
Po przyjęciu przez parlament, a później podpisaniu przez Bronisława Komorowskiego Ustawy o leczeniu niepłodności politycy PiS zaczęli otwarcie przyznawać, że po objęciu przez nich władzy zmienią przepisy. I choć zaraz dodawali, że nie chcą zakazać zapłodnienia pozaustrojowego, politycy PO wrócili do retoryki, której w ostatnim czasie było mniej. Zaczęło się stare, dobrze znane straszenie.
"In vitro daje życie, a nie je odbiera. Ktoś, kto chce prawo do niego ograniczać nie powinien aspirować do rządzenia" – Agnieszka Pomaska
"Prawo i Sprawiedliwość chce zafundować Polakom „system opresyjny”; świadczą o tym propozycje przedstawione na konwencji programowej Zjednoczonej Prawicy, m.in. prawo do nieograniczonej prowokacji" – Joanna Mucha
" Jakiekolwiek dyskusje, że trzeba poprawić ustawę, to jest tylko ucieczka od tego, że gdyby PiS miał większość parlamentarną, to po prostu będzie karał więzieniem za in vitro" – Mariusz Witczak
Poza tym dla wielu wyborców, którzy podczas rządów koalicji interesowali się polityką, grzechy koalicji PiS-LPR-Samoobrona bledną w porównaniu z poczuciem marazmu po ośmiu latach rządów PO. Ludzie chcą zmian, nawet jeśli nie wiedzą jak ta zmiana będzie wyglądała.
Jednak praca Ziobry w Ministerstwie Sprawiedliwości to dzisiaj zamierzchła przeszłość, a polityk konsekwentnie pracował nad zmianą swojego wizerunku. Nie tylko złagodził przekaz medialny, ale też ochoczo pozuje tabloidom ze swoim kilkuletnim synkiem. Ostatnio opowiadał "Super Expressowi" jak uczy go jeździć konno. Poza tym Ziobro nie będzie przesadnie eksponowany w kampanii wyborczej, nie ma go być też w rządzie.
Dlatego sensowna wydawała się przyjęta przez Ewę Kopacz strategia jeżdżenia po kraju i rozmawiania z ludźmi. Chociaż prawica każdą okazję wykorzystywała do internetowego hejtu (pisałem o tym tutaj), wyborcy widzieli, że Kopacz się stara i że zależy jej na głosach. Tym bardziej, że Beata Szydło była na urlopie, co czyniło aktywność szefowej PO jeszcze bardziej widoczną.
Napisz do autora: kamil.sikora@natemat.pl