W Polsce jeden sklep z alkoholem przypada na 265 osób. W Bydgoszczy jest dwa razy więcej sklepów z alkoholem niż w całej Norwegii. W okolicach Starego Rynku w Poznaniu monopolowe są co 10 - 15 metrów. I jak tu nie pić?
15 sierpnia to dość specyficzny czas pod względem robienia zakupów. Właściwie wszystko jest nieczynne z powodu święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Mimo to, przebywający na urlopach w nadmorskich kurortach, nieco "wyłączeni" z codziennego życia i nie zawsze o święcie pamiętali. Tak było w przypadku Marleny z Warszawy, która wybrała się z córką na weekend do Sopotu.
– Tuż po przebudzeniu poszłyśmy do sklepu aby kupić bułki na śniadanie. Przeszłyśmy całą ulicę Grunwaldzką i niemal wszystko było zamknięte. Poza jednym - otwarte były delikatesy alkoholowe, w których była wódka i soki – mówi Marlena. Ostatecznie udało jej się kupić bułki w barze, którego właścicielka policzyła 1 zł za kajzerkę.
Historia Marleny to dosłowna ilustracja tego, o czym pisze poniedziałkowa "Rzeczpospolita". Zdaniem dziennikarzy, łatwiej dziś kupić wyskokowe trunki niż pieczywo. Wiedzą o tym władze polskich miast i wsi, które coraz mocniej angażują się w ograniczanie liczby sklepów monopolowych. Nie będzie to jednak łatwe, bo sklepy z wódką są dosłownie na każdym rogu. I kuszą.
Nocne tankowanie
Ale co tu mówić o sklepach, gdy największą siecią sklepów monopolowych są stacje paliw. – To znakomite skomunikowanie współczesnych melin, czyli stacji benzynowych sprawia, że "okazja czyni złodzieja" – mówi Krzysztof Brzózka dyrektor Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Jak zauważa, kiedyś na stacjach paliw rzucały się w oczy oleje i akcesoria samochodowe. – Teraz widzimy głównie alkohol i trochę papierosów – mówi.
Światowa Organizacja Zdrowia uważa, że jeden sklep z alkoholem powinien przypadać na 1-1,5 tys. mieszkańców. Nad Wisłą jeden monopolowy obsługuje zaledwie 265 osób. W myśl zasady, że co z oczu to z serca można podejrzewać, że osobom borykającym się z chorobą alkoholową byłoby znacznie łatwiej pokonać nałóg, gdyby nie wszechobecne sklepy i reklamy alkoholu. Czy jednak można zaryzykować stwierdzenie, że zarabiający na sprzedaży alkoholu i właściciele koncernów są współodpowiedzialni za problem alkoholizmu?
Reklamodawcy łamią prawo
Polskie prawo przewiduje, z czym nie może się kojarzyć reklama alkoholu, czyli z niczym przyjemnym. Ale gdyby przemysł alkoholowy przestrzegał tych przepisów, prawdopodobnie reklamowanie alkoholu nie miałoby sensu. – Jestem bezradny. Zgłaszam te reklamy do organów ścigania i dostaję odpowiedź, że to znikoma szkodliwość społeczna. Zająłbym się przede wszystkim moralnością organów ścigania, niż osobami tworzącymi te reklamy w sposób jawny i zamierzony – mówi Krzysztof Brzózka.
Prof. Paweł Łuków z Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego uważa agresywną reklamę, która kojarzy alkohol ze sportem, sprawnością czy wyjątkowością za budzącą wątpliwości. – Nie jest to produkt zdrowy, choć legalny. Za fakt tego, że ktoś go kupuje trudno obarczać wyłącznie sprzedawców – mówi etyk. Zauważa jednocześnie, że tak liczna obecność sklepów monopolowych w Polsce ułatwia dostęp do alkoholu. – Z drugiej strony, jeśli komuś zależy, to ten dostęp i tak znajdzie – mówi Łuków.
Czy właściciel osiedlowego sklepiku ponosi moralną winę za chorobę alkoholową klientów? Krzysztof Saja z zakładu etyki Instytutu Filozofii Uniwersytetu Szczecińskiego napisał na swoim blogu, że zamiary danej osoby wydają się zmieniać moralną ocenę jej czynów bez względu na skutki.
– Przedsiębiorca, który zwolnił pracownika z powodu kryzysu i tym „przyczynił się” do jego samobójstwa, nie ponosi takiej samej moralnej odpowiedzialności, jak sprzedawca alkoholu, który celowo ulokował swój sklep w dzielnicy dotkniętej alkoholizmem – czytamy. Krzysztof Brzózka komentuje, że dla takiego sprzedawcy jedyną znaną "etyką" jest zysk. – To jest kwestia jego sumienia, tego nie da się zaordynować w sposób prawny – mówi dyrektor PARPA.
Opowieści o tym, że ten kto chce zawsze kupi alkohol są zdaniem Brzózki nie do końca prawdziwe. Łatwa dostępność powoduje przyzwyczajenie że alkohol jest wszechobecny i widocznie nie da się bez niego żyć. Gdy planujemy zakup na imprezę na trzeźwo, jesteśmy w stanie wyliczyć, ile kupić "na głowę". Mamy szansę zrobić to w miarę rozsądnie.
– Ci, którzy podejmują decyzję o kupnie już po alkoholu, chcą coraz więcej. Alkohol jest substancją psychoaktywną i zmienia naszą świadomość. Wtedy możliwość dojścia do sklepu za rogiem powoduje że się idzie, kupuje i pije. Gdyby miało się do niego przejść kilometr, pojawiłaby się refleksja – mówi naTemat Krzysztof Brzózka.
dyrektor Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych
To jest namolne wciskanie w oczy alkoholu, ale tak funkcjonuje marketing. Myślę, że gdyby na każdej stacji benzynowej było mydło i proszki do prania, być może bylibyśmy najczystszym narodem na świecie.
Prof. Paweł Łuków
Etyk, Uniwersytet Warszawski
Mam wrażenie, że podejście skrajnie rygorystyczne byłoby świadectwem pewnej niespójności. Jeśli uznajemy, że dostęp tego rodzaju towaru jest czymś niewłaściwym, to go zdelegalizujmy.