Blokada połączeń Polskiego Busa odbywa się pod hasłami ochrony interesów konkurentów i przeciwdziałania nieuczciwej konkurencji. Tak naprawdę, mali przewoźnicy zamiast konkurować jakością, chcą jak kiedyś sprzedawać dwukrotnie droższe bilety.
I już są krytykowani przez klientów. "Kto im broni skrzyknąć się, kupić porządne autobusy i stworzyć konkurencyjną firmę. Wstyd mi za Lublin. Gorszy zabrania lepszemu prowadzić interes bo nie może rywalizować standardem usług, ceną i ofertą" – grzmią komentarze na internetowych forach.
Jeszcze trzy lata temu bilet autobusowy z Warszawy do Rzeszowa kosztował 55-60 zł, a do Lublina około 25 zł. Odkąd rok temu kierunkiem zainteresował się Polski Bus, stawki spadły radykalnie. Do Lublina można dojechać za 17 zł, a średnia cena biletu do Rzeszowa to 35 zł. To było jeszcze do przeżycia. Busiarze podnieśli alarm kiedy brytyjska firma ogłosiła, że zwiększy częstotliwość przejazdów na trasie Warszawa-Lublin-Rzeszów.
Urząd zastępuje rynek
Choć w całej Polsce branża transportowa próbowała walczyć z Polskim Busem akurat w Lublinie znaleźli czuły punkt giganta. Nowy rozkład jazdy jest zgłaszany do akceptacji marszałkom województwa. W tym wypadku mazowieckiemu oraz lubelskiemu. Wtedy do gry weszły dwa lokalne stowarzyszenia przewoźników autobusowych Lexmid oraz Bus. Oprotestowały korzystne dla konkurenta decyzje w Samorządowym Kolegium Odwoławczym.
W Lublinie marszałek ugiął się pod presją drobnych przedsiębiorców nie zgadzając się na powstanie linii autobusowej. – Funkcjonują w trudnych warunkach i nasza odmowa była podyktowana wyłącznie troską o ich kondycję w momencie, gdy duży przewoźnik uruchomi kolejne połączenie – tłumaczyła w rozmowie z „Kurierem Lubelskim” Beata Górka, rzeczniczka marszałka województwa lubelskiego. Z kolei zgodę urzędników z Mazowsza oprotestował Lexmid w efekcie Polski Bus musiał zawiesić część kursów do Lublina. Do Rzeszowa można dojechać z nim okrężną trasą przez Radom i Ostrowiec Świętokrzyski.
Człowiekiem, który zatrzymał firmę miliardera Briana Soutera jest 35-letni Daniel Frąc, prezes stowarzyszenia Lexmid związany z jednym z niewielkich przewoźników. Dzięki niemu triumfują Bp Tour, Express Bus, Lunatrans, a także Contbus Stanisława Olszaka. Ten ostatni to gruba ryba lubelskiego rynku - codziennie wysyła w trasy 50 busów. Skontaktowaliśmy się z pięcioma największymi przewoźnikami, jednak żaden z właścicieli nie zechciał przedstawić argumentów i odpowiedzieć na kłopotliwe pytania klientów. – Typowe myślenie w Lublinie. Zamiast konkurować jakością i wygodą blokują działanie cywilizowanej firmy – skarży się Sebastian z Warszawy, od lat dojeżdża przez Lublin do Rzeszowa. Ci, którzy zasmakowali w ofercie Polskiego Busa nie chcą wracać do mikrobusów i siedzieć z kolanami pod brodą.
Nierówna konkurencja?
Polski Bus to inna jakość, realizuje kursy dużymi, 70-osobowymi autobusami. Kusi promocyjnymi cenami biletów first minute za 1 zł plus 1 zł rezerwacja. Na trasie oferuje napoje i przekąski. Jeździ według stałego rozkładu. Ma miejsca dla niepełnosprawnych pasażerów na wózkach. Tak zdobył rynek na trasie do Gdańska, Bydgoszczy i Torunia, Białegostoku, a także do Wrocławia.
Z drugiej strony nie można mówić równowadze sił. Lokalni busiarze nie mieli czasu by urosnąć w siłę i zgromadzić kapitał. Kiedy w 2011 roku Szkot Brian Souter, wchodził na polski rynek stanęli do walki, której wynik był łatwy do przewidzenia. Souter, ot tak zainwestował 30 mln euro, a flota czerwonych autobusów szybko urosła do 70 pojazdów. Zapewne biznesmen spodziewał się, że rosnąc na rynku w końcu spotka się ze stanowczym sprzeciwem. W wywiadach prasowych unikał odpowiedzi na pytania o konkurowania z małymi przewoźnikami. Mówił, że jego targetem są raczej PKS-y. Co ciekawe w 1980 roku Souter sam był busiarzem. Zakładając wtedy Stagecoach dysponował dwoma autobusami. Dziś brytyjskie media szacują jego majątek na miliard funtów. Tymczasem jego polskie przedsięwzięcie zaczęło przynosić już zyski. W zeszłym roku podał, że od początku działalności obsłużył już 10 mln pasażerów.
W końcu przyszedł czas na Lublin i Rzeszów - a to stolice polskiego „busiarstwa”. Działa tam ponad 250 przewoźników najczęściej to małe firmy - które do Warszawy wożą pasażerów 20 osobowymi busami zatrzymującymi się pod Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie. Branża kwitła, bo z Lublina i Rzeszowa nie ma przyzwoitych połączeń kolejowych ani z Warszawą, ani z Krakowem. Właśnie z Lublina i okolic, a przyjeżdża do stolicy najwięcej osób za pracą. Według danych GUS w stolicy co roku osiedla się 4,5 tys. osób z woj. lubelskiego. Każda z tych osób kilkanaście razy w roku odwiedza rodzinę i znajomych. Do nich należałoby doliczyć studentów oraz rzeszę zwykłych pracowników pracujących w tygodniu w Warszawie, a na weekendy wracających w domu.
Nie wszyscy przewoźnicy krytykują Polskiego Busa. – Mali przewoźnicy zapominają jakimi metodami sami wykończyli PKS. Podbierali pasażerów podjeżdżając na 10 minut przed odjazdem rejsowego autobusu. Ich flota to importowane z zachodu szroty, jeżdżą po wariacku. Nie inwestują w przystanki. Gdyby zainteresowała się nimi inspekcja transportu drogowego z rynku wypadłoby kilkadziesiąt firm tak ochoczo ochranianych przez urzędników – mówi naTemat prezes firmy konkurującej z Polskim Busem na trasie z północy kraju do centrum. Dodaje, że przeczuwając wejście konkurenta na lokalny rynek zainwestował w duże wygodne autobusy, a na trasie gratis podaje kawę, herbatę i ciasteczka.
Obronił się wprowadzając internetową sprzedaż biletów w tym także za złotówkę. W efekcie pojawienie się konkurenta niewiele zmieniło. Nie jest jedyny, istnieją firmy, które jak podparpacki Neobus skutecznie rywalizują z potentatem.
Od samego początku obserwowaliśmy ogromne zainteresowanie połączeniem Warszawa – Lublin – Rzeszów. Zapewniam, że podejmiemy działania zmierzające do przywrócenia funkcjonowanie tej linii. Lublin jest dla nas strategicznym miastem, rozważamy uruchomienie tam nowych połączeń.