"Nareszcie zmiana" – powtarzał Robert Biedroń w kampanii samorządowej. Nieco ponad pół roku po zaprzysiężeniu go na prezydenta Słupska pojechaliśmy na Pomorze, by sprawdzić jak zapowiedziane przez byłego posła zmiany postępują.
Zaprzysiężony 6 grudnia na prezydenta Słupska Robert Biedroń poza pracą w Ratuszu przy placu Zwycięstwa ma też drugą posadę: jest etatową nadzieją lewicy. To, czy rzeczywiście tak będzie zależy w dużej mierze od tego, jak przebiegnie jego misja na Pomorzu. A nadzieje są ogromne, bo Biedroń odsunął od władzy prezydenta sprawującego 12 lat z rzędu (a wcześniej jeszcze 4 na przełomie systemów) prezydenta Macieja Kobylińskiego obiecując niemal rewolucję.
Rewolucja z przeszkodami
Ale w samorządzie o rewolucję trudno, bo władze każdego miasta i każdej gminy są spętane dziesiątkami przepisów. Poza tym na efekty podjętych decyzji trzeba czekać od kilku miesięcy do kilku lat. Ekipa Biedronia – jak sami przyznają – dopiero uczy się samorządu i odkrywa tę bolesną prawdę. Tymczasem niektórym mieszkańcom już zaczyna brakować cierpliwości. – Ale, panie, nic się nie dzieje – mówi pan Andrzej, do którego przysiadam się w parku Waldorffa. Przyznaje, że Biedroń musi poradzić sobie z masą problemów, które odziedziczył po poprzedniej ekipie, ale mieszkaniec chciałby szybciej zobaczyć efekty prac nowych władz miasta. Największą jest brak pracy (choć bezrobocie spadło niedawno poniżej 10 proc.). Mieszkańcy krytycznie oceniają działanie Słupskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej.
Toksyczny spadek
– Ta strefa jest za mała. Zupełnie nie wykorzystuje położenia blisko morza – mówi mi właściciel jednej z kawiarni w centrum. – Poza tym w piątek pan prezydent powiedział, że przez długi poprzedników grozi nam bankructwo. A kto będzie chciał inwestować w zbankrutowane miasto? – pyta retorycznie. Podobny zarzut podnosi Robert Kujawski, szef opozycyjnego klubu PiS.
Konferencja Biedronia, na której padły te niezbyt szczęśliwe słowa była próbą wywarcia nacisku na rząd i władze województwa pomorskiego, które Biedroń poprosił o wsparcie finansowe. To efekt przegranego przez miasto (jednego z kilku) procesu z wykonawcą aquaparku Trzy Fale – symbolu pychy poprzedniej władzy. Inwestycja, która miała kosztować 58 mln zł już pochłonęła niemal 90 mln zł, a końca nadal nie widać.
Jest plan
– Rozważamy zatrzymanie inwestycji w aquapark na kilka lat, zabezpieczenie jej i po pierwsze wyjście na finansową prostą, a po drugie opracowanie nowej koncepcji sfinansowania dokończenia budowy, a później finansowania bieżącego działania obiektu – mówi Marcin Anaszewicz, szef gabinetu prezydenta Słupska. Sam Biedroń jest w tym czasie na Kongresie Regionów we Wrocławiu.
Bo utrzymanie ogromnego aquaparku to kolejne ok. 3 mln rocznie, które trzeba by wyłożyć z kasy miasta. – Są firmy, które zawodowo zajmują się prowadzeniem takich obiektów. Ale podstawą naszego działania jest transparentność i partycypacja, więc chcemy włączyć mieszkańców, organizacje pozarządowe i przede wszystkim radnych w decydowanie o tym, co dalej z aquaparkiem – wyjaśnia współpracownik Roberta Biedronia.
Priorytet: wykluczeni
W przyszłym tygodniu zaplanowano spotkanie, na którym mieszkańcy mają poznać stan walki o 25 mln, które miasto będzie musiało zapłacić firmie Termochem. Może do tego czasu przyjdzie też odpowiedź od szefowej rządu, która chcąc uniknąć niebezpiecznego dla siebie precedensu zapewne odmówi. W takim wypadku miasto wstrzyma inwestycje (m.in. obiecany przez Biedronia remont mieszkań socjalnych).
I tak megalomania poprzednich władz Słupska zaboli przede wszystkim mieszkańców. Tym bardziej, że miasto już zaczęło zajmować się pustostanami, których w Słupsku nie brakuje. – Koło mnie jest mieszkanie socjalne, ale lokatorzy są w więzieniu. Z tego co wiem, właśnie zajmuje się nim komornik, żeby mogli je wyremontować – relacjonuje pan Mirosław, pracownik firmy zajmującej się utrzymaniem zieleni miejskiej. – I pan jeszcze napisze, że się zmienia. Na lepsze – prosi. No więc piszę.
