Dobre adresy. Gdzie na pierwszą randkę i czy kaczka na papierowym talerzu też jest pyszna
Piotr Łagowski
24 czerwca 2015, 20:41·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 24 czerwca 2015, 20:41
Na swój osobisty użytek dzielę restauracje na trzy grupy. Do pierwszej zaliczam te, do których można wstąpić po drodze. Serwowane w nich dania są poprawne, żeby nie powiedzieć przeciętne, ale trzymające poziom. Druga grupa to lokale, do których warto zboczyć z obranego celu. Podawane w nich jedzenie jest na tyle dobre, że opłaca się tak zmodyfikować swoje plany, by zatrzymać się w nich przynajmniej na chwilę. I wreszcie miejsca należące do trzeciej grupy – adresy, które warto obrać jako cel wyprawy, serwujące doskonałe dania w wyjątkowej atmosferze. Na długo zapadają w pamięć, są godne polecenia i skłaniają do ciągłych powrotów.
Reklama.
Tapage przy Placu Zbawiciela
Drugi lokal właścicieli Kaskruta. Powstał w miejscu zajmowanym wcześniej przez Rumburaka. Mało przytulne, jak przystało na projekt MDM, monumentalne wnętrze nowi najemcy umiejętnie oswoili przełamując konwencję. Pod strzeliste, grubo ciosane, arkady wstawili proste, lekkie w formie, stoliki i krzesła, a menu wydrukowali na zwykłej kartce A4.
No właśnie, menu… Ono też przełamuje schematy. Dania są zaskakującym, ale doskonale przemyślanym, połączeniem rzadko zestawianych ze sobą składników. Połączeniem, trzeba przyznać bardzo udanym. Efekty eksperymentów kucharza serwowane są, wbrew zasadzie mówiącej, że im bardziej wyszukana kuchnia, tym lepszej potrzebuje zastawy, na jednorazowych talerzach z kompletem sztućców z trzciny cukrowej.
Efekt? Cóż… podawanie tych malutkich porcji udekorowanych prawie jak w Nolicie na "papierowych" talerzach jest pretensjonalne. Co nie zmienia faktu, że jedzenie jest tu bardzo dobre. Polecam szczególnie kaczkę sous-vide, szparagi w tempurze z sosem cytrynowym i łososia podawanego z fenkułem i pomarańczą. No i desery: z syropu klonowego podany w formie lodów oraz bezę z kremem cytrynowym i japońską fasolką.
Uki Uki przy Kruczej
Tradycyjna Japońska kuchnia w najlepszym wydaniu. Pomysłodawcą, a zarazem szefem kuchni, jest Japończyk, pan Matsuki. Zgodnie z rodzimym zwyczajem przed posiłkiem podaje gościom wilgotne ręczniki do wytarcia rąk (mają formę tabletki, wystarczy jednak zwilżyć je wodą, by zamieniły się w miękką tkaninę).
Potem na stole ląduje moździerz z ziarnami sezamu. Zgodnie z instrukcją kelnerki należy je samodzielnie zemleć (powstaje z tego niezwykle aromatyczna miazga, a cały proces jest bardzo uspokajający), by następnie dodać do zupy. Bo to zupa, przygotowywana na tradycyjnym bulionie dashi z wiórków ryby bonito i wodorostów kombu, króluje w menu.
Stałym do niej dodatkiem jest gruby makaron udon – najlepszy nad Wisłą! Przygotowuje go z niezwykła pieczołowitością, na oczach klientów, sam szef kuchni. Do wyboru kilka kombinacji, m.in. z warzywami w tempurze i łososiem teriyaki, osobiście polecam klasyczne kama-age plain, a do tego delikatne sashimi z łososia. Warto się też skusić na deser – obłędne parfait z lodami z zielonej herbaty matcha z płatkami kukurydzianymi i bitą śmietaną. Serwują je na ciepłych ryżowych kuleczkach mochi. Lekki jak piórko akcent na zwieńczenie doskonałego posiłku.
Boska Odette
Kraj nam się europeizuje, zwyczaje także. Całe szczęście, że pojawiają się takie miejsca jak Odette. We Francji, Belgii czy Szwajcarii wręczenie w prezencie pralinek albo ciastek kupionych chwilę wcześniej w supermarkecie jest uważane za nietakt. Prezent powinien przecież być wyszukany!
Dotychczas trudno jednak było w Warszawie o nietuzinkowe słodycze, bo większość cukierni to dobre, ale jednak sieciówki. Na szczęście to już przeszłość. Katarzyna Zieniewicz, Krzysztof Rabka (do niedawna sous chef w Atelier Amaro) oraz Piotr Chylarecki stworzyli cukiernię, w której nie brak ciastek o wyszukanej formie i wyjątkowym smaku. Są tak ładne, że trudno oderwać od nich wzrok i, niestety, tak pyszne, że nie sposób przestać je jeść.
Konsumować zaczynamy już od wejścia wbijając wzrok to w lśniącą glazurę, to w przezroczystą galaretkę, to czekoladową posypkę przypominającą miękki zamsz. Jak smakują przepiękne desery? Cóż, nie zawodzą oczekiwań. Przeciwnie, skłaniają, by spróbować kolejnego. Trudno oprzeć się tej pokusie. Świetne miejsce na pierwszą randkę, te piękne desery są lepszym afrodyzjakiem niż ostrygi.