, mamy prawo krytykować politykowanie na ambonie i udzielanie się na temat życia rodzinnego, którego sami mówcy przecież nie posiadają.
A z wiarą jest tak, że nigdy nie wiadomo kiedy odczujemy potrzebę jej praktykowania. Być może za kilka lat znów wrócimy do regularnego chodzenia na msze, do spowiedzi i przyjmowania komunii. Sama tego nie wykluczam. Tylko muszę wiedzieć, że kiedy idę do domu Boga, mam wątpliwości i pytania, to ze strony kapłana otrzymuję mądre odpowiedzi, dyskusję i modlitwę, a nie pouczanie mnie, jak żyć. Od tego mam babcię, mamę, teściową i rodzinne tradycje. I własny rozum.

Napisz do autorki: maria.kowalczyk@natemat.pl