
W latach 80. staliśmy nad przepaścią – byliśmy bankrutem finansowym. Stosunek długu publicznego do PKB oscylował wokół 47 proc. Kiedy w zimną grudniową noc 1981 roku czołgi wyjechały na ulice polskich miast, władza przekonywała, że "ojczyzna jest na krawędzi", że trzeba ratować niewydolną gospodarkę. Ale było za późno – cały system się walił, Związek Sowiecki stawał się kolosem na glinianych nogach. Wiedział o tym dobrze Michaił Gorbaczow, który przyznał w końcu, że "tak dalej się nie da". Nastały trudne czasy transformacji, także gospodarczej. A gdzie było źródło PRL-owskiego kryzysu?
Człowiek obyty z zagranicą i swobodnie posługujący się językiem francuskim, był nadzieją na lepsze jutro. Tak też chciał być widziany – rozpoczął inwestycje na szeroką skalę. Nie za polskie pieniądze.
Lata siedemdziesiąte dowiodły, że system gospodarki centralnie planowanej w Polsce wyczerpał swoje możliwości, a zewnętrzne zasilanie kapitałowe z całą mocą ujawniło niską efektywność i marnotrawstwo występujące w „realnym socjalizmie”.
Sen z powiek rządzącym spędzała kwestia polskiego zadłużenia zagranicznego. W 1971 roku, kiedy szarym obywatelom żyło się jeszcze dobrze, w przeliczeniu na amerykańskie dolary (waluta wymienialna) wynosiło "zaledwie" okrągły miliard. Pięć lat później – Polacy byli dłużni krajom zachodnim już 6 miliardów. W 1980 roku – bagatela ponad 24 miliardy (dodatkowo Polska była winna 2 mld państwom bloku wschodniego – co łącznie dawały ponad 26 mld długu).
W przypadku Polski strategię zaciągania kredytów zagranicznych oparto na błędnym założeniu, że zadłużanie okaże się korzystne, gdyż w warunkach wysokiej inflacji w krajach uznawanych na rozwinięte, spłaty będą niższe od realnej wartości zaciąganych kredytów. Nie brano pod uwagę żadnego ryzyka, w tym ryzyka zmiany kursu walut.
Właśnie zmieniała się ekipa rządząca, a Gierek – po dziś dzień sentymentalnie wspominany przez wielu rodaków – nie odchodził bynajmniej w glorii. Dotychczasowe władze rozbudziły apetyty Polaków na lepsze życie – w końcu musiało przyjść srogie rozczarowanie. Ale Polacy nie godzili się na podwyżki, wyszli na ulice, strajkowali. Władza poszła na ustępstwa – sygnowała tzw. Porozumienia Sierpniowe – ale najgorsze było jeszcze przed Polską. Latem 1981 roku w różnych miejscach kraju odbywały się marsze głodowe...
Na domiar złego, sankcje zastosowane przez świat Zachodu, z USA na czele, wbiły gospodarce PRL-u przysłowiowy gwóźdź do trumny. Polska straciła po wielokroć, rodzimy import się załamał, byliśmy stratni nawet na 15 mld dolarów.
Rygory stanu wojennego nie były jednak główną przyczyną, która sprawiła, że nie udało się wprowadzić rzeczywistej reformy w niewydolnym systemie gospodarki PRL. Była nią faktyczna niereformowalność systemu, ujawniająca się w postaci niemożliwego do przełamania oporu stawianego przez kadrę zarządzającą gospodarką.
Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl