
– W Polsce wszyscy gotują własne zupy – stwierdził zdziwiony Harm Goossens, szef Unilever w Europie Środkowo-Wschodniej podczas rozmowy z "Gazetą Wyborczą". Holender nie jest przyzwyczajony do własnoręcznego przygotowywania posiłków. W jego rodzinnym kraju zupę kupuje się w puszce, u nas gotowanie jej to część tradycji.
W pierwszej polskiej książce kucharskiej nie ma słowa o zupach, przynajmniej nie rozumianych tak, jak dzisiaj. W 1682 roku rzeczywiście kuchnia staropolska to przede wszystkim mięsa i ryby, a szczególną popularnością cieszyły się ślimaki. Zupy kojarzyły się naszym przodkom z … Francją, „iżem... wprzód położył polskich potraw różne smaki, chciałem w tym dogodzić twojemu geniuszowi, żebyś wprzód pokosztowawszy polskich potraw, a w nich swojego nieznalazszy ukontentowania, do francuskich potaziów twój obrócił appetyt”, wyjaśniał Czernecki.
Zdziwienie u Harma Gooseena wywołuje fakt, że młodzi ludzie, których spotyka, wolą własnoręcznie przyrządzać posiłki, nie korzystając na potęgę z dobrodziejstw knajp czy dyskontów, w których można kupić gotowe obiady. I na to jednak znajdzie się wytłumaczenie. – Jesteśmy w innym momencie niż rozwinięte społeczeństwa zachodnie. Ciągle biedniejsi,mniej zurbanizowani, mniej ruchliwi. Polacy rzadko jedzą poza domem, w restauracjach, a na pewno rzadziej niż Holendrzy – uważa Dumanowski. – Lubimy i umiemy to robić. Taki rosół sprawia, że przypominamy sobie dzieciństwo i sielskie czasy.
Jeśli obserwujemy zainteresowanie jedzeniem, boom na nie, przesadne mody żywieniowe, to wcale nie chodzi o samo jedzenie, tylko o to, co kiedyś ono za sobą niosło, jaki miało sens: religijny, obyczajowy, społeczny. Gromadziło ludzi, a dzisiaj takich funkcji nie są w stanie udźwignąć np. hamburgery czy kebaby z fast foodów.
Dalej ryzykuje stwierdzenie, że społeczeństwo szuka substytutu, czegoś, co będzie inicjować związki społeczne, a tego nie warto szukać w hipermarketach. Nie trzeba długo szukać na to przykładów – bary mleczne od paru lat są oblegane równie mocno, jak Atelier Amaro czy inne popularne, ekskluzywne miejsca. Warszawska kawiarnia i piekarnia „Charlotte” namawia klientów do wspólnych posiłków przy jednym stole, „Prasowy” zaś codziennie zaprasza na pomidorową i pierogi, popijane oldschoolową oranżadą.
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl
