
„Chu***owo, ale jednakowo” - mówi stare, żołnierskie porzekadło. Wulgarne i jakby z innej epoki, ale w dużej mierze wciąż aktualne. Okazuje się, że Polacy, którym nie wystarczało "jednakowo" i wyjechali za granicę, by szukać lepszego życia, nie są specjalnie lubiani przez tych, którzy zostali w Polsce. Gdy emigranci odwiedzają domy, zamiast uścisków spotyka ich ludzka zawiść.
Bo my sobie siedzimy tam gdzieś jak paczki w maśle, a realny świat i realne problemy są zupełnie gdzie indziej. No i palcem też będzie wytknięte nasze dziecko, które przytargało swojego ukochanego Buzz’a Lightyear, którego dostało pod choinkę – no bo jak można kupować dzieciakowi takie drogie prezenty. Przecież to majątek, majątek! No, nas w Polsce na takie wyrzucanie pieniędzy w błoto nie stać. Czytaj więcej
Historia wizyty u przyjaciół, którą opisała polska emigrantka, to prawdziwy portret Polaka. To polska gęba, którą skrywamy za wkładanym na niedzielną mszę garniturem i za frazesami o moralności, które zdarza nam się prawić w sprawie in vitro, związków partnerskich czy patriotyzmu. Bo jak się okazuje, to właśnie nasi rodacy - żyjący, pracujący i szukający lepszego życia ludzie - bywają solą w oku, którym patrzymy na swoje, nie do końca udane, życie.
Moja rozmówczyni mieszka w Londynie już od półtora roku. U rodziny w Polsce była zaledwie kilka razy, więc gdy już uda się ją odwiedzić, stara się to jakoś uczcić, a trochę nawet wynagrodzić swoją nieobecność w rodzinnym domu. – Idąc z wizytą, nie kupuję prezentów na pokaz tylko zawsze symbolicznie. Robię je najczęściej dla dzieci i, oczywiście, dla rodziców, bo wiem, że na wiele rzeczy ich nie stać – mówi mi w czasie przerwy w pracy w brytyjskiej cukierni.
Napisz do autora: krzysztof.majak@natemat.pl
