Ataki nożem, siekierą, obelgi. To rzeczywistość Szpitalnych Oddziałów Ratunkowych
Jacek Stelmachowski
05 lipca 2015, 17:11·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 05 lipca 2015, 17:11
Kolejki, ścisk, rany kłute i szarpane, złamania, boleść, niedola, za mało lekarzy. To nie szpital polowy, ale SOR – czyli Szpitalny Oddział Ratunkowy. A tam, gdzie jest cierpienie pojawiają się też frustracja i agresja.
Reklama.
Szpital Wojewódzki w Poznaniu przy ul. Lutyckiej jego oddział ratunkowy cieszy się w tym mieście relatywnie dobrą opinią. Nigdy dotąd nie było w nim przypadku fizycznej napaści na lekarza. Jednak od zeszłego miesiąca nawet personel medyczny, przyzwyczajony do nerwowej atmosfery na SORze ,jest przestraszony. W maju na oddziale ratunkowym doszło dwóch napaści na lekarzy.
Czwartego maja na SOR trafił 50-letni pijany mężczyzna z urazem głowy. Był agresywny obrażał pacjentów – relacjonuje Krystian Przybylski lekarz ze Szpitala Wojewódzkiego w Poznaniu. Kiedy powiedziałem pacjentowi, że musi poczekać na swą kolej – wyzwiska przerodziły się w frontalny atak – dodaje lekarz. Przybylski otrzymał dwa ciosy w twarz, obecnie przebywa na zwolnieniu. Dosłownie cztery dni później na tym samym SORze został zaatakowany inny lekarz – Marek Krzemieniewski, wypisywał dokumentacje medyczną gdy zdenerwowany mężczyzna uderzył go w twarz. Twierdził, że za wolno podawane są leki uspakajające kobiecie z którą przyszedł.
Konsultantka wojewódzka ds.medycyny ratunkowej oraz ordynator SORu szpitala przy ul. Lutyckiej w Poznaniu dr Alina Łukasik twierdzi, że groźby, agresja, wyzwiska, popychanie a nawet bicie to codzienność w szpitalu. Dr Łukasik mówi, że sytuacja jest coraz gorsza. Nie pomaga nawet wprowadzony w 2012 roku przepis w prawie, który atak na pielęgniarkę, ratownika medycznego traktuje jak atak na funkcjonariusza publicznego zagrożony karą do lat trzech.
Z nożem na pielęgniarkę
Nie tylko lekarze są obiektem agresji, również niższy personel medyczny jest atakowany. W grudniu ubiegłego roku w szpitalu w Sosnowcu pijany pacjent ciężko pobił dwie pielęgniarki. Jedna została kopnięta w brzuch, druga w głowę. Podobnie jak w poznańskiej placówce, kierownictwo szpitala w Sosnowcu zauważa powagę sytuacji.
– Jeszcze 10 lat temu przypadki atakowania pielęgniarek czy ratowników medycznych były sporadyczne. Jednak w ostatnich 2-3 latach odnotowuję radykalny wzrost tego typu zdarzeń, jest po prostu gorzej – ocenia sytuacje Czarosław Kijonka odrynator SOR z Sosnowca. Do tego skutki ataków są coraz poważniejsze. W połowie maja został pobity 40-letni lekarz pełniący dyżur na oddziale ratunkowym szpitala w Chorzowie gdy stanął w obronie 20-latki zaatakowanej przez pijanego chłopaka. Skutki pobicia są tragiczne lekarz z krwiakiem śródczaszkowym leży na OIOMIe. Rokowania co do jego przyszłości są niepewne.
W ciężkim stanie wciąż jest 56-letnia pielęgniarka zaatakowana nożem w szpitalu w Legnicy przez niezrównoważonego mężczyznę. Portal Ratowniczy.net prowadzony przez Grzegorza Nowaka ratownika medycznego, który śledzi przypadki ataków na personel medyczny odnotował w ostatnich 3 latach 41 przypadków fizycznej napaści na SORach.
