„Chu***owo, ale jednakowo” - mówi stare, żołnierskie porzekadło. Wulgarne i jakby z innej epoki, ale w dużej mierze wciąż aktualne. Okazuje się, że Polacy, którym nie wystarczało "jednakowo" i wyjechali za granicę, by szukać lepszego życia, nie są specjalnie lubiani przez tych, którzy zostali w Polsce. Gdy emigranci odwiedzają domy, zamiast uścisków spotyka ich ludzka zawiść.
– Tak, pewnie jesteśmy na lepszej stopie finansowej – pisze Sylwia Halman Viana, autorka bloga "Mama z prądem i pod prąd". Wyjechała do Wielkiej Brytanii na studia i, jak twierdzi, nigdy nie przyszło jej przez myśl, że tam zostanie. Prawdopodobnie nie podejrzewała również, jak na jej emigrację będzie reagowało otoczenie.
Sylwia Halman Viana twierdzi, że Polacy, którzy wyjechali, prędzej czy później mogą spodziewać się "szpili" od swoich rodaków. – Najgorsze są nasze dobre koleżanki… – pisze na blogu. Zdaniem autorki, emigranci traktowani są w kraju tak, jakby nie wiedzieli, czym jest prawdziwe, a więc "polskie", życie.
Polakom wydaje się, że życie na emigracji pozbawione jest trosk, bo wracający do kraju są najczęściej radośni, mają pełne ręce prezentów i są wyluzowani, bo w końcu przebywają na urlopie. Sądzimy, że skoro żyją "tam", to nie mają "takich" problemów. A to niektórych boli. Bardzo często polskim emigrantom przypisywane są również łatki Polaka - cebulaka, który przynosi wstyd krajowi. Zupełnie tak, jakby ten niewątpliwy problem dotyczył wszystkich z automatu.
Bardzo chętnie krytykujemy ich również przy okazji wyborów, bo w końcu dalej są Polakami i mogą głosować. A gdy nam się to nie podoba, pojawiają się hasła: "Pozbawić praw wyborczych emigrację! Oni siedzą sobie tam, a nam wybierają, kto będzie rządził". Co wybory, to ta sama śpiewka. Przypomnijmy, że Polonia głosowała na Andrzeja Dudę. Kandydat PiS wygrał w Wielkiej Brytanii, Irlandii, USA, Kanadzie, Francji i Norwegii. W 2011 roku, w Stanach Zjednoczonych 2/3 głosów zdobył PiS.
Wiadomo o co chodzi. Chodzi o pieniądze
Historia wizyty u przyjaciół, którą opisała polska emigrantka, to prawdziwy portret Polaka. To polska gęba, którą skrywamy za wkładanym na niedzielną mszę garniturem i za frazesami o moralności, które zdarza nam się prawić w sprawie in vitro, związków partnerskich czy patriotyzmu. Bo jak się okazuje, to właśnie nasi rodacy - żyjący, pracujący i szukający lepszego życia ludzie - bywają solą w oku, którym patrzymy na swoje, nie do końca udane, życie.
Znajdą się oczywiście tacy, którzy nigdy nie spotkali się z zawiścią ze strony rodaków. Ale już pierwsza emigrantka - Monika - z którą udało mi się na ten temat porozmawiać – potwierdza że miała podobne doświadczenia. Ze strony własnej rodziny. Powodem do przytyków okazały się... prezenty.
Niemal każdy emigrant, którego znamy lub też którego spotkaliśmy w samolocie, wiezie jakieś prezenty dla bliskich. Jeśli nie, to po przylocie do kraju kupuje rzeczy, na które nie stać członków jego rodziny. Ma naturalną potrzebę obdarowania bliskich. Czasem na pewno chodzi również o to, aby pokazać, że nam się układa. Że poradziliśmy sobie za granicą i nam się dobrze żyje. Wszyscy jednak doskonale wiedzą, że nie zawsze tak bywa, a pierwsze miesiące na emigracji to wyłącznie ciężka praca i walka o przetrwanie.
A co tam jest, czego tu nie ma!
Moja rozmówczyni mieszka w Londynie już od półtora roku. U rodziny w Polsce była zaledwie kilka razy, więc gdy już uda się ją odwiedzić, stara się to jakoś uczcić, a trochę nawet wynagrodzić swoją nieobecność w rodzinnym domu. – Idąc z wizytą, nie kupuję prezentów na pokaz tylko zawsze symbolicznie. Robię je najczęściej dla dzieci i, oczywiście, dla rodziców, bo wiem, że na wiele rzeczy ich nie stać – mówi mi w czasie przerwy w pracy w brytyjskiej cukierni.
Zazdrosne, a momentami zawistne spojrzenia, Monika obserwuje głównie na wsi - gdy odwiedza dziadków. Osoby, które spotyka, szyderczo wypowiadają się o kupowanych przez nią prezentach. – O, z Londynu przywiozła. A co tam niby jest, czego nie byłoby w Biedronce? – pytają, wprawiając Monikę w zakłopotanie. Co ciekawe, przykre komentarze zdecydowanie rzadziej zdarza jej się słyszeć w Warszawie, gdzie mieszkała przed wyjazdem. W każdym razie - i tak zbyt często.
– Tak, pewnie jesteśmy na lepszej stopie finansowej – pisze Sylwia Halman Viana. Zarówno ona, jak i inni nasi rodacy za granicą, mogą zdecydowanie więcej. Stać ich na wakacje, lepszy samochód niż w Polsce, a może nawet będą mieli lepszą emeryturę. O ile tam zostaną. Krytycy emigrantów zapominają przecież, że wielu z nich wraca, bo wyjazd za granicę to nie los na loterii. Lepszy byt trzeba sobie wywalczyć i ponieść bardzo konkretne koszty, jakimi są rozstania z rodziną, przyjaciółmi czy najzwyczajniej w świecie - z domem. Trzeba mieć siłę i odwagę, aby się w tym odnaleźć.
Ten problem jednak będzie znikał, ale nie dlatego, że Polacy nagle się zmienią i zniknie zawiść. Po prostu ich łączność z krajem zanika, a wielki powrót z emigracji może nigdy nie nadejść. Na Wyspach na stałe chce zostać 54 proc. Polaków, a do kraju wysyłają coraz mniej pieniędzy.
Bo my sobie siedzimy tam gdzieś jak paczki w maśle, a realny świat i realne problemy są zupełnie gdzie indziej. No i palcem też będzie wytknięte nasze dziecko, które przytargało swojego ukochanego Buzz’a Lightyear, którego dostało pod choinkę – no bo jak można kupować dzieciakowi takie drogie prezenty. Przecież to majątek, majątek! No, nas w Polsce na takie wyrzucanie pieniędzy w błoto nie stać. Czytaj więcej