Miała być wygoda, igraszki w ciepłej wodzie, a są straty i kredytowa pętla na szyi. Nie tylko w Słupsku zmagają się z konsekwencjami budowy aquaparków, które ciągną budżet samorządu na dno.
O "zimnych termach" w Lidzbarku Warmińskim pisał nawet tygodnik "Der Spiegel". Niemców oburzało, że za ich ciężko zarobione pieniądze, którymi finansują UE Polacy budują sobie baseny. Tekst pod tytułem „Pełne kieszenie w kryzysie” zawierał opisy najbardziej kuriozalnych inwestycji w Polsce dofinansowanych przez niemieckiego podatnika. Budowa term to dla Niemców typowy przykład polnische wirtschaft (ironiczne określenie polskiej gospodarki).
Rozpoczęła się w 2011 roku. Rekreacyjny kompleks miała zasilać ciepła woda ze źródeł geotermalnych. Niestety, w Lidzbarku budowniczowie dowiercili się tylko do wody, powiedzmy letniej. 21 stopni to mniej niż latem w okolicznych jeziorach. Dlatego wykonawca sugerował, aby przenieść inwestycje do Pobliskiej Ornety. Jednak władze Lidzbarka chciały zatrzymać inwestycje u siebie. Wiąże się to z wysokimi kosztami podgrzewania wody do temperatury 28-36 stopni. Dlatego aqupark, choć jeszcze nieczynny, a już wiadomo, że będzie przynosić straty.
Dobro mieszkańców
W tym roku okazało, że koszt przedłużającej się budowy wyniesie w sumie 107 mln zł co dla 16 tysięcznego miasta jest dużym problemem. Dochody powiatu to 67 mln, wydatki 72 mln zł. Samorząd i tak zadłuża się w banku. Zgodnie z zasadą zastaw się a postaw się w Lidzbarku biorą kredyt na wyposażenie aquaparku (okazało się tylko 5 razy droższe niż zakładano). Tylko w tym roku dodatkowy kredyt na wyposażenie term to kolejne ponad 4,5 mln złotych.
– To gigantyczna kwota, jaką musimy teraz przekazać na termy, rezygnujemy z Karty Dużej Rodziny, remontów w mieście i czynienia dobra dla mieszkańców – mówił jeden z radnych. Spanikowani urzędnicy postanowili oddać obiekt w zarządzanie prywatnemu podmiotowi. Zgłosił się tylko jeden desperado – Andrzej Dowgiałło właściciel sieci luksusowych hoteli na Mazurach. Nieznany jest jeszcze cennik obiektu. Aby „wyjść na swoje” zarządca będzie musiał szukać klienteli z bardziej zasobnym portfelem. Zwykli mieszkańcy, mimo iż wyłożyli ze swojej kieszeni pieniądze na budowę, będą mogli podziwiać ją tylko z zewnątrz. Mało kogo będzie stać na pobyt w luksusowym obiekcie, podobnie jak na zjedzenie obiadu w restauracji 4-gwiazdkowego hotelu lokalnego biznesmena.
Kredytowa pętla w Rudzie Śląskiej
Dzięki aquaparkowi stryczek na szyi ukręcili sobie mieszkańcy Rudy Śląskiej. Ich Aquadrom to największy taki obiekt na Śląsku. Od początku balansuje na krawędzi bankructwa. Wybudowano go uwaga… z kredytu bankowego w wysokości 230 mln zł, poręczonego przez miasto. W 2013 roku inwestycja wymagała dokapitalizowania kwotą 7,5 mln złotych. Samorządowcy wypłacili, bo do Aquadromu pukał już syndyk. Teraz Rudzianie muszą się kąpać i to płacą 60zł za dzień pobytu w weekend, inaczej duma ich miasta upadnie, a bank zwindykuje kasę samorządu.
Miasto wody i pielgrzymek
Mimo to w Częstochowie liczą, na cud i opatrzność boską. Z różnych sondaży wynika, że aquapark to „niespełnione dotąd pragnienie częstochowian”. Dlatego prezydent Częstochowy Krzysztof Matyjaszczyk ogłosił, że jesienią (kampania wyborcza) zaprezentuje plany budowy aquaparku. Zapewnia, że trwałą frekwencję i zyski zapewnią mu jedyne w swoim rodzaju. Jakie konkretnie, jeszcze nie zdradził. Na inwestycję przygotowano 56 mln złotych.
To nic, że podobne obiekty znajdują się w zasięgu godziny jazdy samochodem od miasta; w Tarnowskich Górach, Tychach, Rudzie Śląskiej i Dąbrowie Górniczej. Częstochowa musi mieć swój obiekt. Podobnie zresztą twierdził poprzedni prezydent Słupska, przekonując, kolegów, że kto wybuduje aquapark wygra wybory. Prawda. Nie wybudował i przegrał z Biedroniem.
Budowa na głowie
W Koszalinie budują już 6 rok i na razie z sukcesem udało się stworzyć nazwę obiektu – Park Wodny Koszalin. Inspektorzy Najwyższej Izby Kontroli skrytykowali wszystko. Koszt budowy miał nie przekroczyć 73 mln zł. wyniesie więcej niż 81 mln, bo wybrano najdroższy projekt. Wybrany nadzorca inwestycji nie miał kompetencji, ani specjalistów mogących profesjonalnie nadzorować budowę. Między innymi zaprojektowano tak fikuśny dach, że budowniczowie nie potrafili go wykonać.
Scenariusz upadku za każdym razem wygląda podobnie. Najpierw lokalni włodarze podejmują się inwestycji, na którą ich nie stać. Nie znajdują inwestora prywatnego, więc biorą kredyty i dofinansowanie ze środków unijnych. Kiedy udaje się przeciąć wstęgę, frekwencja okazuje się niższa niż zakładano i przedsięwzięcie ma straty. W Olsztynie aquapark nie przynosi strat, bo do jego utrzymania dołożył 5 mln biznesmen Dariusz Miłek, szef sieci salonów obuwniczych CCC. Zlitował się, bo w Olsztynie wybudował galerię handlową – sponsoring jest mu na rękę. W Suwałkach – aquapark za 40 mln zł odwiedza o połowę mniej osób, niż zakładały najbardziej pesymistyczne prognozy. Straty: ok. 1 mln zł rocznie. Piła – park wodny w czasie dwóch lat działalności stracił ponad 1 mln zł.
Wydatki na aquaparki to mniej niż dwa promile ogólnej puli funduszy unijnych. Nie da się ukryć, że są dobrą nauczką dla niektórych samorządów. Bo potem trzeba to utrzymywać, a mieszkańcy nie bardzo się palą, żeby płacić za wstęp ok. 20 zł.