Taco Hemingway - to gorąca ksywka Filipa Szcześniaka, który narobił ostatnio zamieszania w hip-hopowym światku. Wszystko za sprawą jego najnowszej EPki pod znamiennym tytułem "Umowa o dzieło". O czym rapuje Taco? O tym, co każdy dwudziestoparolatek zna od podszewki: "Muszę coś zbudować od zera/Bo już nie mogę polegać na tych umowach o dzieła" - rapuje. Coś Wam to mówi?
Nie jestem korporaperem!
Taco Hemingway jeszcze do niedawna był znany tylko łowcom muzycznych perełek, na szersze wody dopiero wypływa i na razie nie czuje się zbyt komfortowo w roli rapowego objawienia. Chociaż chętnych do obsadzenia go w takiej roli nie brakuje. Tak samo jak nie brakuje mu fanów. Tych przybywa coraz więcej, a po tym, jak organizatorzy Open'era zaprosili go na swoją scenę, o Taco zrobiło się naprawdę głośno, co zaskoczyło 25-letniego rapera z Warszawy. – Trochę mnie to martwi. Chyba nie jestem dość silny psychicznie, ale trzeba też pamiętać, że z muzyką, którą gramy nie ma co liczyć na status narodowego celebryty – mówił niedawno raper z wyczuwalną ulgą.
Taco zamiast cieszyć się rosnącym rozgłosem, zaszył się na chwilę w Brukseli. Kiedy prosimy go o wywiad, najpierw stwierdza lakonicznie, że "chyba za dużo ich ostatnio udziela". Po chwili namysłu zgadza się odpowiedzieć na jedno pytanie. Niewiele, ale wystarczająco dużo, żeby się zorientować, że łatka, którą zdążyli mu przyłatać fani i część krytyków muzycznych, nazywając go rzecznikiem prekariuszy - dwudziestoparolatków na śmieciówkach, podnosi mu ciśnienie.
– Bardzo mnie to irytuje. Na siłę wpychają mi "Prekariat" w tytuł recenzji albo wywiadu, bo ten termin obecnie dobrze się sprzedaje, albo, jak to się mówi, dobrze się klika. Sądzę że jest to typowe leniwo dziennikarstwo które próbuje zestawić w jednym artykule dwa gorące tematy. Rzecz jasna, nie oszukujmy się, sprawie nie poprawia tytuł drugiej EPki, ale jak się przyjrzeć tej płycie to jest ona całkowicie apolityczna. A inna sprawa, że z tego co widzę zaczyna przyrastać do mnie łata korporapera, mimo że nigdy nie pracowałem w korporacji i nie znam tych realiów.
Jak twierdzi, to właśnie z tego powodu trzyma media w bezpiecznej odległości. – Z tego powodu zaczynam odmawiać wywiadów, bo jak widzę że dziennikarz mi pisze, ze chce ze mną pogadać o "młodych przed trzydziestką", to momentalnie wiem, jaką narrację będzie chciał prowadzić – stwierdza i ucina rozmowę. Nie szkodzi. Mamy jeszcze jego teksty, które mówią całkiem sporo o Taco i tym, co ma do powiedzenia.
Taki Taco
Filip Szcześniak jest typowym 25-latkiem z Warszawy. Taco Hemingway to jego artystyczny przydomek, ale jego znajomi wołają na rapera po prostu "Fifi". W wolnym czasie lubi grać w piłkę nożną i nadużywa słowa "pejoratywne". Urodził się w Kairze, parę lat spędził w Chinach, ale to przyglądanie się stolicy, stało się jego znakiem firmowym. Zasłużenie.
W jego tekstach czuć i słychać, że z tkanką miejską jest za pan brat. Do tego ma smykałkę do tworzenia zgrabnych rymów i niezłe oko, które wyłapuje miejskie smaczki, dzięki czemu jego teksty to miniaturowe, ale soczyste portrety współczesnej stolicy z jej barwnym życiem klubokawiarnianym. Na jego minialbumach młodzi warszawiacy przemykają po ulicach ubrani od stóp do głów w modne marki, w ręku trzymając najnowsze iPhone'y, i chociaż ich konto w banku zazwyczaj świeci pustkami, zawsze znajdą jakieś zaskórniaki na szybkiego szota w modnym barze.
Jego pierwszy projekt "Trójkąt Warszawski" nie był wielkim sukcesem, przynajmniej nie w komercyjnym tego słowa znaczeniu, ale już wtedy pocztą pantoflową, w pewnych kręgach zaczęły krążyć wieści o raperze, któremu warto się przyglądać. – Moja ulubiona opinia na temat „Trójkąta” pochodzi z bloga „Z górnej półki”, której autor napisał, że „Trójkąt” to najfajniejsza “miejska” płyta od czasu “Miasto manii” Marii Peszek. Strasznie się wzruszyłem – mówił o pierwszym projekcie w jednym z wywiadów.
Jego druga EPka "Umowa o dzieło" potwierdziła, że te rachuby nie były na wyrost, a sam Taco umocnił swoją pozycję na rapowej scenie. Dzisiaj Taco z takim samym niewymuszonym luzem opowiada o życiu dwudziestoparolatków i mimo tego, że irytuje się na to, iż jego teksty są traktowane jako deklaracja pokolenia wiecznych prekariuszy, to trudno będzie mu uciec od tej kliszy. Jego teksty to w końcu kieszonkowa mapa, na której kolejne stacje metra przeplatają się z uczynionymi mimochodem spostrzeżeniami na temat tętniącego miasta i jego mieszkańców. Raper mówi o tym wszystkim z sobie właściwą swobodą, lekko i niezobowiązująco.
"Od zera" - ten kawałek ma sporo nośnych fragmentów, które bez nadęcia opisują dylematy dzisiejszego dwudziestopięciolatka skazanego na nieustanne zaczynanie od tytułowego "zera". W innym kawałku"6 zer" Taco rapuje z przymrużeniem oka o tym, jak powiązać koniec z końcem, kiedy konto świeci pustkami: "Wewnętrzna kieszeń płaszcza zawsze w niej browary noszę/Jak początek miesiąca to Grolsche, koniec miesiąca to Łomżę/Mama pyta czy chcę jakiś przelew. Mówię: ‘bardzo proszę’".
Kolejny utwór – "Awizo" to z kolei lekka satyra na urzędnicze absurdy. O tytułowym awizo Taco rapuje przy nieco psychodelicznych aranżacjach, co świetnie odtwarza klimat człowieka złapanego w sidła biurokratycznej machiny.
Na razie raper nie wie, czy wyda longplay'a, ale jedno jest pewne - ktoś taki jak Taco Hemingway był potrzebny, a braki hiphopowych "skillsów", którzy co złośliwsi mu wypominają, nadrabia z nawiązką, zapraszając nas w muzyczną-miejską podróż, którą aż chce się przejść, najlepiej ze słuchawkami na uszach.
Wracam do mieszkania i widzę awizo
Nie wiem jaki jest cel ich, lecz chyba mnie nienawidzą
Wsadzenie mnie do celi na wieki jest waszą misją
NIPy, PINy, PESELe, ja wcale nie jestem liczbą
Komornicy gonią mnie przez całą Rzeczpospolitą
A w dostarczaniu papierów do mnie tu rekord pobito
Więc, panie listonoszu, sio, chcesz to wracaj z policją
Parę mandatów, parę stów za hece z Q i Partyką