Na SOR-ach jest przemoc... bo szpitale są biedne
Z czego wynika tak wielki wzrost poziomu agresji? Jako pierwszy powód medycy wymieniają liczbę pacjentów oddziałów ratunkowych będących pod wpływem alkoholu i innych substancji pobudzających oraz brak odpowiedniej ochrony w szpitalu.
Czasem jeden pijany agresywny pacjent jest w stanie zdezorganizować pracę całego oddziału. A przecież w ostatnich miesiącach były nawet przypadki zdemolowania SOR-u przez grupę pijanych, młodych ludzi. Większość lekarzy uważa, iż istotną przyczyną jest też przeciążenie SOR-ów,liczbą pacjentów, co powoduje wydłużenie czasu oczekiwania na pomoc. Przez to naprawdę trudno znaleźć pacjentów zadowolonych po wizycie na SOR-ze.
Oddziały ratunkowe to zazwyczaj dla szpitala kula u nogi , bo są finansowane ryczałtowo a wycena ryczałtu przez NFZ jest wciąż bardzo niska. SOR-y generują długi dla szpitala, więc dyrekcja tnie koszty zmniejszając obsadę. To natychmiast odbija się na czasie oczekiwania pacjentów. Dodatkowo ryzyko stania się obiektem fizycznej napaści na SOR-ze spowodowało, że coraz trudniej jest szpitalom skompletować personel oddziałów ratunkowych.
Kto nas będzie ratował?
Dr Piotr Stelmachowski anestezjolog ze szpitala w Kołobrzegu opowiada, że gdy policja przywozi mu agresywnego, pijanego pacjenta, którego niezmiernie trudno jest zbadać i ocenić czy jego stan pozwala na areszt, to dla niego samego jest to duży stres czy wyda właściwą diagnozę w tak ekstremalnych warunkach.
Do tego na SORach dochodzi kwestia ciągłej presji czasowej. Nawet młodzi lekarze po dyżurze na SOR-ze są dosłownie wykończeni. Lekarze wybierają spokojniejszą i lepiej płatną pracę w poradniach i klinikach. A to przecież SORy biorą na siebie główny ciężar przyjęcia i diagnostyki pacjentów. I trzeba powiedzieć jasno – często bardzo trudnych. Dziwi tylko brak reakcji ze strony ministerstwa zdrowia, które od lat nie dostrzega problemu. Na tapecie wciąż jest tylko Pakiet Onkologiczny a zapaści SORów, nie dostrzegł ani minister Arłukowicz, nie wspomniał o niej też nowy minister zdrowia prof. Zembala.
Wciąż jeszcze nie doszło do takiej tragedii jak w lipcu 1985 roku w Poznaniu, gdy psychicznie chory pacjent zabił siekierą lekarkę w szpitalu im. Raszei. Miała to być zemsta za nieudany zabieg. W skali ryzyka, zaraz po SORach znajdują się oddziały toksykologii, gdzie trafiają osoby po zażyciu dopalaczy i innych narkotyków. Jest ich tylko 9 w całym kraju. Zważywszy na plagę dopalaczy jest to liczba nader skromna.
Lekarze w szpitalu im. Raszei w Poznaniu opowiadają o niedawnej sytuacji, gdy na ich oddział trafiła uzależniona od kokainy bizneswoman. Jej konkubent, również pod wpływem, narkotyków zażądał wypuszczenia partnerki. Gdy lekarz dyżurny odmówił, ten uderzył go nożem w szyje. Tylko cudem nie doszło do tragedii. Takie przykłady pokazują, iż właściwie codziennie lekarze na SORach, załogi karetek ratując życie ludzkie narażają własne.J ednego możemy być pewni, jeśli sytuacja się nie zmieni, niebawem zupełnie zabraknie chętnych by udzielić nam pierwszej pomocy.