Urodzeni po 2000 roku mają inny numer PESEL. To już odróżnia ich od reszty świata. Reszty, która żyje w przekonaniu, że to oni są szczęściarzami, bo urodzili się przed millenium. Ci starsi twierdzą, że mieli lepsze dzieciństwo. Gimby nie znają – to bardzo popularne hasło. A czego nie znają ci urodzeni przed przełomem wieków?
Dziwna Generacja Z
Media uwielbiają rozpisywać się o tak zwanym pokoleniu Z. Wyłania się z tego obraz samolubnych, aspołecznych ludzi, którzy siedzą tylko przy komputerze. Nie lubią spędzać czasu na dworze, a gra zespołowa to dla nich Xbox z dwoma padami. Winne są komputery, telewizory i media społecznościowe. Niezdrowe jedzenie, wychowanie na fast foodach.
Tablet zastępował im książkę, młodsze rodzeństwo miało lepsze wyniki w Angry Birdsach. Lalka Barbie to nuda, nie wiadomo co z nią robić. Lepsza jej wersja jest na komputerze, tam można ją bezkarnie pomalować, obciąć jej włosy. Stereotypy na temat ludzi urodzonych po roku 1995 atakują nas na portalach społecznościowych i forach dla rodziców. Tymczasem zainteresowani nie czują, żeby było z nimi coś nie tak.
Pokolenia 1950-1980 Na Facebooku od miesiąca nie zmniejsza się popularność wpisu, skierowanego do ludzi urodzonych w latach 50, 60, 70, 80. – Wszyscy byliśmy wychowywani przez rodziców patologicznych – czytamy. Nawiązuje do tego, że współcześni rodzice przyjęli inne standardy wychowywania swoich dzieci niż ich rodzice. Że z każdą raną najchętniej pojechaliby do szpitala, podczas gdy z kolei ich matki polewały głębokie zranienia jodyną i zaklejały plastrem. Rodzice nie drżeli cały czas o życie swoich dzieci, nie biegali za nimi z szalikiem i czapką, puszczali ich samych nad rzekę, pozwalali im robić błędy i spadać z drzew. Małoletni chodzili brudni, jedli niemyte owoce „gotowali zupy” z błota i liści.
– W sobotę wieczorem zostawaliśmy sami w domu, rodzice szli do kina. Nie potrzebowano opiekunki. Po całym dniu spędzonym na dworze i tak szliśmy grzecznie spać. Pies łaził z nami – bez smyczy i kagańca. Srał gdzie chciał, nikt nie zwracał nam uwagi. Raz uwiązaliśmy psa na sznurku i poszliśmy z nim na spacer, udając szanowne państwo z pudelkiem. Ojciec powiązał nas później na sznurkach i też wyprowadził na spacer – pisze autor.
Wiele umiejętności według autora zanika, bo wypiera je technologia. Kiedyś się po prostu chciało, teraz młodym się nie chce. – Skakaliśmy z balkonu na odległość. Musieliśmy znać tabliczkę mnożenia, pisać bezbłędnie. Nikt nie znał pojęcia dysleksji, dysgrafii, dyskalkulii i kto wie jakiej tam jeszcze dys… Nikt nas nie odprowadzał do szkoły. Każdy wiedział, że należy iść lewą stroną ulicy i nie wpaść pod samochód, bo będzie łomot – wyjaśnia autor.
Na koniec podsumowuje, jakby kpiąc ze współczesnych metod wychowywania dzieci – Dziś jesteśmy o wiele bardziej ucywilizowani. My, dzieci z naszego podwórka, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli jak nas należy „dobrze” wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków, zamkniętych placów zabaw. A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają! – stwierdza autor i ma na myśli to, że za wyalienowanie współczesnego dziecka z dzieciństwa odpowiadają jego przewrażliwieni i nadopiekuńczy rodzice.
Czy można stwierdzić, że coś jest gorsze, nie mając obrazu całości? Przecież pokolenie Z nie ma jeszcze pracy, nie jest nawet na studiach. Łatwo nazwać gorszym coś, o czym nie ma się żadnego pojęcia. Mówi się, że pokolenie Z jest uzależnione od technologii. Z dobrych stron tego zjawiska można wyodrębnić fakt, że przez dostęp do różnych opinii, od wczesnych lat mają szansę być będą bardziej tolerancyjni.
