Generałowie Bór-Komorowski, Okulicki i Pełczyński, nie mieli wieczorem 31 lipca 1944 roku łatwo. Wszyscy trzej zdecydowali o rozpoczęciu antyniemieckiego powstania w Warszawie, po czym spadła na nich lawina krytyki. Rozkaz o godzinie "W" rodził się w chaosie, nieporozumieniach, a nawet... kłótniach.
"Zdrajcy!"
– Na ostatniej odprawie nie wytrzymałem (...) i wybuchnąłem. Wygarnąłem "Borowi", że z wyjątkiem Piłsudskiego Polska nie miała szczęścia do dowódców i dlatego przegraliśmy wszystkie nasze kolejne powstania. (...) Zarzuciłem mu kunktatorstwo i brak zdecydowania – relacjonował Okulicki, który rankiem 31 lipca spotkał się z innymi wojskowymi z Armii Krajowej.
Wybuchowość Okulickiego potwierdza też relacja innego uczestnika narady, płk Jana Bokszczanina. – Zaczął wymyślać nam od tchórzy; zarzucił, że nie mając odwagi bić się, przeciągamy decyzję; że historia Polski pełna jest precedensów tego rodzaju i że to z powodu takich ludzi jak my kraj tak długo pozostawał po obcą dominacją – wspominał zastępca szefa sztabu Komendy Głównej AK. Jak dodał, Okulicki "bił też pięścią w stół", a zrezygnowany Bór-Komorowski "zakrył twarz rękami".
Godzina "W"
Słowa Okulickiego musiały trafić do komendanta głównego AK, skoro ten po kilku godzinach - na spotkaniu z wybuchowym współpracownikiem i Pełczyńskim - oznajmił o dacie powstania w okupowanej stolicy. Godzina "W" miała wybić równo o 17. Zgodnie z instrukcjami "góry" komendant warszawskiego Okręgu AK płk Antoni Chruściel podpisał rozkaz o rozpoczęciu walki. To właśnie jego relacja okazała się kluczowa dla całego obrotu wydarzeń.
Przed odprawą "Monter" pojechał tramwajem na drugą stronę Wisły, gdzie - w okolicach Pelcowizny (część Pragi) zaobserwował sowieckie czołgi. Jak najszybciej doniósł o tym dowództwu. Ale nawet ten meldunek nie sprawił, że wszyscy współpracownicy Bora-Komorowskiego uwierzyli w sprzyjający moment. – Są chwile, w których trzeba umieć decydować. Było to oczywiście wielkie ryzyko, lecz zawsze nadchodzi taki moment, kiedy trzeba skakać do wody. Nie byłem przekonany, czy wybrana chwila jest najlepsza – tłumaczył Pełczyński.
Gdy wezwany przez władze AK Delegat Rządu na Kraj Jankowski zapytał: "co się stanie, jeśli Rosjanie nie przyjdą?", Pełczyński odpowiedział zwięźle: – Wszyscy zostaniemy wymordowani...
Za późno...
To, co jednak usłyszał od Bora-Komorowskiego płk Kazimierz Iranek-Osmecki, szef wywiadu Komendy Głównej AK, do dziś wzbudza emocje. Spóźniony na wieczorną odprawę, na którą przybywał zaopatrzony w najnowsze meldunki o sytuacji pod Warszawą, zastał jedynie Bora-Komorowskiego, który informował o podjęciu decyzji. – Popełnił pan błąd, panie generale. Informacje "Montera" nie są ścisłe. Otrzymałem właśnie ostatnie raporty od moich miejscowych agentów. Dementują wyraźnie pogłoski, że przyczółek mostowy na Pradze został rozbity. Przeciwnie - potwierdzają wszystko to, o czym mówiłem rano: Niemcy przygotowują się do kontrnatarcia.
Komendanta głównego AK zamurowało. Usiadł na krześle, zaczął pytać "co robić?", ale co z tego, jeśli nawet właśnie zdał sobie sprawę ze zbyt pochopnej decyzji. Jej odwołanie uznał za niemożliwe - było ok. godz. 18, "Monter" wyszedł przed godziną. Rozkaz już pewnie się poniósł. – Za późno, nie możemy już nic poradzić – odrzekł Bór-Komorowski. Niecałą dobę później w Warszawie wybuchło powstanie.
Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl
Dział Historia od teraz także na Facebooku! Polub nas!
Alarm do rąk własnych Komendantom Obwodów (…). Nakazuję "W" dnia 1.8. godzina 17. Adres m.p. Okręgu: Jasna nr 22 m. 20 czynny od godziny "W". Otrzymanie rozkazu natychmiast kwitować.