Przebudowa umysłów
Bo Słupsk się zmienia. – Zaczęliśmy od zmiany struktury urzędu, przygotowania jej do wyzwań związanych z realizacją programu prezydenta Biedronia – wyjaśnia Marcin Anaszewicz, szef gabinetu prezydenta, jeden z jego najbliższych współpracowników.
Chodzi m.in. o utworzenie biur odpowiedzialnych za najważniejsze elementy miejskiej polityki (pomoc społeczna, przedsiębiorczość, kultura). Ich szefowie biorą pełną odpowiedzialność za realizację swoich odcinków, a dotychczas była ona rozmyta między kilka komórek organizacyjnych.
– Drugi etap to cięcie kosztów, bo Słupsk jest bardzo zadłużony. Dlatego ograniczamy koszty w urzędzie, ale i w spółkach miejskich. Staramy się, by one współpracowały ze sobą, bo dotychczas działały jako oddzielne organizmy – dodaje Anaszewicz.
Wielkie cięcia
Przykład? – Dotychczas wszystkie miejskie spółki naprawiały samochody w zewnętrznych firmach. Tymczasem Miejski Zakład Komunikacji ma swoje warsztaty, myjnię itd. To nie tylko obniżanie kosztów, lecz także wyrabianie myślenia o mieście, jako jednym organizmie. Mam wrażenie, że te pierwsze dwa etapy się udały. Teraz przygotowujemy pakiet uchwał, które chcemy przedstawić radnym po wakacjach – zdradza Marcin Anaszewicz.
I to wtedy może się zdecydować, czy rewolucja Biedronia będzie mogła się ziścić. Bo klub prezydenta liczy tylko dwóch radnych (na 23). Dlatego dla każdego rozwiązania musi budować koalicje. Z jednej strony to test jego zapewnień o otwartości na dialog, z drugiej duże utrudnienie w sprawnym rządzeniu.
Medialny prezydent
Bo to z efektów będzie prezydent Biedroń rozliczany, choć istotny jest też styl. Ale nie rozumiany banalnie, jako niekrzyczenie na pracowników i uśmiechanie się do sekretarki. Rządzący miastem starają się zmienić sposób myślenia o samorządzie i jego roli. Niewątpliwie pomaga w tym medialna pozycja włodarza miasta. Dlatego tak szerokim echem poniosła się decyzja o tym, by nie wynajmować miejskiego parku cyrkowcom.
Podobnie jak z eksponowaniem problemów niepełnosprawnych (niedawny Marsz Godności), wodą z kranu (zamiast kupowaną w butelkach) czy cotygodniowymi konferencjami, na których prezydent i jego współpracownicy szczegółowo opowiadają o tym, co dzieje się w mieście.
Biedroń słucha
Sam też słucha. – Rządzący po pewnym czasie zamykają się w kokonie potakiwaczy, którzy boją się powiedzieć im, że robią coś źle, więc ciągle im tylko potakuję. Prezydent nie tylko spotyka się regularnie z dyrektorami biur, lecz także powiedział "Jeśli będę chciał się wpuścić w jakiś kanał, to mi powiedzcie" – relacjonuje jedna z urzędniczek. Jedni nazwą to mądrym rządzeniem, inni PR-em. Ale nawet jeśli tego drugiego u Biedronia nie brakuje, zyskuje na tym też Słupsk.
To niemal stutysięczne miasto, dawna stolica województwa, ma spory potencjał, ale przecież atuty mają też inne miasta osierocone przez reformę administracyjną epoki Buzka. O nich jednak nie jest tak głośno. – Wielu turystów pyta, czy można gdzieś spotkać prezydenta Biedronia – mówi pracownica Centrum Informacji Turystycznej. – Pan prezydent mieszka zaraz obok, dlatego czasem wpada na kawę – dodaje.
Zmiana klimatu jest w Słupsku odczuwalna. Na razie składa się z takich drobnych elementów i wielu mieszkańcom to wystarcza. Ale za jakiś czas zaczną pytać o bardziej widoczne oznaki rządów Roberta Biedronia, niż tylko zmiana sposobu finansowania kultury i zmniejszenie zarządów miejskich spółek. Na razie Robert Biedroń dobrze poradził sobie na pierwszej kartkówce w roku szkolnym, ale przed nim jeszcze wiele trudnych sprawdzianów.