
– Człowiek przychodził do roboty trochę podmęczony, ale w dobrej miejscówce można dorobić naprawdę drugą pensję – mówią nam funkcjonariusze policji. I zdradzają kulisy tego, gdzie i ile mundurowi dorabiają do zasadniczej pensji, oraz na jaki dorobek można otrzymać oficjalną zgodę przełożonych, a przy których lepiej nieco ominąć prawo.
Od kilkunastu dni opinię społeczną dość mocno bulwersuje opisywana w różnych mediach historia bezkarności podejrzewanego o pedofilskie działania niejakiego Krystka, czyli 38-latka, który poluje na nastoletnie dziewczęta w sopockich klubach i przewijał się m.in. w sprawie tajemniczego zaginięcia Iwony Wieczorek. Niektórzy twierdzą, że swoistą nietykalność ten człowiek zawdzięcza temu, iż bywa ze swoimi nastoletnimi towarzyszkami w lokalach, na bramkach których stoją nie tylko byli, ale i wciąż pozostający na służbie.
Ja, obywatel Rzeczypospolitej Polskiej, świadom podejmowanych obowiązków policjanta, ślubuję: (...) strzec tajemnic związanych ze służbą, honoru, godności i dobrego imienia służby oraz przestrzegać zasad etyki zawodowej.
Jak? Darek przekonuje, że nie kojarzy kolegów, którzy robiliby po godzinach coś sprzecznego z prawem. – Kto nie zarabia na pasjach i nie jest jakimś instruktorem sportowym lub przewodnikiem, ten dorabia najczęściej fizycznie. Sporo naszych znajdziesz na budowach, przy albo jakichś pracach wysokościowych, nietypowej utylizacji i innych tego typu zleceniach – stwierdza. Inny z moich rozmówców przyznaje jednak, że w większości przypadków dorabiający policjanci prawo obchodzą.
Żeby dorabiać w pełni oficjalnie potrzeba zgody swojego komendanta na papierze. A jak on taką wyda, to potem wyżej musi się tłumaczyć, czy aby na pewno "licuje to z godnością służby". Po takie świstki chodzą raczej młodzi chłopacy, którzy pracują w jakichś szkółkach pływania, wspinania, albo strzelania. Bo góra dała komendantom przykaz, że to nawet reklama dobra. Ale z innymi zajęciami jest trudno. Kumpel wyrwał się kiedyś po błogosławieństwo na zbieranie truskawek, to jaka była afera, że chce mundur hańbić...
Mój rozmówca przez 5 lat dorabiał w charakterze klubowego bramkarza, by w ten sposób w miarę szybko spłacić kredyt zaciągnięty na remont mieszkania. – Człowiek przychodził do roboty trochę podmęczony, ale w dobrej miejscówce można dorobić naprawdę drugą pensję – zdradza mój rozmówca. Jak wspomina funkcjonariusz, wszystko było prawie legalne, a jego jedyny grzech z tamtych czasów to fakt, iż według umowy klubu pilnował jego brat.
Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl
