Trudno opisać zdziwienie Tomasza Staśkiewicza, szefa portalu dotyczącego wynagrodzeń, gdy nowo zatrudnieni stażyści stawili się na praktyki. Okazało się, że niemal wszyscy przyjechali własnymi autami. – Czują, że do pracy trzeba "przyjechać" – mówi redaktor naczelny serwisów rynekpracy.pl i wynagrodzenia.pl.
Firma, w której pracuje Staśkiewicz, rozpoczęła niedawno program stażowy. Przyjęli młodych ludzi do działu IT i działu redakcyjnego. Problem, który pojawił się wraz z przybyciem stażystów zaskoczył wszystkich. – Jestem maratończykiem, więc codziennie biegam do pracy. Mamy prysznic w firmie, więc bez problemu można się umyć – mówi Staśkiewicz, który zaczął przyglądać się, czym dojeżdżają do firmy poszczególne grupy pracowników.
Biuro mieści się w dużo mniejszym od Warszawy Krakowie. – Nie ma żadnego problemu, aby dojechać do pracy rowerem czy komunikacją miejską – mówi. Mimo to, grafika którą stworzył niemal w stu procentach pokrywa się ze sposobem, w jakim poszczególne szczeble osób związanych z firmą docierają do pracy.
– Ja biegam, osoby które są liderami merytorycznymi dwóch działów jeżdżą do pracy na rowerach, większość pracowników jeździ komunikacją miejską. A na cztery osoby, które są na stażu, są... trzy samochody – wylicza Staśkiewicz, którego wykonana spontanicznie grafika od kilku dni rozchodzi się po sieci.
Bez wątpienia taka piramida dojazdów do pracy nie jest regułą, bo nietrudno znaleźć prezesów docierających do firmy wypasionymi limuzynami. Gdyby wszyscy stażyści chcieli pojechać autem na przykład do warszawskiego "Mordoru", pewnie żaden nie dotarłby na czas do firmy. Ale jak mówi Staśkiewicz, auto dla młodego człowieka to w dużej mierze... zabawka.
Fura, skóra i komóra ciągle są w Polsce wyznacznikiem statusu społecznego. I jak potwierdza przypadek z Krakowa, dotyczy to głównie osób aspirujących do danej grupy społecznej, zarobkowej czy zawodowej. Im ktoś jest wyżej w tej hierarchii, tym mniej musi wszystkim udowadniać, jaki ma status. Bo po prostu go ma. Choć oczywiście w każdej firmie i na każdym etapie rozwoju znajdziemy osoby, które muszą się "pokazać".
Czym Polacy jeżdżą do pracy?
Byłoby idealnie, gdyby Polacy jak Holendrzy czy Szwedzi dostrzegli wreszcie, że do pracy, znajdującej się w tym samym mieście, w którym mieszkają, można dojechać rowerem, czy nawet dobiec. – U nas niemal każdy dojeżdża rowerem, niezależnie od stanowiska. Gdybyś ich o to zapytał, dlaczego jeżdżą rowerem a nie autem, pewnie nie zrozumieliby pytania – słyszę od 29-letniej Kasi, mieszkającej od ośmiu lat w Amsterdamie.
Jednak Polacy nie wierzą dwóm kółkom, co potwierdza tegoroczne badanie: „Dojazdy do pracy". 453 osoby, z których 2/3 pochodzi z dużych miast - reszta z małych miasteczek i wsi, zdecydowanie wybierają auto. Taki rodzaj komunikacji wybrało 55 proc. pytanych. Powód? Wygoda. Ale część wyjaśniała, że samochód służy im też do zawożenia dzieci do szkół i przedszkoli oraz do robienia zakupów. Co czwarty wskazywał również na brak dróg rowerowych i zbyt odległe przystanki komunikacji miejskiej. Z tym rzeczywiście trudno dyskutować.
Tymczasem właśnie z powodu problemów z dojazdem z warszawskiego "Mordoru" wyprowadza się grupa ubezpieczeniowa Aviva. Podobno również część taksówkarzy odmawia kursów w stronę biznesowej części Warszawy, która wiecznie stoi w korkach.
Złotówka za kilometr
Jak nie da się po dobroci, można spróbować za pieniądze. Właśnie swego rodzaju przekupstwem, zachodnie firmy (Holandia, Belgia, Francja) motywują swoich pracowników, by ci zostawili w domach swoje auta i włożyli w dojazd do pracy odrobinę wysiłku, dbając jednocześnie o swoje zdrowie. Ale jak się okazuje, w Polsce i to pewnie by się nie udało. 87 proc. respondentów nie jest skłonna zmienić sposobu dojazdu do pracy na rower, nawet jeśli pracodawca im za to płacił.
Są jednak wyjątki - i to w Polsce. Krakowska firma EC Engineering płaci za dojazd do pracy na rowerze. Spośród 230 pracowników na rowerze do pracy jeździ 50, czyli dwa razy więcej, niż rok wcześniej. Ile można zarobić? Rekordzista otrzymał od firmy 1200 zł. Przejechał ponad ponad 2,3 tys. kilometrów.
Jeszcze lepszym wynikiem może pochwalić się rekordzista z sopockiej firmy Blue Media, która też sypie groszem za używanie dwóch kołek. W zamian za premię musiał jednak pokonać aż 3 tys. kilometrów, firma płaci bowiem złotówkę za każdy kilometr. Wyszło mu to na dobre. I na zdrowie.
To są ich pierwsze samochody, którymi jeżdżą od niedawna. Czują, że do pracy trzeba "przyjechać" i że to jest fajne. Natomiast ja się już w swoim życiu tyle najeździłem, że gdy tylko mogę, unikam samochodu.