Pokoleniu Z dużo się wydaje Dorian Widawski jest autorem bloga Pokolenie Z – Lubię słuchać ludzi, którzy nieudolnie próbują uniżać dorastającemu pokoleniu. Że nadto ambitne, a mało pracowite. Że nawet gdy coś robi, to i tak wcześniej tego nie przemyśli i „yolo” sobie mówi. Aaano właśnie. Że mówi, a słuchać nie potrafi. I że tak generalnie jesteśmy nieudacznikami, do obozów z nami i albo wyszkolić, albo porzucić i wziąć się za produkcje nowych osobników od podstaw – czytamy w jednym z wpisów.
– Lubię słuchać też drugiej strony, w tym i ironizować siebie samego, bo jakby nie było – ci starsi, starzy i bardzo starzy mają trochę racji. Czujemy się Bieberami, Kwiatkowskimi nawet nie będąc. Wyrywalibyśmy Paris Hilton, a do klasowej miss nie potrafimy zagadać. Czujemy się najlepsi, a ledwo zdajemy z matmy. Pokoleniu Z to się wiele wydaje – pisze dalej Widawski.
Poprosiliśmy go, aby napisał polemikę do tekstu o wyższości dzieciństwa starszych pokoleń.
– Autor tego tekstu niewątpliwie ma za sobą świetne dzieciństwo. Pełne tego wszystkiego, co z dumą można wspominać przez właściwie całe życie, z wcale nie mniejszym samouwielbieniem opowiadać dzieciom i wnukom, no i, tak po prostu, pełne najzwyklejszej sielanki, szczęścia i radości z codzienności. Żadne dziecko nie wymagało wysokich standardów, wielkich spraw i nie wiadomo jeszcze czego. Autor, który raczej nie chce przedstawić się z imienia i nazwiska, pominął jednak istotną dla całego jego tekstu kwestię. Młodość pokoleń kolejnych, każdego rocznika po sobie i wszystkich dzieci, aż po dzień dzisiejszy i każdy następny… niewiele się zmieniła.
Wciąż, jako dzieciaki, lubimy być brudni, naginać wszelkie normy i obyczaje oraz z pełnym uśmiechem na twarzy irytować sąsiadkę z pierwszego piętra. W dalszym ciągu, mimo postępu, bardziej „cywilizowanego” prawa i komputeryzacji, my o świecie, tym pełnym wrażeń, o których pisze autor, nie zapomnieliśmy. Rodzice wcale nie stali się bardziej zatroskani niż byli kiedyś, sąsiadki mniej upierdliwe niż były dziesiątki lat temu, a nas samych nie zaczęło charakteryzować przede wszystkim lenistwo, pasywność i niechęć do zabawy. Za kilkadziesiąt lat, zupełnie jak autor tego tekstu, sami będziemy narzekać na ówczesne dzieciaki, zarzucając im, że są nudni i nieciekawi zrzucając im, że są nudni i nieciekawi w porównaniu do naszej hucznej młodości. A dzieciństwo i jego charakterystyka, bez względu na czasy, nic się nie zmienia. Kuligów nam tylko ubyło. Bo śniegu dawno nie było.
Starzy, dajcie spokój!
Wpis o wyższości dzieciństwa sprzed lat zdobył prawie tysiąc komentarzy, w których ludzie wspominali te złote, lepsze czasy. Wśród nich pojawiły się również takie głosy, jak ten. – Spontaniczne dzieciństwo, zapewne tak, ale czy bezbolesne? Nie sądzę. Tak bardzo tęsknimy za czasem minionym, że zapominamy o tych ciemniejszych stronach. Teraz chyba nie ma tak dużo przemocy w rodzinach. Rzeczywiście nasze dzieciństwo było zupełnie inne. Nie spędzaliśmy wolnego czasu przy komputerach, telefonach komórkowych czy tabletach, bo ich po prostu nie było, a nie dlatego, że mieliśmy inne priorytety.
Nie można zarzucać młodym ludziom, że są przyklejeni do dotykowych wyświetlaczy. Sami robimy to samo. Widok 40 czy nawet 50- latka z nosem w komórce i laptopie nie jest rzadkością. Dla pokolenia Z to nie jest nic nowego. Wręcz przeciwnie technologia jest czymś naturalnym. To dorośli nie mogą się wciąż przyzwyczaić do tego, że świat rozwija się w szybkim tempie. Poza tym warto przypomnieć sobie, że kiedy w latach 70 i 80 dzieci biegały i hałasowały po podwórku, starsi narzekali, że w ich wieku albo ciężko pracowali, żeby pomóc rodzicom, albo była wojna. Świat zmienia się co kilkadziesiąt lat i nie ma dzieciństwa lepszego i gorszego. Te szczenięce lata różnych pokoleń są po prostu inne.